Przejdź do głównej zawartości

DZIENNIK LALI


Na czas zarazy udostepniam stałym czytelnikom w całości pierwszy zeszyt Dziennika Lali. Dotychczas opublikowałem w 59 odcinkach 5 zeszytów wraz z dużą ilością fotografii. Teraz dla ułatwienia czytania publikuję na blogu . Niebawem pojawią się opisane fotografie.

WSTĘP

Podczas sprzątania mojego opustoszałego rodzinnego domu we Wrocławiu natknąłem się na dziennik mojej stryjenki Ludwiki. Historia  rozpoczyna 20 września 1939 roku w Wilnie. Lala, bo tak Ją zawsze nazywano ma wtedy 14 lat ale umie dobrze pisać i w swoich notatkach wspaniale oddaje rozterki i codzienność młodych ludzi w czasie wojny i okupacji. Dla wnikliwego czytelnika z pozoru błache wydarzenia opisywane przez dziecko mogą być ciekawym materiałem socjologicznym i historycznym. Dla wielu czytelników  Dziennik Lali  będzie wielkim zaskoczeniem….Fragmenty dziennika wzbogacone ogromną ilością fotografii zdobyły stałe, liczne  grono czytelników w FB .

Autor opracowania - Jacek Kiliński 


Ludwika Kiliński - Lala


Zeszyty Lali.





 Dziennik Lali                                                                     Zeszyt pierwszy

                                     Od 20 września 1939 roku do 20 kwietnia 1940 roku

20 września Boguciszki 1939 r. Środa
No i stało się! Jestem w Boguciszkach! A tak mi się nie chciało jechać! Pusto tu, głucho, że coś okropnego! Takie ciężkie czasy, a tu oni radia  (bo te obrzydłe Niemczuchy zbombardowały stację) ani gazety! Okropność po prostu. Leżą w łóżku oczywiście! Dostałam kataru! Widać się jadąc przeziębiłam! No, a Janka jak nie było tak nie ma. Wczoraj rano mama mi powiedziała, że widziała żołnierzy, którzy mówili, że w poniedziałek wieczorem bolszewicy zabrali Wilno. Ale podobno zachowują się zupełnie po ludzku. Oby tak było!
Wczoraj wieczorem mama mówiła coś o tym że Niemcy się cofają. Że Hitlera zamordowano! Trudno w to uwierzyć, bo mówiła to żona leśniczego, no ale gdyby było prawdą, to byłoby nieźle.
Tak tu nudno, wprost można oszaleć! Wprawdzie przywiozłam z sobą cały stos książek, ale czytanie może się w końcu znudzić! Wczoraj przeczytałam trzy książki. Bajki Polskie (?!) „Dziecię starego miasta”, Kraszewskiego i dokończyłam Oliwię Latham. A dziś tylko dwie. Medeę i Wyzwolenie pani Jutty. Pojutrze tatko jedzie do Wilna. Postaram się, żeby mnie z sobą zabrał. Dowiem się przynajmniej jak naprawdę stoją sprawy. Chciałabym zresztą zobaczyć Baśkę. Ciekawam czy jest w Wilnie jeszcze, bo przed moim wyjazdem coś bąkała o tym że pojedzie z ojcem i bratową do Szwecji.
Nigdy bym się nie zabrała do pisania dziennika, bo uważałam zawsze że tylko histeryczne pensjonarki piszą pamiętniki, ale teraz gdy tak mi nuda dokucza chcę choć parę minut tym zapełnić. Pamiętam jak w piątek szłyśmy z Baśką i Skotowską z kina i postanowiłyśmy pisać pamiętniki i wczoraj wieczorem rozmyślając co będę dziś robić wpadłam na ten pomysł.
W czasie obiadu pokłóciłam się z tatkiem. Jak zwykle przyczyną była obecna sytuacja polityczna.
- No i co? Bolszewicy zajmują kraj z tej strony, Niemcy łupią Francję! A nasz rząd uciekł jak niepyszny. Gdyby to ode mnie zależało to by Polska nie potrzebowała teraz takie krwawe ofiary składać i byłaby większa [?] – mówił.
 A ja na to:
- Tak! Tatko to by im oddał Gdańsk i Pomorze i Śląsk! A resztę sami by wzięli.  I cały świat by mówił, że gdy Niemcy zabrali Czechy my mówiliśmy, że Czechy są parszywe psy, a okazało się, że my też jesteśmy tacy sami, jeżeli nie gorsi.
A tatko:
- No, a co teraz jest? Zabrali! A do tego zginęły najpiękniejsze kwiaty narodu! Młodzież!
- Tak! Zginęli! Ale za to inni odbiorą!
- Właśnie! Odparł z powątpiewaniem – odbiorą. U nas to dużo się gada a mało robi!
- A właśnie że odbiorą! I wtedy tata się przekona, że mówiłam prawdę!
I wyszłam zła z kuchni.
Nie poznaję taty wcale. Przedtem zawsze wszystkich pocieszał, że będzie dobrze, my zwyciężymy, że walczymy przecież w obronie „naszej i waszej wolności” i że Bóg nam pomoże w naszej słusznej sprawie. A dopiero jak bolszewicy zajęli Wilno stał się taki jakiś niemrawy. Ale mam nadzieję, że to przejdzie.
Nasi żołnierze zwyciężą i będzie znowu dobrze. I znowu nasza kochana Ojczyzna okryje się sławą. Bo cały świat nie zapomni bohaterów z Westerplatte i innych.
Przez cały wczorajszy dzień, noc i dziś wciąż słychać oddalony, ale dość wyraźny huk. Mama mówi, że to są bolszewickie czołgi idące w stronę Wilna a potem na Warszawę. Idą podobno szosą Niemenczyńską dlatego tak wyraźnie słychać. Musi być ich mnóstwo!

                                                      Janek, Mama, Ja i Tatko.
21 września Boguciszki Czwartek
Wczoraj wieczorem przyszedł do nas żołnierz. Jeszcze widać bardzo młody. Choć ledwo szedł bo miał spaloną nogę, a jednak wierzy w dobrą przyszłość Polski. Idzie do armii głównej. Przenocował u nas a o świcie poszedł dalej. Biedny chłopak. Tak mi go żal. Był w Wilnie, ale nie zdał broni bolszewikom, to teraz idzie do Niemenczyna, a potem w stronę Warszawy. Dzielny! Dziś znowu po południu byli dwaj żołnierze to zupełnie byli zrezygnowani. Oddali broń bolszewikom. Dranie!
Przed chwilą skończyłam pakować swoje rzeczy, bo jutro o świcie jedziemy z tatusiem do Wilna. Wprawdzie gardło bardzo mnie jeszcze boli, ale tu tak nudno, że nie mogę oprzeć się pokusie. Nie wiem, może zostanę tam na stałe.

22 września Wilno 1939 r. Piątek
Nareszcie! Już jestem w Wilnie! Bardzo się cieszę. Tu nastrój panuje całkiem normalny. Na każdym kroku bolszewicy, ale zachowują się zupełnie po ludzku.
Byłam oczywiście z Baśką w kinie. Na filmie „Kibic” z Fernandelem. Strasznie on brzydki! Ale nieźle śpiewa.
Jutro do szkoły trzeba na 12-tą. Tak przynajmniej mówiła Ulka. Nie wiem może jeszcze nie pójdę, bo nie przywiozłam książek. Nie pożegnałam się z tatkiem i w ogóle nie widziałam go po przyjeździe. No i nie dostałam forsy! – To najtragiczniejsze!
23 września Wilno Sobota
Byłam dziś z Baśką w kinie (Casinie). Na rosyjskim filmie „Załczyszyr”? [tytuł nieczytelny].Tłok był okropny. Nic a nic nie rozumiałam. Baśka mi wszystko musiała tłumaczyć.
Nie wiem, u licha, co będzie z książkami. Nie mam przecież ani jednej! No ale tatko pewnie przywiezie we wtorek.
Dziś my z Baśką ułożyłyśmy szyfr. Jednak to fajna dziewczyna.
Wszystkie koleżanki to były zawsze albo jakieś kretyńsko okropne albo jak Pałakowska i Ulka myślące jedynie o pętakach. A ta, zuch dziewczyna!

24 września 1939 r. Wilno Niedziela
Dziś byłam w Jutrzence na filmie „Czarny korsarz” z Kiro Varreno. Oczywiście z Baśką.
Dziś był tatuś. Dał mi 9 złotych. Zapłaciłam za 10 obiadów. Jutro już idę do szkoły. Chwała Bogu na dwunastą.

27 września 1939 roku Wilno Środa
Wczoraj byłam z Baśką w Zniczu na sowieckim filmie pt. Bogata niewiasta. Trzeba przyznać że bardzo dobry! Wrócił Baśki brat. Dlatego wczoraj nie była w szkole. Zaraz pójdę już do szkoły.

2 października 1939 roku Wilno Poniedziałek
Kilka dni temu byłam z Baśką w Zniczu na filmie sowieckim: Wielki obywatel. Głupi jak but. Nic nie rozumiałam!
Wczoraj był tatuś. Dał mi 10 zł. W piątek dostałam 2 z Higieny. Trudno! Z czasem poprawię! Wczoraj byłam ze szkołą w Ognisku na filmie Nasza Moskwa. Wściekałam się wprost. Bo było to coś w rodzaju Pata.
Przed godziną wróciłam od Baśki. Oglądałyśmy książki, gdy przyszedł Czesiek. On było w kuchni, a ja w pokoju. Baśka koniecznie chciała byśmy się poznali. Ale ja ją namówiłam żeby tego zamiaru poniechała. Ale swoją drogą ciekawam jak on wygląda.

4 października 1939 r. Wilno Środa
Wczoraj byłam z Baśką w Zniczu na „Kołysance”. Melodie, trzeba przyznać że bardzo ładne. Ale jak na złość było to też coś w rodzaju Pata.
Wczoraj Dziuńce zginął zegarek. Prawdopodobnie wziął go Szlos, On się oczywiście wszystkiego wypiera!
Nie byłam dziś w szkole. Skota miała zajść, ale akurat mnie nie było wtedy. Bo Baśka też, nie poszła. Ma podobno jutro rano zajść by powiedzieć lekcje.
Pojutrze przyjeżdża tatuś. Czekamy z utęsknieniem, bo nie mamy co jeść.
Dziwna jest ta Baśka! Wciąż mi mówi że chciałaby być piękna. Ale cóż pomoże gadanie!!! Jakby to tylko ona jedna o tym myślała! Głupia z niej. Chce koniecznie we mnie wmówić, że mam zgrabne nogi  i w ogóle, że jestem ładna. Tak! A potem by się śmiała ze mnie! Nie dam się nabijać. Nie ma o czym gadać! Bo Baśka to mi dziś opowiadała swoje marzenia. Oczywiście o pętakach! Że tam się jakiś w niej kochał, a ona go nie kochała i tak dalej. A w ogóle staje się coraz nudniejsza. Całymi godzinami nuci jakieś sentymentalne melodie i gada o tym co by było gdyby… ona była piękna (?!). Czasami to mnie aż złość bierze na nią. Chciałaby, żeby jej wciąż powtarzać, że ona jest całkiem ładna, że ma zgrabne nogi itd. Ale po co mówić kiedy ona sama wie, że to nieprawda!

5 października 1939 roku Czwartek Wilno
Dziś byłam w szkole, ale były tylko 2 lekcje. Dziewczynki zapisywały się na naukę języka białoruskiego. Ja oczywiście nie. Taki żargon to szpeci tylko język. Dziś jadłam obiad w domu. Kartoflinka w kawa.
Baśka dziś nie była w szkole. Zaleniła się. Pogniewałam się ze Skotą. Powiedziałam jej wprost żeby nie udawała dziecka. Bo pomyśleć tylko, na pauzie bawiła się w kółko. Maleństwo!
Baśka chce dziś koniecznie iść do kina. Ale ja to nie bardzo chcę. A zresztą mam książkę. Choć szczerze mówiąc trochę się nudzę, ale wolę siedzieć w domu, niż w taką chlupotę włóczyć się do kina. I to na te wstrętne rosyjskie filmy na których można zasnąć z nudy. Na jutro żadnych lekcji nie ma, więc jedyną moją rozrywką poza czytaniem jest pisanie pamiętnika. Wprawdzie nic ciekawego się nie zdarzyło i wyobrażam sobie  jaki jest nudny.  Ale mam nadzieję, że coś urozmaici tę nudność.
Podobno Anglicy zajęli Kłajpedę. Co to by było za szczęście ujrzeć ich w Wilnie. Mam nadzieję, że tak będzie.
Przed godziną była Baśka. Gdy jej powiedziałam, że nie pójdę do kina, ona napisała kartkę i powiedziała, żebym ją przeczytała dopiero po jej wyjściu.
Piszę niżej dokładnie treść tego „listu”:
„Słuchaj moje dziecko! Ja już nie mogę wytrzymać. Ja nie mogę mówić o chłopakach całe życie. Nie gniewaj się, ale naprawdę nie mogę, a Ty zdaje mi się że nudzisz się jak przejdziemy na inny temat. Te wszystkie marzenia to bujda na resorach. Ja marzyć nie umiem (?!). Starałam się marzyć, ale nie udało mi się. Nie myśl, że ja Cię potępiam (idiotka swoją drogą ta Baśka) to takie dziewczęce prawo. Jeśli chcesz to przychodź do mnie, ale nie chcij żebyśmy rozmawiały o chłopach.
Twoja na zawsze Basia”
Zimna idiotka! Sama zawsze o tym tylko mówiła i inne tematy ją nudziły. Pisze że nie umie marzyć. A wczoraj cały wieczór nudziła mnie opowiadaniem swoich marzeń! Swoją drogą, nie spodziewałam się, że Baśka to takie kretynisko.
Ani rusz nie mogę dobrać sobie ludzkiej koleżanki. I jeszcze mi napisała „Twoja na zawsze”. Głupia! Niech ją weźmie sto diabłów! Nic mnie już ona nie obchodzi!
                                                                    Ja z Dziunią.
6 października 1939 roku Piątek Wilno
Wczoraj wieczorem był tatuś.
Dziś w szkole pogodziłam się ze Skotą. Na polskim pisałyśmy wypracowanie pt. Kuba Łokietek i historia jego życia. Jutro o 10tej przyjedzie Szutka po kartofle.
W szkole oczywiście nie rozmawiałam z Baśką. Wstrętna idiotka. Mamy jej już po uszy!

8 października 1939 roku Niedziela Wilno
No i wczoraj pogodziłam się z Baśką. Odniosłam jej książki, a ona zaraz zaczęła gadać. No i cóż miałam robić!
Dziś byłam z Baśką i Skotą w Adrii na sowieckim filmie. Nie wiem nawet jak się nazywa.

11 października 1939 r. Środa Wilno
Wczoraj nie byłam w szkole. Baśka i skota też. Poszłyśmy do biblioteki, bo dom Baśki był zamknięty. Wieczorem byłam z Baśką w „Luxie” na sowieckim filmie. Było to bezsensowne zlepisko jakichś pochodów itd.
Tato nie przyjechał wczoraj.
Dziś leżę od rana w łóżku. Mam wysoką temperaturę i głowa boli mnie w skroniach straszliwie. Nie byłam oczywiście w szkole. Przed paroma godzinami była Baśka. Mówiła, że Skota też nie była w szkole.
Nie wiem jak będzie jutro. Ale chyba nie pójdę!

Piątek 13 października 1939 roku Wilno
Wczoraj nie byłam w szkole. Dziś też. Miałam 38ᵒ i 1 kreskę. Nie wiem co będzie jeśli tatuś nie przyjedzie. Nie mamy już nic prócz kartofli. A jak się jej naje to tak zatyka jakby plomba zatkała. A potem znowu się chce jeść.
Wczoraj była Skota. Dałam jej forsę, by mi dziś przyniosła cukierków. Mówiła że się postara. Aha! I jeszcze mówiła mi że Baśka jej powiedziała, że ja udaję chorobę. Głupia gęś swoją drogą ta Baśka!
W niedzielę Dziuńki imieniny. Postaram się napisać jakiś wiersz.
Tymczasem nudzę się okropnie! Czasami to nic się nie chce nawet książki czytać.
Słyszałam przedwczoraj, że bolszewicy mają ustąpić, a na ich miejsce mają przyjść Litwini. Już wolę tych drugich! Janek to sobie zaraz planować zaczął, że pojedzie do Brazylii.
Przedwczoraj słuchaliśmy dziennika z Londynu. Oczywiście nic ciekawego nie było! Okropnie się rozczarowałam, gdy powiedzieli, że Francuzi są dopiero na południe od Sar Brüken [Saarbrücken]. Już chyba miesiąc temu mówili że to miasto zajęte przez Francuzów.
                                                         Janek
A poza tym przemawiał pan (nie wiem jak się nazywa) nowy minister spraw zagranicznych. Aż mnie cholera brała słuchając. A na zakończenie powiedział „Niech żyje Polska” ale to takim tonem jakby mówił „Dobranoc państwu”.


Poniedziałek 15 października 1939 r. Wilno
Wczoraj byłam z Baśką i Skotą w kinie w „Światowidzie” na filmie sowieckim pt. „Przyjaciele”. Wściekałam się po prostu. W sali było duszno okropnie, a do tego była to historia z czasów rewolucji. W połowie wyszłyśmy. W kinie kupiłam cukierki i przyniosłam je Dziuni, bo przecież wczoraj były jej imieniny. Przyszłam do domu, a tam już Dziuńka ze swoją koleżanką biurową panną Marysią przygotowywały kolację. Potem przyszedł Plejewski i Janek i przynieśli kilka butelek wina. Był kurczak na zimno, baranina i herbata z zakąskami , no i wino. Był bardzo miły nastrój. Potem do 1-wszej po północy tańczyliśmy. A do czwartej rano bawiliśmy się w wywiadowcę i mordercę. Świetna gra. Bardzo dobrze żeśmy się bawili. A potem Czesiek Plejewski zaproponował, żeby urządzić seans spirytystyczny. Przysłoniliśmy światło czerwoną chustą i położyliśmy końce palców na talerzu. Po chwili Czesiek spytał grobowym głosem:
- Duchu, czy jesteś?
Nic.
- Duchu, daj znać czy jesteś?
I zaraz talerz drgnął lekko.
A Czesiek znowu mówi:
- Duchu, jak się nazywasz?
Pokazał że Kościuszko.
Potem dużo jeszcze pytań zadawaliśmy i na wszystkie odpowiadał.
Ale mimo wszystko ja nie wierzę. Na pewno Czesiek albo Janek, Marysia lub Dziuńka ruszali. Bo to są wszystko bzdury. Ale bawiliśmy się doskonale!
Spać poszliśmy dopiero po piątej.
Dziś nie poszłam do szkoły. Baśka też. A propos Baśki: wyjeżdża podobno do Chin przez Rosję. Jutro lub pojutrze.
Dziuńka twierdzi, że pan Buchowski jest komunistą i że on ucieka do Rosji. Bardzo możliwe zresztą.
Skotę dziś ojciec okropnie zbił, bo wczoraj późno wróciła. Biedna!
Ktoś puścił pogłoskę, że dziś przyjdą Litwini. Nic podobnego! Nie przyszli. A tak już się wszyscy cieszyli!
Jeszcze swojej pierwszej powieści nie skończyłam, a już mi przyszedł do głowy projekt nowy. Obmyśliłam ją ze wszystkimi szczegółami. Niedługo zacznę pisać.
                                                                      Baśka i Ja
Wtorek 17 października 1939 r. Wilno
Dziś nie byłam w szkole. Byłyśmy z Baśką w bibliotece.
Wieczorem zobaczyłam, że mi zginęła torebka z pieniędzmi. Wczoraj rano położyłam ją do stolika. Była u mnie tylko Baśka. Poszłam więc do niej. Gdy się o tym dowiedziała zrobiła wielkie oczy oczywiście i jakoś tak zaczęła kierować rozmową jakby usilnie chciała się pokłócić. Jeśli to ona wzięła?!
Sama nie wiem co o tym myśleć. Ale tymczasem nie zerwę z nią, bo chcę się dowiedzieć, czy to ona naprawdę wzięła. Bo jeśli nie, to byłoby przykro!
Coraz mniej mam do niej zaufania. Czasami to mnie aż wstręt ogarnia gdy z nią jestem. Pusta, płytka, przemądrzała! Już Skota jest o wiele lepsza ze swą prostą, szczerą, naiwną naturą.

Czwartek 19 października 1939 r. Wilno
Jestem już prawie pewna że tę forsę Baśka buchnęła. Wczoraj gdy my ze Skotą zaczęłyśmy mówić o tym, ona zaraz zaczęła się czerwienić i zmieniła temat.

Piątek 20 października 1939 r. Wilno
Wczoraj wieczorem Baśka wyjechała do Rosji. Wiadomo! Swój do swego!
Dziś rano był tatuś. Byliśmy razem u Szutki. Wieźliśmy jej kartofle. Biedna Szucinka. Matka chora, nie szanuje się, a ona nie ma więcej nikogo z krewnych na świecie. Brat jej i siostra zginęli w tej wojnie. Razem szłyśmy do szkoły  i przez cały czas rozmawiałyśmy z sobą. Tak mi jej żal! Jednak ja ją naprawdę najlepiej lubię!
Tak mi żal, że nie ona nas uczy, a ta obrzydliwa, nudna Czajka!
Dziś tatuś przebąkiwał coś o tym żeby jechać całą rodziną do Francji. Bardzo bym chciała jechać! Ale myślę że nudno mi by trochę było. Swoją drogą to wielko pokusa! Gdyby mi zaproponowali Rosję (tak jak Baśka) albo inne jakieś durne państwo to na pewno bym nie chciała. Ale Francja?
Dziś czytałam Skoty pamiętnik. Napisany jest bardzo sentymentalnym stylem!

Niedziela 22 października 1939 r. Wilno
Dziś byłam ze Skotą w „Panie” na filmie pt. „Cyrk”. Bardzo ładny film! Ładni artyści, śliczne melodie i w ogóle bardzo zajmująca treść. Na 7 filmów rosyjskich dobre były tylko 2. „Bogata niewiasta” i właśnie „Cyrk”. Reszta była pod psem.
Gdy wróciłam do domu dowiedziałam się że był tatuś. Wyjechał przed moim przyjściem.
Dziś w czasie obiadu ogromnie się naśmialiśmy. Usmażyliśmy kartofle. Już było tylko kilka kartofli na dnie, a Janek podszedł do patelni, żeby jen wziąć i tak niezgrabnie zaczepił, że patelnia zleciała. A wtedy on odskoczył, wsadził palec w usta i stał patrząc to na mnie, to nan Dziuńkę, to na kartofle. My z Dziuńką kładłyśmy się po prostu ze śmiechu tak komicznie wyglądał. A palec w ustach trzymał dlatego, bo zaczepił paznokciem o patelnię i bolał go,  a myślałyśmy że on tak z zawstydzenia jak panienka paluszek do buzi.
Po obiedzie Skota czytała mi swój pamiętnik. Biedna dziewczyna! Znowu miała w domu awanturę. Pisze mniej więcej tak: Czuję się mu Lali jak w domu. Boże! Żeby ta kochana Lala była choćby moją przyrodnią siostrą, ale Bóg dał że choć moją siostrą nie jest jednak żyjemy jak siostry! Poczciwa dziewczyna. Chciałabym mieć ją u siebie. Nauczyłaby się poprawnie mówić. Ale cóż, to zamki na lodzie niestety!
Jutro nie pójdziemy do szkoły, bo chcemy zmienić książki.
Rano zrobiłam porządki. Oprawiłam w ramkę fotografie ciotki i … [nieczytelne imię]
Jaki on piękny! Jeszcze żaden artysta nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Piękny, zgrabny! Marzenie! Chciałabym go zobaczyć poza filmami.
Wciąż biedzę się jaki dać tytuł mojej powieści. Jeden gorszy od drugiego.
Tę powieść mam już prawie napisaną a nie mogę znaleźć tytułu, a do swej drugiej powieści której jeszcze nie zaczęłam, obmyśliłam już wszystkie szczegóły. Tytułu jeszcze wprawdzie nie mam ale dam jakiś dobry w każdym bądź razie. Może „Chochlik” - od swawolnej … [Padżdzi ?] albo „Boginka” ale to ostatnie zbyt sentymentalne. Może zaś „Paddzi” [?]. Zresztą nie wiem dokładnie.
Postanowiłam że nie zacznę pisać jej dopóki nie skończę starej.

                                                         Janek -  mój brat Jan Kiliński
24 października 1939 r. Wilno Wtorek
Wczoraj nie byłam w szkole, ale w bibliotece. Obiecałam piekarni 3 pudy kartofli.
Dziś bardzo boli mnie ząb.

Środa 25 października 1939 r. Wilno
Wczoraj nie byłam w szkole. Dziś też. Boli mnie żołądek, na pewno mam gorączkę, bo mi się okropnie chce spać. Wczoraj ani dziś nie była u mnie Skota. Nie wiem co jej jest. Pewnie też chora.

Niedziela 29 października 1939 r. Wilno
Od wtorku nie chodzę do szkoły. Tak mnie to leżenie znużyło, że coś okropnego.
Wczoraj nareszcie pokazała się Skota. Nie chodziła do szkoły, bo nie miała pantofli. Dziś też była. Okropnie zmartwiona, bo zgubiła moje 5 zł. Nie powiem nic tatku.
Umarła hr. Tyszkiewiczowa. Skota myślała może coś dostanie. Poszła w tym celu do swojej ciotki, która jest zarządczynią majątkową hrabiny. Dziś przyjechali synowie hr. Podobno jeden z nich, Wacek, kochał się niegdyś w Skocie. W ogóle w niej się wszyscy kochają. Zresztą najwyższy czas. 16 lat to nie byle co.
Był o jakiejś 3 tatko. O 5 wyjechał. Przed 8-mą przyszła do nas nasza kuzynka, Janka, siostra Jadzi, tej która na zielone święta była w Wilnie. Pierwsze wrażenie, gdy weszła to było, że to Jadzia. Ale ona jest ładniejsza od Jadzi, choć mam brzydszą cerę. No i okazało się, że już znam 2 kuzynki. Ale podobno jest ich bardzo dużo.
Gdy tato był znowu mówiliśmy o wyjeździe do Francji. Janek bardzo chce. To po nim widać. Dziuńka nie bardzo. Sądzę, że ją trzyma „on”. Zresztą nie wiadomo.
Nie wiem jeszcze czy jutro pójdę do szkoły. Chyba nie, bo nie mam żadnych lekcji.
Aha! A propos kuzynki z Litwy. Już Litwini są w Wilnie. Mają przenieść niektóre wydziały uniwersyteckie z Kowna do Wilna. Janka uczy się na wydziale humanistycznym. Przyjeżdża do Wilna na stałe po Bożym Narodzeniu.
Jak tylko trochę Litwini się ustalą mamy zamiar z Dziuńką i Jankiem pojechać motocyklami do Kowna i zabrać wuja Pawła. Nigdy w życiu go nie widziałam. Podobno dziwak. Bardzo bym chciała pojechać. Bo primo: bardzo lubię jeździć motocyklami, secundo: chciałabym zobaczyć Kowno.
Litwini przywieźli z sobą zagraniczne filmy. Pod tym względem porządni.
Dziuńka mówiła, że mają bardzo przystojnych policjantów. Być może. Zresztą przekonam się jak wstanę z łóżka. Wcale mi się nie uśmiecha chodzenie do tej przebrzydłej szkoły, a przeważnie jeśli … [nieczytelne?] nie uczy. I w dodatku ta Kieteza! Magera obrzydliwa! Aha, a propos mager: Helena wróciła i będzie zamiast Szwajby uczyła rachunków.
Tak mi gorzko w gardle. To pewnie po cukierkach i czekoladzie.
?!
Przywiozła Janka. Trzeba będzie na osłodzenie zjeść krówkę. Mamusia przysłała dziś. Czasami gdy jem coś co mamusia przysłała coś mnie chwyta za serce. Przypominam sobie ile trudu musiała z ro włożyć! Dziwię się samej sobie. Skąd u mnie ten ciągle mnie nachodzący sentymentalizm? Coraz częściej się zamyślam i… marzę (?!) Tak, marzę! To jest właśnie najdziwniejsze. Snuję w myśli jakieś powieści, których bohaterką jestem oczywiście ja. To marzę, że jestem lotniczką. To że jakąś damą w czarnym płaszczu, na czarnym koniu, która jest postrachem ludzi złych, nieuczciwych. I w ogóle różne inne bzdurstwa! Naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje! Wymyślam na siebie, wciąż rugam się. No i oczywiście nie pomaga! Z tego widać, że jestem głupia jak but!
Teraz przyszła mi, nie wiadomo dlaczego, na myśl Baśka w chwili gdy czytała mój pamiętnik. Po prostu zsiniała ze złości. Gdy przeczytała ten kawałek gdzie pisałam o tym że nie mogę sobie znaleźć ludzkiej koleżanki.
Uważała się zawsze za moją przyjaciółkę (?!). Zresztą, do diabła z takimi przyjaciółkami i w ogóle na wspomnienie o nich szkoda papieru! Oczy mi się lepią. Czas spać!

Wtorek 31 października 1939 r. Wilno
Jeszcze wciąż leżę! Już 8 dni! Im w dodatku nie mam co czytać. Dziuńka  przyrzekła, że dziś mi coś przyniesie do czytania.
Już dziś Skota poszła do szkoły na 8-mą.
 Właściwie już powinna być u mnie, bo już 3-cia.
Cz 5
Niedziela 5 listopada 1939 r. Wilno
Wczoraj rano pierwszy raz wstałam. O 12-tej przyszedł żołnierz litewski (kapitan). Okazało się że to nasz krewny. Bardzo przyjemnie rozmawialiśmy. Cały czas spieraliśmy się o moje pochodzenie. On twierdził że jestem Litwinką, bo urodziłam się w Wilnie, a ja że Polką. On (dureń!) wolim Niemców (z małej litery) od Anglików i Francuzów! Kiep.
Przed chwilą zjedliśmy obiad. On jest dziś znów. Nawet niebrzydki. Przeważnie gdy się uśmiecha! Ale Litwin… [niewyraźna końcówka]. Ma już 29 lat (starzec) żonę i dwoje dzieci. Dziuńka go zajadle kokietuje.
Jak tylko się wyniesie pójdę do kina. Już od dwóch tygodni nie byłam na dworze, więc jestem stęskniona świeżego powietrza.
Nie mogę się doczekać kiedy się wyniesie!
Przed chwilą wróciłam z kina. Byłam na filmie „Historia jednej nocy” z Charles Bayer i Jean Arthur. Śliczny film. A Charles jest zachwycający. Grał tam jeszcze świetny artysta. Nazwiska jego nie znam, ale to ten sam co grał Frankensteina w „Powrocie Frankensteina”. To on był „ciemnym [?] typem”.                                                 
Już jutro muszę iść do szkoły! Och, jak mi się nie chce! Ale trudno. Żadnych lekcji nie mam, nie wiem co to będzie! Teraz u Dziuńki jest jakiś pan. Potrzebny jak psu piąta noga!

                                                             Nasza piątka w 4 klasie.

Środa 8 listopada 1939 r. Wilno
Okazało się, że ten „nudziarz” co był u Dziuńki w niedzielę to p. Cegłowski. Zwiał z obozu koncentracyjnego z Litwy. Bardzo sympatyczny. Już od niedzieli stale u nas nocuje.
Wczoraj dał nam 10 zł za przyniesienie soli  ze związku „Rolnik” [?]. Właściwie to Skota niosła, ale i mnie przypadło. Była b. zadowolona! Zwróciła mi 5 zł, te co zgubiła.
Byłyśmy wczoraj w kinie. A było to tak: Idziemy sobie z nią i rozprawiamy gdzie by iść? Do „Casina” na „Motyl hiszpański” (byłam na tym) czy na „Zielony raj” do „Heliosu”. Przechodziłyśmy koło słupa reklamowego i tam zobaczyłam afisz tej treści:
„Helios. Kapitan Blood z Errolem Flynnem”.
Myślałam, że skoczę do nieba z radości. Mój Flynn! Cudowny, przepiękny, kochany Flyn! Od dawna marzyłam, żeby zobaczyć „Kapitana Blooda”, bo to jego pierwszy film.
W Wilnie dzieją się okropne rzeczy z litami. Nikt prawie nie ma litów, a w sklepach sprzedają tylko na lity. Chwała Bogu, że choć kino na złote.
Dziś byłam (sama) w „Panie” na „Chicago” z Tyrone Powerem, Alice Fay, Donatinelle [?] i in. Bardzo dobre. Tylko źle, że nie piszą. Bo jak tylko jakaś dłuższa rozmowa to nic, ale kompletnie nic nie można zrozumieć.
Ogarnęła mnie teraz fala lenistwa. Nic bym nie robiła, tylko bym czytała i do kina chodziła.
Chwała Bogu, że już chodzimy na 8-mą. Bo nie mam czasu na marzenia. Te marzenia to tylko rozstrajają nerwy. Choć z drugiej strony lepiej byłoby gdybyśmy chodziły chociażby na 10-tą, a nawet na 9-tą. Bo rano okropnie nie chce się wstawać. Zimno, ciemno! Brrr…

Piątek 10 listopada 1939 r. Wilno
Wczoraj byłyśmy ze Skotą na „Motylu hiszpańskim” a dziś byłam sama w Zniczu n  „Wędrownym cyrku” z Carole Lombard. Nudny, że coś okropnego.
Aha, dziś rano przychodzi do mnie Skota i mówi coś w tym rodzaju:
- Wiesz, Lala, co wczoraj było? Jak wróciłam wieczorem światła były pogaszone i wszyscy spali i ojciec zaczął na mnie bardzo krzyczeć. A dziś rano matka powiedziała, żebym się przeniosła do ciebie na miesiąc, a ona zapłaci 10 zł.
Ja powiedziałam, że dobrze i że po szkole spytamy Dziuńkę. Gdyśmy wróciły do domu zastałyśmy tatusia, ale Dziuńki nie było. Skota poszła do domu spytać się jeszcze ojca i powiedziała, że jeśli po 12-tej nie wróci to znaczy, że ojciec nie pozwolił. No i nie przyszła. Właściwie to i lepiej, bo potem to tylko byłaby bieda.
Spodziewamy się na dniach Rusickiego (mego kuzyna). I w ogóle zrobimy przyjęcie. Przyjdzie panna Marysia, Czesiek, Plejewski i Cegłowski. Zabawimy się!
Zaraz pójdę spać, bo jutro na 7.30 trzeba być w szkole. Pójdziemy do kościoła, bo to przecież Święto Niepodległości.
Aha, byłabym zapomniała. Mamy wiadomość o Antku. Dziuńki koleżanka była razem z nim w Zdołbunowie [?] czy jakimś innym mieście, nie pamiętam. Było to 1 października więc już po wojnie. Podobno nie był wcale zmobilizowany.  To się mama ucieszy!
Smutna wiadomość! Był zamach na hitlera (z małej litery) i nie udał się. No, czy to nie pech? Ocalał drań! A swoją drogą, ma szczęście!
Jak to moja kochana Szutka mówiła – „genialny łotr”.

Poniedziałek 13 listopada 1939 r. Wilno
Wczoraj bawiliśmy się do 3-ciej rano. Byli wszyscy oprócz Rusieckiego. Właściwie to i chwała Bogu bo też to taki kretyn!
Dziś w szkole na rachunkach myślałam że zasnę. Okropnie mi się nudziło.
[szyfr?]
Coś okropnego!
Potem poszłam do biblioteki. Siedziałam aż do 3-ciej. Umówiłam się z „Mamcią” (bibliotekarką) że jutro od razu po szkole zajdę do biblioteki i zapłacę za elektryczność. Znaczy za nią, w magistracie. A potem mamy pójść do kina.

Czwartek 16 listopada 1939 r. Wilno
Wczoraj był Rusiecki. Przyniósł papierosy, cukierki i czekoladę. Potem poszli z Dziuńką i z Jankiem do restauracji. Mnie przy tym nie było. Byłam w kinie.
Aha, wczoraj rano na wszystkich ulicach stali litewscy żołnierze i zabraniali w ogóle wychodzić z domów. Potem okazało się, że to bolszewicy wychodzili z Wilna. A ja już myślałam, że się Litwini wynoszą.
A propos Litwinów. Rozmawiałam dziś z Szutką. Mówiła, że za parę dni przyjdą litewskie nauczycielki. A nasze wyrzucą. Biedna Szutka! Co ona pocznie. Matka chora, pieniędzy nie ma . Biedna. Aż mi się płakać chciało. Kochana, droga Szutka! Myślę, jakoś skombinować trochę mięsa dla niej. Bardzo jej szkoda.
Dziś jak wychodziłyśmy z „Mamcią” z biblioteki ona zaszła dowiedzieć się o jakieś tam sprawy, a ja czekałam na korytarzu. I podszedł do mnie jeden z żołnierzy, którzy są tam stale w dyrekcji. Jest ich coś zdaje mi się czterech. Jeden średniego wzrostu, dwóch dość wysokich i jeden drągal.
Jeden z nich podszedł do mnie i zaczął coś mówić po litewsku. Ja oczywiście nic a nic nie rozumiałam. Wtedy przyszedł ten średni i powiedział mi (bo on umie po polsku b. dobrze) że tamten mówił tak: Ładna panienka, jak nie można się z nią porozumieć.
Myślałam, że mnie szlag trafi. Jakoś tak dziwnie przykro się zrobiło. I potem ten drugi powiedział:
- Ładna panienka!
Jedyne słowo które umiał po polsku. I potem co pół minuty przyłaził i szwargotał tym swoim idiotycznym językiem.
Dziś wyjątkowo nie poszłam do kina, za to pisałam… wiersze!
Teraz zrobiłam się taka jakaś dziwnie sentymentalna.
Podobno Rusiecki mówił, że jutro rano też wojska pójdą, więc znowu nie będzie można wychodzić z domów. Oby! Byłoby świetnie! Bo jutro mają być 2 lekcje. Kałazy.  Brrr… Aż się zimno robi gdy się o tym pomyśli.

Niedziela 19 listopada 1939  r. Wilno 
Wczoraj i przedwczoraj robiłam obiad. Skota pomagała. Dziś miałam też robić. Ale tak mi się nie chce, że coś strasznego! Chciałabym pójść dziś gdzieś. Może na rewię albo do kina.

Czwartek 23 listopada 1939 r. Wilno
Dziś siedziałam sobie i czytałam książkę gdy usłyszałam stuk. Ktoś pukała w drzwi. Okazało się że Kryśka Banaszewska przyniosła list. I od kogo? Od Żylki! Byłam ogromnie zdziwiona. Proponuje w nim zgodę. Banami zaczęła mnie namawiać i zgodziłam się. Jakoś wcale nie żałuję, że to zrobiłam.
Czekała przed domem. Podałyśmy sobie ręce i umówiłyśmy się na sobotę, na 4-tą do kina. Jestem bardzo zadowolona! Oczywiście w domu się o tym nie dowiedzą, bo bym dostała! Ale będę się z nią widywała potajemnie.

Niedziela 26 listopada 1939 r. Wilno
Dawno już nie pisałam choć jest co, ale jakoś nie mogłam się zabrać do tego. I w ogóle pisanie pamiętnika nie jest tak łatwe jak przypuszczałam.
Zrodzi się jakaś myśl, zdaje się że dobra, a gdy spłynie na papier, wychodzi całkiem co innego.
A więc zaczynam:
Wczoraj byłam u spowiedzi św.  Zakończyłyśmy w ten sposób pracę z nauczycielkami. A stało się to tak:
Wczoraj rano Czajka mi powiedziała że Litwini wszystkie nauczycielki przeniosą do innych szkół, a do nas przyjdą sami Litwini i jedna Polka.
Czytała nam Słowackiego  i widać było, że ledwie wytrzymuje z żalu.
Potem przyszła Kiełcza . Uśmiechnięta jak zwykle, ale z czerwonymi oczyma. Potem się dowiedziałam, że Czajka i ona są zwolnione. Kiełczy nie szkoda, bo zamożna, ale Czajka? Biedna.
Na początku lekcji Kiełczy przyszła Szutka i wywołała mnie na korytarz. Pocałowała mnie, pożegnała się i poszła, ale potem wróciła. Mówiła do całej klasy Ale jak mówiła! Tak, jak tylko ona potrafi. Wszystkie płakały jak żubry. Szutka też. A mnie coś dusiło w gardle, trzęsłam się jak w febrze, ale płakać nie mogłam. Dopiero jak Szutka wychodząc przeżegnała nas i powiedziała „Zachowajcie honor Polski” nie mogłam wytrzymać i łzy mi się polały ciurkiem.
Potem przyszła Szwajba. Każdą po kolei całowała płacząc. Ona tak na odchodne przypomniała żebyśmy były dobrymi Polkami.
Dziś po Komunii św.  pod koniec mszy (a było to w kościele św. Ignacego. To kościół garnizonowy, więc byli litewscy żołnierze) zaśpiewałyśmy „Boże, coś Polskę”. Aż lżej mi się na duszy zrobiło, gdy szurając jak mogli najgłośniej Litwini opuścili kościół.
Po mszy pożegnałam się z Szwajbą, Szutką, Czajką i Kierowniczką.
Kiełcza przyjdzie jutro przed lekcjami.  Ma rozdać łyżwy szkolne. Ona też płakała po mszy.
Był dziś tatuś.
Jakoś nie przypominam sobie nic więcej godnego opisania więc kończę i pójdę spać, bo już późno. Przed 8-mą wróciłam z kina. Lekcji nie było. Aha, zapomniałam! Uczymy się z Dziuńką co dzień po godzinie na fortepianie.
                                                                Nasza klasa .
Wtorek 5 grudnia 1939 roku Wilno
W sobotę poszłam rano do szkoły, ale powiedzieli nam że mamy wolne aż do czwartku, dlatego że się żołnierze wyprowadzają. Ale to bujda, pozór, bo oni bali się, że my też zrobimy strajk. Bo wszystkie gimnazja nie chodzą.
Kukla, Bójka, Skota, Kaczka, ja i jeszcze kilka dziewczynek chodziłyśmy po klasach i zabierałyśmy od żołnierzy portrety Marszałka Piłsudskiego i białego orła. Zabrałyśmy też z sali.
Większa część jest u mnie. Potem poszłyśmy znowu. W chwili gdy zbiegałyśmy ze strychu spotkałyśmy nową naszą nauczycielkę Litwinkę z drugą.
- Dziewczynki, gdzie to biegacie? – spytały.
- Jednej dziewczynce teczka zginęła i my szukamy – odparła Skota.
- A czy wy brałyście orły? – spytały przenikliwie nam patrząc w oczy.
- Nie! – odpowiedziałam patrząc im wprost w oczy.
- Nie?
- Tak, proszę pani – wtrąciła ni stąd ni zowąd Skota – ja mam orła.
Myślałam że ją zabiję ze złości. Kretynka! Ja mówię nie, a ona wyłazi ze swoim tak!
Powiedziały nam żeby odnieść tego jednego orła, bo zrobimy tym wielką przykrość naszej pani kierowniczce.
Wtedy poszłyśmy do kierowniczki. Kiera (nasza) powiedziała, żeśmy bardzo dobrze zrobiły i że ona wcale przez to przykrości mieć nie będzie.
Przed „Świtem” dzieci z pierwszej klasy rzuciły przez okno karteczki z napisami „Niech żyje Polska”. My sobie przypinałyśmy do płaszczy i postanowiłyśmy także takie zrobić, bo ja mam taką dziecinną drukarkę.
Potem poszłyśmy znowu do szkoły. Wyłamałyśmy bramę, weszłyśmy na podwórko. Przyszedł woźny, a my napadłyśmy na niego że nagadał kierowniczce litewskiej na nas, a on powiedział, że to żołnierze tak mówili. Wtedy poszłyśmy z woźnym po wszystkich salach i ja  pytałam żołnierzy czy powiedzieli kierowniczce, że to my wzięłyśmy portrety.. Ale wszędzie zaprzeczyli i woźny zblamował… [?] się.
Potem po obiedzie ja narobiłam dużo kartek z napisem „Niech żyje Polska”. Po czwartej przyszła Kaczka, Bójka i Kukla i poszłyśmy do szkoły. Nalepiłyśmy wszystkim żołnierzom. Byli ogromnie zadowoleni! Potem Kaczka przy pomocy jakiegoś żołnierza rozbiła jedną szafę z książkami. Ja wzięłam z 30 chyba, Kaczyńska też. I zaraz sobie żeśmy poszły. Przyniosłyśmy do domu i wracałyśmy gdy spotkałyśmy Kuklę i Bójkę. Odprowadzali je żołnierze. Poszliśmy razem. Był jeden żołnierz bardzo podobny do Maxa Arke, byłego najdroższego Marychy. Rozmawialiśmy wesoło. W ogóle bardzo miło spędziłam wieczór.
Wczoraj, w niedzielę byłam w kościele św. Ignacego. Jak tylko ksiądz zaczął mówić kazanie po litewsku, wyszłyśmy. A Litwini mieli głupie miny, że coś strasznego.
Wieczorem byłyśmy z Bójkówną i Kuklinówną na ulicy Mickiewicza i przyczepiałyśmy kartki. Jacyś sztabowcy wciąż za nami łazili.
Wczoraj byłam rano u Kaczki. Grałyśmy w domino. Potem poszłyśmy na miasto i przyczepiałyśmy kartki gdzie się dało. Na płotach, na oknach, na słupach.
Wieczorem nie było światła, bo korki się przepaliły, więc siedziałyśmy z Dziuńką i opowiadałyśmy sobie bajki i filmy.
Dziś bardzo źle się czuję. Jakoś się chce spać. Zresztą licho wie co mi się chce.
W ogóle teraz opanowało mnie dziwne uczucie. Jak gdybym czekała na coś. Na to „coś” co ma mi przynieść jakąś zmianę w tym nudnym szarym życiu.  Na to „coś” co ma być wesołe, radosne i nie nudne.
Zresztą nie wiem co się ze mną dzieje. Coraz częściej się zamyślam i… czekam. Na co? Sama nie wiem!

Środa 6 grudnia 1939 r.
Przy chwiejnym płomyku świeczki zasiadam do pisania moich przeżyć (bo światło jeszcze nie naprawione).
Właściwie nie zdarzyło się nic godnego uwagi, ale jakoś czuję chęć pisania. Chciałabym mieć dużo, dużo przygód i przeżyć pełnych emocji, napięcia, niebezpieczeństw. Mogę być nawet romantyczna (?!). Sama się z siebie śmieję, ale naprawdę chciałabym.
Choć jestem jeszcze taka młoda, dziecko właściwie, chciałabym jednak spotkać już swój ideał. Ten mój wyśniony musi być wysoki, ciemny, o pięknych wyrazistych oczach, o pięknej figurze. Musi być inteligentny, śmiały i przede wszystkim władczy.
Wątpię, ale to bardzo wątpię, czy go spotkam.  Ale cóż szkodzi trochę pomarzyć. Marzenie stało się dla mnie teraz największą atrakcją. Tak, już się poddałam i nie buntuję się przeciw romantycznej stronie mego jestestwa.
No ale już trze4ba zakończyć tę bazgraninę i iść spać, bo świeca się kończy i zresztą jutro trzeba na ósmą do szkoły. Brrr… do szkoły!

Czwartek 7 grudnia 1939 r.   
Dziś w szkole Skota rozdawała kartki z napisem „Niech żyje Polska”. Większa część dziewczynek poprzypinała je sobie.  Liksza jak zwykle gadała żeby patriotyzm nosić w sercu. A ona to nawet w sercu nie nosi. Jest zajadłą stronniczką Litwinów. Dziś po pacierzu śpiewałyśmy „Boże, coś Polskę” . Tak jakoś przyjemniej się zrobiło na duszy.
Na pauzach dziewczynki wyrzucały te kartki za okno dla przechodniów. Na drugiej stronie stał jakiś pan który nas szpiegował. Myśmy sobie z tego nic nie robiły. Ale od razu wyszło na jaw, która jest koleżanką, a która nie. Zagozdówna zaczęła mówić, że ona powie, że to robiła Skota. Ale żeśmy ją zagłuszyły krzycząc, że ją wsypiemy.
Teraz robimy za Skotę kartki z różnymi napisami i potem będziemy rozrzucały.


Wtorek 19 grudnia 1939 r. Wilno
Już bardzo dawno nie pisałam, bo było to tak: We wtorek Skota i jeszcze kilka dziewczynek zaczęły rzucać przez okno klasy kartki i zobaczył to policjant. Powstała ogromna awantura, przyszła kiera, krzyczała, wrzeszczała, mówiła, że pociągnie do odpowiedzialności rodziców jeśli nie wydamy, która to robiła. Ale nie wydały. Potem cała hurmą poszłyśmy do Kiełczy. Organizowałam jasełka. Ja miałam mieć główną rolę: Heroda. Wróciłyśmy ze Skotą do domu, kiedy wpadła Kaczka i powiedziała, że Dawgiatówna i Zmitra nas wsypały i że mogą u mnie i u Skoty zrobić rewizję. Wtedy Popaliłyśmy wszystkie kartki i pooddawałam szkolne książki.
Oczywiście pamiętnik dałam na przechowanie Kaczce. W sobotę jednak (bo miałyśmy wolne od wtorku do soboty) nic nam nie zrobili. Kiera zaczęła trylować [?] żebyśmy wydały i powiedziała że poczeka do 3-go stycznia. Bo nas zwolniono do 3-go.
Małpa tak fajno gadała, że jak wyszła dziewczyny zaczęły się domagać, żebyśmy się przyznały. Mnie aż cholera (pardon za wyraz) wzięła gdy usłyszałam to. Choć kiera niby mówiła, że nic tej nie będzie, jednak byłam przekonana, że ją by ukarali. I wtedy udałam wielką żałość. Kichnęłam (ale cicho), łzy mi się pokazały w oczach i powiedziałam niby wzruszona:
- Ja bym się przyznała, ale czy nie  widzicie, że ona chciała zapisać to nazwisko i że na pewno by pociągnęła do odpowiedzialności rodziców. Ja, jeśli chcecie, mogę siedzieć w więzieniu, ale ogromnie mi przykro, że mam takie koleżanki!
To powiedziawszy zawróciłam się i wybiegłam. Ta komedyjka (muszę przyznać – udała się dobrze) odniosła pożądane skutki. To znaczy nikt się nie przyznał i wszystko jest w porządku.
Za chwilę wyjeżdżam. Do Boguciszek. Wozem, z Jankiem (!?) i Dziuńką. Biorę narty (brawo!), książki, zeszyty (część). Mam nadzieję, że święta spędzę wesoło.
Następny raz będę pisała już w Boguciszkach. A więc good baj [pisownia oryginalna]
(good – czyta się jak gud)

Środa 20 grudnia 1939 r. Boguciszki
No i już jestem w Boguciszkach. Cały dzień siedzimy w domu, bo nie ma co robić. Jest tu taki pies – Żuk, podobny trochę do jamnika, ale zresztą trudno określić jego rasę. Dziuńka od rana prasuje, a ja na głos czytam. Rano „Marię Stuart” a teraz „O duchach, diabłach i kobietach” Makuszyńskiego. Naryczeliśmy się przy tym że ha.
Ale spotkała mnie malutka przykrość – Dziuńka wie o pamiętniku. Już teraz nie będzie mi tak wielkiej przyjemności sprawiało pisanie pamiętnika, bo ktoś już o tym wie.
Czekam z tęsknotą na śnieg. Przywiozłam z sobą narty, ale tymczasem, niestety nie mogę ich używać.

Wtorek 26 grudnia 1939 r. Boguciszki
W niedzielę wieczorem jedliśmy [wigilię?]. Wczoraj cały dzień graliśmy w karty w dżokera (nie wiem jak to się pisze). Dziś chyba też. Poza tym nic ciekawego. Jak zwykle gryziemy się z Jankiem. Do Wilna wracamy 2-go.

Czwartek 28 grudnia 1939 r. Boguciszki
Jak ja nienawidzę Dziuńki! Nie ma wprost słów. Ten „pamiętnik” jest dla mnie naprawdę pomocny i gdyby nie on nie miałabym się komu zwierzyć, a tak choć pomoże to złość zejdzie ze mnie.
Tak nie będę chyba nienawidzić największego wroga, jak jej nienawidzę! Wiem, że to bardzo źle tak okropnie nienawidzić, ale nie mogę, wprost nie mogę jej lubić. Lubić?!
Dziuńkę lubić! To brzmi wprost groteskowo! Nie mogę na nią patrzeć, jej głos przyprawia mnie o mdłości!
Co dzień musi coś nagadać mamie. Jak widzi, że mama jest ze mnie zadowolona zaraz galopem drałuje do kuchni i gada. Wąż wstrętny!
Całe szczęście, że mama się tym nie przejmuje.
Nienawidzę jej! Nienawidzę.
  
                                                                             Dziuńka 

                     1940 rok
Poniedziałek 1 stycznia Boguciszki
Wczoraj obchodziliśmy Nowy Rok. O punkt 12-tej mama zaczęła tak mówić: bom, bom itd. a my, to znaczy tatuś, Janek, ja i Dziuńka zaczęliśmy na małych karteczkach pisać swoje życzenia. I póki 12 razy wybije muszą być napisane i spalone. Jak mama zaczęła tak śmiesznie bom, bommm. Tak okropnie śmiesznie i tak przeciągle, że zaczęliśmy ryczeć. A Dziuńka aż kilka kropel „rzuciła’ na podłogę (potem od razu pobiegła do ubikacji). Ja napisałam, że „Pragnę w tym roku dostać się do gimnazjum”. Ale tatuś napisał za to bardzo ładnie: Życzę Polski odrodzonej, króla i korony. Ślicznie to było ułożone. I w ogóle okazuje się, że Tatuś bardzo pięknie mówi. Powtórzył nam przemowę, którą mówił na maturze Antka. Była bardzo, bardzo ładna. Mówiona z uczuciem, krótka, zwięzła, prosta, ale taka, że się jej z przyjemnością słuchało.
Po 12-tej tatuś, mamusia, Janek i Dziuńka wzięli w kieliszki wódkę, a ja wino i ja wzniosłam toast: „Niech żyje Nowy Rok i niech nam przyniesie wiele szczęścia i radości”. Było bardzo przyjemnie i wesoło.
Aha, zapomniałam. Wczoraj rano Janek poszedł do lasu z flowerem i spotkał kłąboków (to znaczy Litwinów). Odebrali mu flower i kazali przyjść we wtorek. Ma chłopiec pecha nie ma co! Wyszedł i trafił wprost na policjantów kłąbackich. Od dziś inaczej ich nie nazywam. „P. Kłąbok herb Kobyła” – pięknie brzmi nie ma co!
Dziś jest okropnie zimno. Jeśli i jutro tak będzie to nie będziemy mogli jechać do Wilna. Dziwne to, ale jakoś do niego nie tęsknię.

Piątek 5 stycznia 1940 r. Boguciszki
Jeszcze jestem w Boguciszkach. We wtorek było tak zimno, że mama nam nie pozwoliła jechać. I postanowiliśmy zostać aż do Trzech Króli, a więc dopiero w niedzielę jedziemy. Już mi się tu trochę nudziło gdy raptem przedwczoraj spadł śnieg. Wczoraj oczywiście byłam na nartach. Już teraz wcale mi się nie chce wyjeżdżać. Tak jest ładnie, tak biało. Życie byłoby piękne jak bajka gdyby nie smok straszliwy, co mi życie zatruwa – gdyby nie Dziuńka!

                                                        Mama w Boguciszkach.

Niedziela 7 stycznia 1940 r. Boguciszki
Okazuje się, że mamy pecha! Mieliśmy dziś jechać, ale jest szalony mróz, więc mama nie puściła. Nudno jest, że coś strasznego. Wszystkie książki przeczytałam od a do z. Jeszcze wprawdzie nie czytałam Meterlinga [Maeterlincka] „Życie termitów”, ale Janek mówi, że to nic niewarte. Dziuńka ceruje i słucha radia, Janek coś tam pisze, a ja nic nie mam do roboty.
  Rozmyślam nad jedną rzeczą., a mianowicie chcę znaleźć treść do komedii, którą mam zamiar napisać wierszem. Ma być to coś w rodzaju sztuki. Ze scenami itd.
Nie wiem czy dojdzie do skutku, ale co to szkodzi pomarzyć?
Teraz już się zrobiłam okropnie sentymentalna: całymi dniami marzę.

Sobota 20 stycznia 1940 r. Boguciszki
W przeszły piątek tzn. równo tydzień temu Janek i Dziuńka wyjechali do Wilna. Ja zostałam, bo miałam okropny ból gardła. Tatuś wrócił w nocy. Okazało się, że w Wilnie okradli nas. I to w bardzo dziwnych okolicznościach
Witkowska mówiła, że dwa dni przed nowym rokiem (bo kradzież została popełniona właśnie na nowy rok) w domu były jakieś stuki, hałasy.
A na nowy rok w południe wyszedł z naszego mieszkania jakiś mężczyzna który pod płaszczem miał coś grubego. I widziała, jak się odchylił brzeg płaszcza, coś granatowego pod spodem. Wtedy ona chciała biec do dozorcy, ale póki się ubrała on znikł.
Najdziwniejsze jest to, że ukradziono tylko zimowy płaszcz Dziuńki i narzutkę kostiumową. Nic więcej. Witkowska podejrzewa Skotę. Ohydna baba!
Wiem że to niedobrze robić takie podejrzenia, ale zdaje mi się że to sprawa Witkowskich. Czemu ona jak zobaczyła tego mężczyznę, nie pobiegła od razu do dozorcy, ale czekała, ubierała się itd.
Dziś wstałam z łóżka. Czuję się zupełnie dobrze. Jak spadnie mróz pojadę do Wilna.
Wczoraj tatko był w Wilnie i przywiózł mi tylko jedną książkę! Zła byłam, że coś okropnego. Dobrze, że się założyłam z mamą o lit. Mama mówiła, że tatko wcale nie przywiezie książek, a ja mówiłam, że przywiezie. I wygrałam!
Czasami myślę nad sytuacją w jakiej się znajduję i ogarnia mnie czarna rozpacz! Bo na przykład: mieli mi kupić płaszcz zimowy. A teraz nie kupią. A dlatego, że muszą kupić Dziuńce (futro ona ma, ale nie na wiosnę). I tak zawsze.
Ja nie mam zimowego, Dziuńka wiosennego to oczywiście kupuje się Dziuńce.
I tak chodzę jak nie chodzi córka najbiedniejszego stróża.  Aż mi wstyd chodzić po mieście!
Sukienki zimowej też nie mam tylko mundurek, a i ten już porwany i brudny jak licho od ciągłego noszenia.
Słowo daję, czasami ogarnia mnie taka rozpacz, że wolałabym już nie żyć.
                                                 Tatko - mój tato Adolf Kilinski
Niedziela 21 stycznia 1940 r. Boguciszki
I oto mam już skończone 13 lat! Boże, jak niedawno zdaje się i jak inne były moje przeszłoroczne urodziny. Wtedy byłam w Wilnie, teraz tu. Wtedy dostałam podarunki, teraz nie. Wtedy było przyjęcie, a teraz nie. Tak mi jakoś smutno! Wiem, że to jest mazgajenie godne jakiejś sentymentalnej pensjonarki, ale nie mogę powstrzymać łez.
Tak mi okropnie ciężko na sercu, taką tam gorycz czuję! Gdyby nie chciała żebyśmy zatańczyły marzenia to bym nie wytrzymała.
Wyjadę chyba we wtorek. Chciałabym jechać jak najprędzej.
Miałabym się przynajmniej przed kim  pożalić. Skota na pewno by mi współczuła! To taka kochana dziewczyna. Ona też ma ciężkie życie, więc mnie rozumie.

Poniedziałek 22 stycznia 1940 r. Boguciszki
 Jutro już chyba wyjeżdżam do Wilna (brawo!). Ale napadało bardzo dużo śniegu więc droga będzie ciężka. Jeśli nie będzie odwilży to pojadę na nartach. Przyczepię się z tyłu wozu i pojadę. To będzie o wiele przyjemniejsze niż jazda wozem.
Wszystko już spakowałam i jestem już gotowa do drogi. Ale będzie heca jak nie pojedziemy! Już bym chciała pojechać, bo się piekielnie nudzę.
Dziś rano spojrzałam do lustra i przeraziłam się. Twarz mam tak grubą, że się wydaje jakby była napuchnięta. W ogóle teraz całymi dniami leżę, słucham radia albo czytam i jem, jem bez końca. I w dodatku to wiejskie jedzenie jest takie pożywne, że wystarczy trochę zjeść, a już ma się pełny brzuch i wygląda się jak balon.

Wtorek 23 stycznia 1940 r. Wilno (brawo!)
Już jestem nareszcie w Wilnie. I co najważniejsze – mam płaszcz i to bardzo ładny płaszcz z kołnierzem z oposów. W niedzielę dostanę mufkę!
U nas nie ma C, więc jest bardzo ciężko [?], ale mam nadzieję, że to niedługo potrwa. A tymczasem good baj! – bo muszę iść lulu żeby jutro wstać o siódmej.

Czwartek 25 stycznia 1940 r. Wilno
Jakoś mi teraz odeszła chęć pisania  pamiętnika. To takie często jest nudne. …[nieczytelne] mnie gdy mam takie nudne życie. Tak mi jakoś smutno, choć właściwie nie wiem dlaczego. Jakaś melancholia mnie ogarnęła, że coś okropnego.
Parę dni temu Skota mi pokazywała pamiętniki jakiejś pani Porębskiej (teraz już jest mężatką).  [nieczytelne 2 zdania, zamazane] … Bardzo bym chciała mieć takie pamiętniki.
1 lutego 1940 r. Wilno
Piszę to w klasie.
Ma być u nas zabawa w sobotę. Ja chyba nie pójdę, bo będą śpiewać litewskie piosenki w czasie zabawy.
Przedwczoraj byłam w Zniczu. Jakiś typek się przyczepił i choć mu odpowiadałam (muszę przyznać) niezbyt grzecznie, nie uraziło go to. Odczepił się dopiero gdy uciekłam z kina. Kończę już bo dziewczyny chcą żebym im pokazała jak się tańczy walc angielski. Jak przyjdę do domu to dokończę. Good baj!

Piątek 2 lutego 1940 r. Wilno
Wczoraj zastępczyni Kiery chciała, żebyśmy zatańczyły mazura na zabawie, więc ja nauczyłam dziewczynki. Jej się bardzo podobał.
Ja miałam jeszcze solo tańczyć walczyka. I nagle dziś rano dowiaduję się, że zabawy nie będzie! No, i czy to nie wściekłość! Diabli mnie wprost wzięli! Uczyłam się, ćwiczyłam, mordowałam się z tymi idiotycznymi dziewczynami i jaki wynik? Jakiś idiota, kretyn, naczelnik czy inne licho zabraniam w ogóle robić, bo to niby „czas wojenny”. Durnie, idioci, kretyni. Ohydne kłąboki! Oby ich kaczki świsnęły. Cholera!

Wtorek 6 lutego 1940 r. Wilno
W niedzielę wieczorem my z Dziuńką siedziałyśmy przy piecu i czytałyśmy książki, gdy nagle przychodzi panna Marysia z koleżanką, panną Haliną (bardzo miłą) i mówią, że Janek, Czesiek Plejewski i ich kolega zaraz przyniosą patefon!  My skoczyłyśmy z radości pod niebo! Było bardzo przyjemnie. Przy kolacji oni trochę pili i panna Halinka była mocno podhumorzona. Cały czas mówiła od rzeczy. Bardzo żeśmy się polubiły. Ona zaczęła mówić do mnie:
- Jakaś ty miła, chciałabym mieć taką siostrzyczkę!
Taka milutka, dziecinna. Tylko o 6 lat starsza ode mnie.
A kolega Janka co przyniósł patefon nazywa się Girzelewski.  Bardzo sympatyczny!
Przy tym świetnie się z nim tańczy. Z Plejewskim gorzej., ale też dobrze. W ogóle najwięcej tańczyłam z „Miglancem” (tak nazywany jest powszechnie Girzelewski).
Bawiliśmy się do szóstej rano. Oczywiście wczoraj nie byłam w szkole. Wstałam o 1-wszej po południu i zrobiłam obiad (naleśniki). Potem graliśmy cały czas na patefonie. A potem poszłam do kina Znicz na film „Ostatni gangster”. Nie może być nic bardziej idiotycznego mimo że gra świetny Robinson!
Już zaraz pól do 8-mej więc muszę iść do szkoły.
Wprawdzie mi się okropnie nie chce, ale trudno! W dodatku na dworze taki mróz. Brrr…

Środa 7 lutego 1940 r. Wilno
Wczoraj nie było szkoły, bo było 30ᵒ mrozu. Dziś jest też piekielnie zimno. Zaraz będzie obiad. A zresztą, po co to piszę? Zaraz będzie obiad. Po kiego to licha? Sama nie wiem. Jakaś nadeszła mnie ochota pisać. Dużo, dużo pisać. I to jest najgorsze, że nie mam o czym. To jest pech!
                                                               Janek z kolegami.
Poniedziałek 12 lutego 1940 r. Wilno
Już dawno nie pisałam. Bo tak nic się ciekawego nie działo. W piątek był tatuś. Byliśmy w Zniczu.
W piątek była też Połakowska Dziś też. Grałyśmy w durnia, tysiąca i jokera. Ona jakoś namiętnie lubi grę w karty.
W sobotę byłam w bibliotece. Widziałam Marka. Aha, nie pisałam kto to jest ten Marek. A więc go opiszę. Nazywa się Marian Łokucijewski. Za czasów naszego dzieciństwa rodzice nasi utrzymywali towarzyskie stosunki. Potem się jakoś wszystko rozluźniło i teraz w ogóle z Markiem się nie witam. Z panią Łokucijewską tak, ale z M. nie.
 A kiedyś przecież byliśmy dobrymi przyjaciółmi. No, stało się. Szkoda tych czasów, ale cóż robić? Właściwie piszę jakbym była staruszką, a to się działo jakieś 6 lat temu…
Więc wróćmy do Marka. Teraz rzadko go widywałam. Czasami na ulicy albo w bibliotece. Nie przyglądałam mu się dokładnie, więc został w mojej pamięci jako zgrabny, wysoki chłopiec o kręconej, bujnej, czarnej czuprynie, o inteligentnych, czarnych oczach. Był żywy i wesoły. I bardzo miły.
Aż nagle widzę go w bibliotece. Mogłam go obserwować i nie być spostrzeżoną. Otóżn doznałam ogromnego rozczarowania. Wprawdzie jest nadal wysoki i szczupły, ale czuprynę ma już o wiele jaśniejszą i oczy mniej czarne. I nie parzą już tak śmiało, nieomal wyzywająco, ale odwrotnie, przykrywa je wciąż powiekami, jak wstydliwa panna.
I ogromne jeszcze rozczarowanie: czyta Marczyńskiego!
On! Mój ideał, mój wymarzony chłopak! On, taki inteligentny! Okropność!
Od soboty dużo stracił w moich oczach. Dotąd był w myśli (albo w marzeniach) główną osobą, a teraz? Nic… Fatamorgana! Sen, co minął! Bezpowrotnie niestety!
Wprawdzie jeszcze go lubię, ale nie jest to już tak kochany przyjaciel z którym swego czasu obrzucaliśmy się poduszkami, kłóciliśmy się bezustannie i godzili. Teraz jest sztywny, wymuskany laluś, na miejsce mego Marka.
Szkoda!
Bielecka Anna
Wszystko głupstwo w porównaniu do wieczności.
   
Gdyby nie wspomnienia życie nie miałoby tyle uroku.
H. Myszkowska

Wtorek 13 lutego 1940 r. Wilno
Te dwa napisy to autografy moich nowych koleżanek. Przyszły do naszej szkoły z 18-tej. Bardzo fajne. Zwłaszcza Halina.
Dziś byłam u nich. Mieszkają za kolejowym mostem. To okropnie daleko.  Niedaleko burbiszek. [?] Wspaniałe góry! Jeździłyśmy sankami! Było bardzo fajnie. Poznałam jedną koleżankę Niuńki i Haliny, Olgę. Bardzo miła i wesoła. Okazuje się nawet, że ją znam. Kiedyś jeszcze gdy byłam w 4-tej klasie, była u mnie.
Byłyśmy razem na ślizgawce w „Ognisku”. Ale nie jeździłyśmy, tylko się przyglądałyśmy.
To Halina nas tam zaciągnęła, bo myślała, że jest tam jej sympatia, jakiś Jurek Foncenberk [Foncenberg?]. Podobno bardzo przystojny. Chciała mnie z nim poznajomić. Ciekawam jaki on jest. Nie było go na ślizgawce, ale Halina chce żebym kiedy przyszła do Ogniska to mnie pozna. Cuda mi o nim opowiadała. I podobno mówił jej, że ją kocha. Może, kto to wie?
On ma masę wielbicielek, ale najlepiej lubi Halinę. Jest nawet niebrzydka.
Nogi mnie jeszcze bolą bardzo po tych wędrówkach.
Aha, w Ognisku Ninka czegoś się zagniewała  i odprowadziły mnie Olga i Halina. Właśnie po drodze mi się zwierzała. W czasie całej drogi tylko o nim była mowa. O nim to znaczy o Jurku. Fajne imię ma drań. Nie wiem, może nawet jest taki przystojny, jak mówią. Podobno nawet Niemka się w nim durzy!
Ale dość o nim! Cały czas o niczym innym nie piszę. Wariatka ze mnie! Zakochałam się na niewidząco czy co? E, takie myśli mnie nachodzą, że się sama sobie dziwię. But dziurawy jestem (to znaczy taka głupia jak dziurawy but).

Środa 14 lutego 1940 r. Wilno
Przed chwilą wróciłam z wanny. Byłam z Dziuńką. Wracając kupiłyśmy cukierki i jadłyśmy parówki na ulicy. Bardzo dobre. U nas, w Wilnie pierwszy raz, więc wszyscy się gapili. Chciałyśmy zabrać do domu, ale jakiś Litwin podszedł do nas i powiada „valgis”. A to znaczy zjeść. I mówił że to zdrowo i żeby to „valgis”. Więc Dziuńka mu na to „To my w takim razie  ‘zvalgimy’”. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Zvalgimy – powiada! Ha, jak się naśmiałam wtedy!
Zaraz już idę spać bo już 8-ma. Bardzo późno!
Halina chciała żebyśmy poszły jutro na narty. Ale ja chciałam w piątek, bo to będzie święto niepodległości Litwy.
Tylko złość, że będę musiała pożyczać siostry, bo moje na wsi. Złość!

Czwartek 15 lutego 1940 r. Wilno
Dziś poznałam Jurka. Jest przystojny, owszem, ale to mi się w nim nie podoba, że jest dość niski.
Poznałam go tak. Dziś wróciłam ze „Znicza” i Dziuńka prosiła mnie, żebym zaniosła kij i materiał dla dozorcy, by zrobił sztandar. Zaniosłam i wbiegałam właśnie do domu i wpadłam nagle na… Halinę! Okazało się, że Jurek czeka i że chce mnie z nim poznać. Poszliśmy potem przejść się. Odprowadziliśmy Halinę kawałek i wróciliśmy razem.
Jest bardzo sympatyczny. Halina zaprosiła mnie na jutro na sanki, ale ja stanowczo nie przyrzekłam.
A ten Jurek prosiła mnie żebym jednak przyszła. Myślę, że pójdę. Ale broń Boże, wcale nie dla niego!
Dziś byliśmy ze szkołą w „Mausie” nam litewskim filmie. Właściwie to nie był film w całym tego słowa znaczeniu. Ot, taki sobie jak gdyby „Pat”. Pokazywali jak przepiłowali granicę polsko-litewską i jak wojska litewskie wkroczyły witane „owacyjnie” przez miejscową ludność. Były wtedy w kinie takie przeraźliwe krzyki i świsty i tupania, że się kino trzęsło. Ja też wrzeszczałam i tupałam, że ha! Fajnie dla tych ohydnych kłąboków. Oby ich kaczka kopnęła!

Wtorek 20 lutego 1940 r. Wilno
W piątek w szkole znowu była awantura. Kiera i dziewczynki z młodszych klas śpiewały litewskie piosenki, więc my, to znaczy VII klasa poszłyśmy do klasy i zaczęłyśmy też śpiewać. Wtedy kiera wpadła we wściekłość! Pozapisywała nas. Ale na tym się na szczęście skończyło. Nie byłam na sankach, bo ze szkoły późno wyszłam.
W niedzielę była u mnie Halina, Olga, Jędruś, stryjeczny brat Haliny. Oczywiście prawie cały czas Halina gadała o Jurku. Jurek! Co robił, co mówił, jak mi się podobał i tak dalej. Znudziła mnie na śmierć!
Okazuje się, że i ona nie jest tą wymarzoną koleżanką. Bo ja lubię takie, które są jakby chłopcy, po części tak jak ja, a Halina zawiodła moje nadzieje. Szkoda!
Aha, już od 2 dni nie byłam w szkole. Chyba mam coś w rodzaju anginy, bo mnie gardło i głowa bolą straszliwie. Już kończę, bo pióro złe i męką jest to pisanie.

Sobota 24 lutego 1940 r. Wilno
Dziś odwilż! Ale tak na całego! Nawet deszcz pada! Tak brzydko i szaro zrobiło się na dworze. Jak w jesieni! Tak jakoś smutno to na mnie oddziałuje. Ciężko mi na sercu, życie staje się bardziej gorzkie niż jest.
W środę poszłam z Połakowską do kina. Ale nie było światła. Czekając na nie przechadzałyśmy się i gawędziłyśmy. Wreszcie gdy nam się to znudziło zabrałyśmy się do odejścia. Przy wyjściu jakiś typek powiedział: „Laleczko, siedziała, siedziała i w końcu wychodzi”. Bezczelny typ! Potem jacyś sztubacy się przyczepili, bo jednak nie poszłyśmy, bo powiedziano nam, że światło będzie za 10 minut.
Po 90 minutach rzeczywiście zapłonęło. Ale nim obejrzeliśmy dodatki zgasło znowu.
Wtedy dano bilety do podpisu na przyszły dzień. Rozmawiałam właśnie na migi z jednym głuchoniemym, gdy poczułam utkwiony w sobie natarczywy wzrok. Był to jakiś młodzieniec.
- Czemu się mi pan tak przygląda? – mruknęłam.
- Bo mi się pani podoba! – odpowiada mi z bezczelną miną. Ohydna kreatura! Dureń jakiś!
Nie wiem sama czemu to zdarzenie opisałam, ale tak mi jakoś samo przyszło.
Cicho i ponuro jest u nas w domu. Słychać tylko miarowe tykanie zegara i szelest kartek książki, którą Janek czyta. Smutno!
Głupie lecz prawdziwe
Skotowska Stanisława [?]

26 lutego 1940 r. Wilno Poniedziałek
Ten podpis w ramce to autograf Skoty.
[szyfr]
Wczoraj był okropny wiatr. Piec tak nadymił, że aż było gęsto w pokoju. Otworzyliśmy więc okno, a sami schowaliśmy się do Janka pokoju. Obiad gotowaliśmy na prymusie.
Okropnie było! Życie staje się coraz nie znośniejsze! Czasami to mnie ogarnia taka wściekłość na to wszystko, że chciałabym bić wszystko dokoła i krzyczeć, krzyczeć! A czasami to mi się chce płakać. Dawniej było inaczej. Ale to było, ale  spłyło. [?] 

Szkoda!

Środa 28 lutego 1940 roku Wilno
Nie zdarzyło się nic ciekawego, ale tak mi się zachciało coś wpisać, więc marzę. Teraz bym chciała dużo, dużo pisać, ale kompletnie nie ma co.
Chyba że jak zwykle w domu jest piekielnie nudno i jak zwykle Dziuńka mi gra na nerwach. Jednocześnie na fortepianie i na moich nerwach. Wstrętna stara… [charga?]

Czwartek 29 lutego 1940 r. Wilno
Wczoraj była Banaszewska. Przyniosła mi program „Księcia i żebraka”. Tam gra Flim. Tak cudnie wygląda! Wspaniale po prostu! Zresztą taki bywa zawsze.
Dziś w szkole ma być zebranie rodziców i wywiadówka. Pewno będą chcieli zlitwiniać rodziców na tym zebraniu, bo na wywiadówce właściwie nie wiem co by mówili, bo nikt prawie nie ma stopnia.
Znowu mnie ogarnęła melancholia. Nudno, że coś okropnego. Tu nie tylko melancholii można dostać, ale i wariacji. I jeszcze do tego ta żmija Dziuńka gra mi okropnie na nerwach.
Zrobiła sobie wełnianą spódnicę i cały dzień stoi przed lustrem. Straszydło morskie! Charga stara! Myśli, że ładnie wygląda! Absurd! Żadna najładniejsza suknia nie poprawi jej figury i twarzy: nie zwęzi bioder, nie zrobi nogi cieńszymi i w ogóle!

Piątek 8 marca 1940 r. Wilno  
Postanowiłam, że nie będę, więcej pisała pamiętnika, ale zmieniłam postanowienie!
Tak się nudzę, że ten pamiętnik jest jedyną przyjemnością. I to bardzo wątpliwą!
Cóż się zdarzyło w ciągu tego tygodnia? Szczerze mówiąc – nic! Wielkie, puste, bez treści  nic! Ale to nie znaczy, że się nic nie zdarzyło w ogóle, ale że nic ciekawego (już to nic piszę piąty raz) kompletnie nic (szósty!) ciekawego.
Więc zaczynam wyliczać te nic: na wywiadówce okazało się, że wszystko u mnie w porządku (to znaczy w szkole). W poniedziałek byłam w Zniczu na „Dom chłopców”. Cudny film. Napłakałam się setnie i naśmiałam. Bo grali: Mikey Ronney i Spencer Tracy. Wspaniały film! Ronney przeszedł tu samego siebie. Jestem nim zachwycona!
Wczoraj byłam z Dziuńką w „Luxie” na „Złotowłosej”.  Grali Jeanette [?] Macdonald i Nelson Eddy. Oboje wyglądali bardzo pięknie!  Przeważnie Nelson Eddy. No a o śpiewie nie potrzebuję chyba pisać! Tyle powiem, że całość była piękna!
Co to jeszcze było? Sądzę, że nic (ósmy)! A i to co napisałam, to też jest zero (żeby nie napisać – nic). Ale piszę, bo mi się zachciało i zresztą, nie mam co robić. No, a tymczasem au revoir!

Środa 13 marca 1940 r. Wilno
Dziś opiszę pewne zdarzenie: było to dziś w nocy o 11.30. Obudziliśmy się na ostry dzwonek. Okazało się, że to policja. Przyszli szukać jakiegoś porucznika, który zwiał z obozu dla internowanych. Oczywiście nic nie znaleźli i poszli sobie. Już kładliśmy się z powrotem, gdy nagle usłyszeliśmy na górze okropną bieganinę. Ktoś odbijał okna. I po chwili usłyszeliśmy okropny wrzask: „Ratunku! Policja”. Krzyczał pan Witkowski, a po chwili wszyscy zaczęli wrzeszczeć „Policja!”.  
Wyjrzeliśmy oknem i zaczęliśmy okropnie ryczeć. Bo przy bramce stał policjant i świecił sobie w twarz i wołał: „Tu jest policja! Co tam?”. A oni (ci na górze) swoje: Policja, ratunku, bandyci! W końcu usłyszeliśmy dzwonek. To był policjant i tajniak.
- Widzicie państwo co za dziwaki? [?] Niech nam pan (tu zwrócił si do Janka) pomoże ich uspokoić. Dziwaki! My zadzwoniliśmy, a oni w krzyk: „Bandyci! Policja!”. Więc my mówimy, że niech otworzą drzwi, to wejdzie policja. A oni wciąż swoje!
- Do diabła co za dziwaki! – powiedział tajniak.
Więc Dziuńka poszła i powiedziała przez drzwi:
- Niech pani otworzy! Tu żadnych bandytów nie ma! Tu cały czas stoi policja!
I w końcu po długich ceregielach otworzyli nareszcie. Witkowski cały siny był ze strachu. Tchórz wstrętny!
Ale naśmialiśmy się, naśmiali! Uf, jeszcze teraz mi się chce ryczeć!
Teraz Dziuńka jest u Witkowskich. Poprosili ją tam. Nie mam pojęcia w jakiej sprawie,. Już siedzą przeszło godzinę!
Przed chwilą przeglądałam cały ten brulion. I przypomniałam sobie coś. Kiedyś napisałam, że podejrzewam Baśkę, że ona wzięła torebkę z pieniędzmi. A okazuje się, że nie miałam racji. Niedawno znaleźliśmy ją w Janka pokoju. Bardzo, bardzo mi przykro, że podejrzewałam niewinną.

Piątek 15 marca Wilno  
Dziś było u nas po szkole kino.  Jakieś wiadomości z Litwy. Głupie, że coś okropnego. Jakiś mecz hokejowy i skocznia metrowa (narciarska), przez którą żaden nie mógł bez upadku przeskoczyć.
Na filmie (to znaczy na widowni) był jakiś sztubak. Pół klasy się w nim buja. Ja osobiście nic w nim ciekawego (ani tym bardziej ładnego) nie widzę.
Rozglądał się długo po sali i wreszcie zwrócił się do mojego kąta. Cały czas oglądał się na mnie i głupio się uśmiechał. Potem otrzymałam liścik tej treści: „Lalu musi ci być przyjemnie, gdyż twój adorator wciąż ci się przygląda rozmiłowanym wzrokiem”. Jakaś idiotka to pisała! Też pomysł – „musi ci być przyjemnie”. Kretynka!
Potem nie mogłam się od niego odczepić. Szedł za mną aż do domu prawie. Wyobrażam sobie co za plotki jutro będą w szkole.
Aha, pan Witkowski wzywał Dziuńkę w środę do siebie, by ją przeprosić za te hałasy itd.
Jutro już ostatni dzień nauki. Bo w poniedziałek, wtorek i środę będą rekolekcje. Jutro też ma być klasówka z polskiego, ale nie boję się jej, bo gramatykę umiem zupełnie dobrze, a i inne rzeczy wchodzące w zakres tej dziedziny nauki – też dobrze.
Mam nadzieję, że mi się uda. Oby!
Teraz jakoś opanował mnie boski humor i we wszystko, co dobre, gotowam wierzyć. Chciałabym, aby jak najczęściej nachodził mnie taki humor!
No, a teraz trzeba iść lulu. Dobranoc, ty mój potargany, biedny pamiętniczku!

Sobota 16 marca 1940 r. Wilno
Dziś były aż dwie klasówki. Z litewskiego i z polskiego. Z litewskiego dyktando i odmiana przez deklinację. Oczywiście – ściągałam! O to się nie boję, jakoś tam będzie! Ale z polskim jest stokroć gorzej. Dała takie piekielne zdanie do rozbioru, że coś strasznego! I okazuje się, że rozwiązałam źle. Ja źle zrobiłam rozbiór! W tym błąd, że zamiast napisać, że to jest zdanie współrzędne - napisałam podrzędne. Psiakość!
Nie spodziewam się więcej niż trójki.
Boże mój! Pierwszy raz w życiu, a żyję już bardzo długo, bo aż 13 lat, zrobiłam błąd w klasówce polskiej. Najpierw chciało mi się płakać nad moją głupotą, ale teraz to już przeszło i ustąpiło złości na moje gapstwo wstrętne. Swoją drogą przykro będzie, gdy dostanę taki niski stopień! Wciąż mnie to dręczy  nie mogę się uspokoić.
W poniedziałek będą dwie lekcje. Obie pani Lileszanki. Mieli nas wprawdzie zwolnić już w sobotę, bo w poniedziałek, wtorek i środę miały być rekolekcje. Ale Litwini, jak wiadomo, bezbożnicy okropni. Więc nie pozwolili w sali robić rekolekcji.
Więc ksiądz kazał nam się przygotować w domu. Świństwo naprawdę Cóż to a rekolekcje w domu? Zawracanie głowy!

Poniedziałek 18 marca 1940 r. Wilno
Wczoraj wieczorem Dziuńka z Jankiem okropnie się pokłócili. Ale to tak na całego! Dziuńka powiedziała, że nie jedzie na święta do domu, dlatego że tam będzie Janek. Ot, wariaci!
Jest tatuś. Był u Naruszewicza i chce zatrzymać Boguciszki, bo nic innego nie może znaleźć.
Dzisiaj na polskim pisałyśmy listy z życzeniami. Ja pisałam do byłej Kierowniczki i do Lileszanki. Oba głupie!
Jutro spowiedź, w środę Komunia i lu do domu! Mam nadzieję, że święta spędzę wesoło. Już dawno nie widziałam mamy, bo aż od Bożego Narodzenia, więc stęskniłam się za nią.
Nie wiem co mam jeszcze napisać. Chyba nic. Zawsze to idiotyczne nic!
Przed chwilą Dziuńka czytała mi swój pamiętnik. Jest bardzo dobry. Nie ma (przynajmniej bardzo rzadko) takich idiotycznych bzdur jak u mnie. Nie ma tam tych „och, jak ciężko mi na sercu” albo „Ciężko jest na świecie” itd.
Postanowiłam też rzucić te idiotyzmy i pisać po ludzku. Może nie potrafię zrobić to tak jak Dziuńka, ale postaram się. „Dla chcącego nic trudnego” Jakże słuszna to myśl! Gdy się czegoś gorąco pragnie, zawsze musi coś wyjść. Jestem o tym przekonana! Mam zamiar doświadczyć tej myśli na sobie. A więc, od jutra nie będę już opisywała me smutki i „ciężkości” bo to potem takie bezdennie głupie się wydaje! A nie jestem przecież jakąś sentymentalną pensjonarką! Już nieraz śmiałam się z nich i nie spostrzegłam, że sama się ich stylem zaraziłam.
Właściwie, gdy się nad tym głębiej zastanowić życie nie jest takie okropne! W każdym smutku można znaleźć jakąś dobrą stronę. Odtąd będę patrzała na życie z jego lepszej strony i mam nadzieję, właściwie jestem pewna, że będzie mi stokroć lepiej.

Sobota 30 marca 1940 r. Boguciszki  
Już od 9-ciu dni jestem w Boguciszkach, a jeszcze ani razu nie pisałam. Muszę z przykrością wyznać, że się leniłam. Ale ostatecznie przecież to ferie, czas odpoczynku, więc nie mam czym się przejmować.
Minęły już święta, czas przeleciał szybko jak ptak. Nawiasem mówiąc nie były one bardzo przyjemne, bo ciągle były jakieś przykrości z Dziuńką. Bo, zapomniałam powiedzieć, Dziuńka przyjechała też. W domu została chłopak od szewców.
Całymi dniami robiłam sweter, czytałam albo tańczyłam(przywieźliśmy patefon Gizelewskiego, a płyty wypożyczyli nam państwo Witkowscy) i było mi z tym bardzo dobrze. Ale niestety w poniedziałek trzeba już wracać do szkoły. Dziś wymyłam głowę i sweter (wczoraj go skończyłam robić).
Mama i tatko są teraz bardzo dobrzy dla Dziuńki, bo ona ich przekupiła, pożyczając im pieniądze. Bardzo, bardzo mi przykro że moi rodzice są tacy. Raz nie chciałam przynieść zapałek Dziuńce to mama zrobiła mi teką piekielną awanturę, że chciałam uciec z domu. Ale w porę się opamiętałam.
Marzę o tym czasie, kiedy stanę się niezależna od rodziców! Lecz to jest marzenie trudne (przynajmniej teraz) do spełnienia.
Okropnie mażę (gorzej niż zwykle), bo się odzwyczaiłam przez te 9 dni od pisania.
Już jest 30-go, a jeszcze nie było odwilży. Dziś jest chyba z 5 stopni mrozu. Coś okropnego jaka ta zima długa! Ale właściwie mnie  osobiście jest z tym lepiej, bo zimowy płaszcz mam zupełnie porządny, a wiosennego/ jesiennego w ogóle nie mam. Chciałabym, żeby się od razu ciepło zrobiło, tak żeby można było chodzić w sukience. I w ogóle, żeby prędzej to lato przyszło, bo już ta zima znudziła się wszystkim.
                                                                Janek z kolegami.
Wtorek 2 kwietnia Wilno
Jestem w Wilnie z Jankiem, a Dziuńka siedzi na wsi. Jest nam tu bez niej bardzo, bardzo dobrze.
A stało się to tak: w sobotę Dziuńka zaczęła mamie wygadywać niestworzone rzeczy na Janka i mama go zaczęła strofować. Wtedy on wpadł w taką złość, że gruby na jakieś 10 cm kij złamał jakby trzaskę. Stał się czerwony, oczy zaczęły mu błyszczeć i wybiegł z pokoju. Wtedy mi się go żal zrobiło i pobiegłam za nim.
- Ach, ta wstrętna kłamca, stara charga, idiotka – krzyknęłam.
A wtedy mama na mnie…
Więc postanowiliśmy z Jankiem zwiewać. Ale tatko nie pozwolił. Wtedy Janek zaproponował, żeby Dziuńka została na wsi a on ze mną wyjedzie do Wilna. Najpierw śmiali się z niego, ale w końcu zgodzili się. No i wyjechaliśmy. Żyjemy sobie w najlepszej zgodzie. Janek jest bardzo, bardzo dobry dla mnie. Jest nam miło i wesoło bez tej ohydnej Dziuńki.

Wtorek 9 kwietnia 1940 r. Wilno
Tydzień minął, od czasu kiedy ostatni raz pisałam. A zdarzyło się jednak kilka rzeczy.
Zdaje się, że już pisałam, że miało się odbyć święcone. No więc na to święcone miał być poranek. Taki z tańcami, śpiewami itd. Nasza klasa miała tańczyć mazura, więc potrzebne były dwa stroje damskie i dwa męskie.
Wtedy kiera wysłała mnie i jeszcze kilka dziewczynek do inspektora.
No i poszłyśmy. Nazywa się Pudianas, jest przystojny, zupełnie młody i ogromnie, ogromnie sympatyczny.
Kostiumów nie otrzymałyśmy, bo nie było w kuratorium.
Siedziałyśmy u niego jakieś 3 godziny. Nazajutrz zaprosiłam go telefonicznie (z kancelarii) na święcone. Obiecał, że przyjdzie.
No i w niedzielę rzeczywiście przyszedł. Tańczyłyśmy tego mazura. Podobno wyszedł bardzo dobrze, choć wszystkie cztery tańczyłyśmy jako dziewczynki.
Inspektor cały czas okropnie mi się przyglądał. I oczywiście w następstwie tego plotki, plotki… że inspektor się we mnie zakochał i że ja w nim itd.
Okropnie głupie są te dziewczyny. Mówiły jeszcze, że po mazurze inspektor tak oklaskiwał, że o mało nie zleciał z fotela. Ot, wariatki!
Choć swoją drogą on jest bardzo miły i sympatyczny.
Dziś znowu Zmitrowiczówna i Masojcówna mówią mi, że ten chłopak, co to był w szkole w czasie wyświetlania filmu, chce mnie poznać.
No, oczywiście nie uwierzyłam im.
Wracam do domu, a tu przychodzi Ninka i przynosi mi list od Naćki Sienkewiczówny. I oto jest jego treść.
„Droga Lalu!
Lalu, ja wprost nie wiem co robić. Wiesz, ten chłopak, co obok Ciebie siedział na filmie to on przez swoją siostrę nie daje mi spokoju, gdyż wciąż prosi i zapoznanie się z Tobą. Ty jemu się okropnie podobasz i jest w Tobie zakochany i poza Tobą świata nie widzi.
Lalu, on po prostu gotów był przeze mnie umówić się na randkę z Tobą, ale ponieważ Ciebie nie zna to nie było jak.
Lalu, on się przyznał przed siostrą, że po Tobie tęskni i nawet nocami nie śpi (ha, ha, ha!) tylko jest pogrążony w głębokiej (?!) myśli o Tobie.
Lalu, to napisz, czy się zgadzasz z mi się poznać? Radziłabym (dziękuję bardzo za taką radę) bo jest bardzo miły i grzeczny.
Lala skończę na tym swój list i żegnam Cię”
Sama nie wiem co na to odpowiedzieć, ale najlepiej nie odpowiem w ogóle. Załatwię się z nim jak z Cześkiem, tym co mieszkał u Baśki.
Zapomniałam w ogóle o nim, a on mi tu znowu wyłazi… Też!
Ale Naćka napisała list, bo napisała. Wiedziałam, że jest niedorozwinięta, ale żeby aż o takiego stopnia?
Aha, okropna wiadomość: Niemcy zajęli Danię! Nie wiedziałam, że Anglicy to takie patałachy. Gadają, gadają, a soją drogą nic nie robią. Mówili, że pomogą Finlandii i figa z tego wyszła. Mówili, że zajmą Danię i jeszcze większa figa. Ach!
Zaraz pójdę do kina i po igły do patefonu. Ten patefon to teraz jedyna rozrywka. Ale mam tylko 8 płyt.
W domu wszystko po staremu i… Ale, bo też piszę jakbym rok temu notowała.
A tak ogólnie, to teraz jestem w dość różowym nastroju.
Aha, zapomniałam! Okazało się, że inspektor jest wielkim przyjacielem Rusieckiego. W ogóle od tego czasu, jak kiera się dowiedziała, że jestem krewną Smetony mam u niej mir jak nikt.
Już czwarta, trzeba iść (do kina). Wprawdzie miałam się na jutro nauczyć deklinacji i koniugacji z gramatyki litewskiej, ale co tam! Co się odwlecze, to nie uciecze, mam przed sobą wieczór, noc i jutro dwie pauzy.
Zdążę się nauczyć, nie mam się o co martwić.

10 kwietnia 1940 r. Wilno środa
Dziś w szkole była okropna awantura: Ulewiczówna kupiła sobie wczoraj skórzane rękawiczki i dziś rano, przed lekcjami pokazywała jej całej klasie. A na piątej lekcji okazało się, że zginęły.
Dziewczynki podejrzewając, że Ula sama schowała je, ale ponieważ dowieść tego nie mogę, więc ja jako dyżurna muszę jej odkupić! O bieda! Skąd ja wezmę te 4,50 lity? Ja nie mam, Janek też chyba nie. Sama się wiem co robić!
Liksza był  dziś w bardzo złym humorze. Postawiła mi trójkę z historii!

Piątek 12 kwietnia 1940 r. Wilno
 Znalazła się jednak złodziejka. Największa przyjaciółka Ulewiczówny! Kiera poznała.
A z tym Kucborskim (tym co był wtedy na filmie) to bieda, że coś strasznego! Okazało się, że on ma 2 listy ode mnie. Ale ja przecież żadnych nie pisałam! Widocznie ktoś to zrobił w moim imieniu. W każdym bądź razie jakaś świnia!
Jutro ma być inspektor na litewskim! Dziś kułam te obrzydłe deklinacje.
Już zaraz dziesiąta! Trzeba iść spać, bo wczoraj poszłam o 11-tej, bo z Naćką, Ninką i Nadźką
 Byłam na Jerku! Trudno wprost sobie wyobrazić! Ja na Jerku! Ale tak było, więc nie ma o czym gadać.
Jutro ma być zabawa w szkole. Chwała Bogu, bo tak nudno! Nareszcie będzie jakaś zmiana!
Bardzo miłe nowiny z polityki: Anglicy i Norwegowie tłuką (oby zatłukli) Niemców.
Podobno bardzo dużo Niemców zginęło i dużo niemieckich statków zatopiono. Bo Niemcy zajęli Norwegię, no ale się okazało, że Anglicy im pozwolili zająć umyślnie.
Zwracam honor Anglii!
Nareszcie zaczęła się ruchawka. Sprawdziły się przepowiednie: na wiosnę… oby przyszła wiosna wyzwolenia i Zmartwychwstania Polski! Mojej drogiej, ukochanej Ojczyzny!



„Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy!”
Jestem niezbicie przekonana, że odbierzemy i że będziemy znowu mogli ten Hymn śpiewać jako wolny i niepodległy Naród!


Sobota 13 kwietnia 1940 r. Wilno
Przed chwilą wróciłam z zabawy. Krótka była, bo krótka, no ale…
Muszę przyznać, że miałam duże powodzenie. Ani jednego tańca nie opuściłam. Każdy partner zapraszał mnie, bym jutro przyszła o 5-tej.
Podobno też ma być zabawa. Odmawiałam, bo myślałam, że będzie taka sama muzyka jak dzisiaj (patefon – bardzo cichy)  ale okazało się, że ma być orkiestra.
Kiedy wychodziłam otoczyli mnie ze wszystkich stron i bardzo prosili, żebym przyszła.
Nie przyrzekłam na pewno, ale chyba pójdę. Co mi szkodzi? Nie mam przecież innych projektów na jutro. Aha, byłabym zapomniała – miałam z Ninką i Nadźką iść na Jerek i one miały mi przedstawić jakiegoś Władka. No, ale wolę zabawę!
Dziś było tylko kilkanaście osób, mimo to świetnie żeśmy się bawili, a co dopiero jutro, gdy ma być podobno pełno! A zresztą po co przepowiednie? Może będzie gorzej, kto wie? Oby nie!

Niedziela 14 kwietnia 1940 r. Wilno
Zaczynam tak jak wczoraj: „Przed chwilą wróciłam z zabawy”.
Poszłyśmy ze Skotą parę minut po 5-tej. Były najpierw występy.
Jeden z chłopców (który wczoraj ze mną bardzo często tańczył)mówił monolog: „wlazł kotek na płotek”  jako poeta dramatyczny, liryczny i jako pijany. Wspaniały był po prostu!  
Potem był chór czterech. Też pierwszorzędny! Potem był popis „Jasia”. Tańczył przecudnie szczotkę. Ale wspaniale!
Po popisach Kiera pozwoliła zatańczyć tylko jednego walczyka! Przetańczyłam go z tym co tak pięknie mówił monologi. Będę go nazywała K.
Potem jednak K. wyprosił u Kiery, wybłagał dalsze tańce. No i było do wpół do 9-tej. Ani jednego tańca nie opuściłam! Slow foxa tańczyłam z „Jasiem”. Okazało się, że go znam. Zresztą wczoraj już twarz jego coś mi przypominała. Widywaliśmy się u Żylki. Bujał się wtedy we mnie.
- Nie wiedziałem, że Pani tak tańczy – odezwał się w czasie tańca.
Przykro mi się zrobiło. To brzmiało tak, jakby się zawiódł.
- Zawiódł się Pan? – spytałam.
- O nie! Raczej bardzo, bardzo miła niespodzianka! – odparł.
Tańczyłam z nim jeszcze walczyka. Poza tym kilka tańców z K. jeden z jednym z „chóru czterech”, dwa z drugim z tegoż chóru i kilkanaście z nieznajomymi. Na zakończenie tańczyłam marsza z K.
Potem zaproponowano mnie na prywatkę. Już bym się zgodziła, ale spojrzawszy n  Skotę, odmówiłam.
Skota mi powiedziała, że to straszna „jama”. Potem się jednak okazało, że to bardzo porządny dom.
Niw wiem więc, dlaczego Skota to zrobiła. Potem one, to znaczy Skota, Bójkówna i spółka poszły na Jerek. Chciały, żebym i ja poszła, ale odmówiłam im. Nogi mnie bolały i zresztą…
 K. mówił mi, że będzie zabawa na trzecią niedzielę. Prosił bym przyszła. Mówił, że będzie to naprawdę, w całym tego słowa znaczeniu, zabawa.
Jednak K. jest bardzo delikatny i inteligentny: grali tango i szedł właśnie ku mnie i już miał prosić, gdy któraś z boku powiedziała: „O, znowu po Lalkę”.
Zagryzłam usta i popatrzałam na niego znacząco. Podszedł bliżej i poprosił do tańca Kuklisównę. Kilka tańców po tym poprosił mnie do walca.
 - Dziękuję – powiedziałam, gdy się tak oddaliliśmy, że mnie „one” nie mogły słyszeć. Uśmiechnął sim w odpowiedzi…
Jutro będzie polskie wypracowanie. A ja się prawie wcale nie przygotowałam. Ma to być jakaś powiastka, bajka lub nowela. Pani to potem będzie czytała pierwszym i drugim klasom. Która praca najbardziej się dzieciom spodoba ta dostanie piątkę.
Ja chyba nie dostanę. 
No, ale dochodzi dwunasta! Trzeba iść spać. Szkoda, że jutro nie niedziela!


Poniedziałek 15 kwietnia 1940 r. Wilno
Dziewczynki w szkole zaczęły mnie namawiać, żebym na przyszłą sobotę zrobiła u siebie zabawę. Nie wiem sama jak to będzie?! Janek dziś w złym humorze, więc nie chciałam go prosić. Chciałabym, żeby tatuś przyjechał. To by mi na pewno pozwolił.
Skota przyrzekła, że jeśli się zgodzi tato, względnie Janek to sprzątnie gruntownie cały dom: wymyje podłogi, wyszoruje wszystko itd.
Bardzo bym chciała, żeby ta zabawa doszła do skutku. Jakoś zasmakowałam w rozrywce tego rodzaju. Coś mnie aż ciągnie do zabaw, tańców itp.
Dziś nie było Lileszanki. Chora. Ale przysłała zeszyty z wypracowaniami: opis obrazu. Ja (bardzo mi miło) dostałam najlepszy stopień z całej klasy: czwórkę z plusem.
Dziś też pisałyśmy wypracowanie (to o którym pisałam wczoraj). Napisałam bajkę własnej kompozycji pt.: O Jasnowidzu i Pączku Róży. Dość długa ta bajka – cztery karty to znaczy 8 stron. Okazała, bo okazała pod względem wielkości, ale czy będzie dobra to wielki znak zapytania!
Dopiero teraz zaczynam odczuwać skutki zabaw i snu trzygodzinnego: od czasu do czasu kręci mi się w głowie i trochę mi się chce spać. Mam czarne obwódki pod oczyma i nieco zbladłam. Ale na ogół czuję się dość dobrze.
Mimo wszystko trochę (ale tylko trochę!) żałuję, że poszłam na te zabawy. Wesoło było, bo wesoło, trzeba przyznać, ale trochę mnie wbiło to powodzenie w dumę. Wiem, że to bardzo, bardzo głupio z mojej strony i że to jest obrzydliwe i grzeszne uczucie, no ale…
Ninka i Nadźka chcą, abym dziś z nimi poszła na Jerek. Ale mi się nie bardzo chce. W ogóle ogarnął mnie straszny leń. Chciałabym mieć dużo, dużo do pisania i siedzieć sobie i pisać.n Tylko jeden jest środek na wyrwanie mnie z tego stanu: zabawa.
Doprawdy zaczynam nienawidzić tego słowa. A to dlatego, że mi nie może wyjść z głowy. Wciąż o tym tylko myślę! Te dwie zabawy są to chwile przełomowe w moim życiu. Przed tym byłam inna, zupełnie inna. O zabawie myślałam jako o dość nudnej rozrywce, teraz natomiast zbudziła się we mnie chęć: tańczyć, tańczyć i jeszcze raz tańczyć!
Coś w tańcu jest takiego, co mnie nieprzemożoną siłą ciągnie. Kiedy tańczę to jestem jak w jakiejś ekstazie. Jest mi tak jakoś dobrze, tak błogo! Tańczyłabym i tańczyła bez końca. W chwili gdy obejmą mnie silne dłonie zapominam o całym świecie i płynę, płynę na falach tanga, walca czy slow foxa i dziwnie błogie uczucie mnie ogarnia.
Niektórzy uważają taniec za zwykłe sobie chodzenie, bezmyślne chodzenie i tyle. Ja natomiast myślę, że taniec jest zwierciadłem duszy, że w taniec trzeba wkładać najlepsze cząstki swej duszy, że taniec to naprawdę piękna rzecz jeśli go się wykonuje z uczuciem.
Nie uważam, by taniec musiał być niezwykle poważny i że w tańcu trudno mieć nieszczęśliwą minę, nie, myślę nawet, że można połączyć te dwie rzeczy: swobodę i lekkość w tańcu z uczuciem.
Zupełnie mi się odechciało uczyć, przez jeden wieczór „z poczwarki wykluł się piękny motyl” – jak to (przesadnie) określiła jedna z moich koleżanek.
Ale naprawdę czuję, że się zmieniłam. Na dobre czy na złe? Tego doprawdy nie wiem.
Już 11-ta. Przed chwilą wróciłam z kina. Byłam w „Zniczu” na „Białej niewolnicy”. Artyści – owszem  (można powiedzieć piękni, ale treść – nudna, że coś okropnego).
Przed kinem była ze Skotą na Jerku. Tam Skota mi przedstawiła „Loczka”, Żenię i swoją siostrę. Owszem, „Loczek” to miła i dość sympatyczna dziewczyna, ale… nieładna. Żenia też nie – ma wąskie, zaciśnięte stale usta i w ogóle podobno bardzo fałszywa.
Niedługo z nimi chodziłam, bo mnie głowa zaczęła boleć, więc sobie poszłam do kina.
Już mnie teraz nie boli.
Zaprosiły mnie na zabawę, która ma się odbyć w „bursie” – to znaczy w zakładzie. Jest on przy cerkwi (koło Ostrej Bramy). Zabawa ma być na rosyjską Wielkanoc to znaczy coś koło 28 kwietnia.
Myślę, że nie pójdę. Jeśli wszyscy z tej bursy są tacy jak te Loczek i Żenia to wolę tam w ogóle nosa nie pokazywać.
Tak późno, a pomimo to wcale mi się nie chce spać.
Nadeszła mnie chęć pisania. I jak to się często u mnie zdarza nie mam już tematu. W więc good baj!

Wtorek 16 kwietnia 1940 r. Wilno
Wczoraj wykręciłam nogę i boli mnie okropnie. W ogóle nie mogę chodzić. A zresztą czuję się okropnie: głowa mnie boli, gardło, kaszel dokucza, spać się chce i w ogóle…
Dziś mi dziewczynki w szkole mówiły, że w niedzielę gdy K. mówił „wlazł kotek na płotek” w miejscu „kociaku, buziaka daj” patrzył się na mnie. A gdy ja (nic nie przeczuwając) odwróciłam głowę do Skoty powiedział: „no, czemu się odwracasz kociaku?”.
Ja to słyszałam i widziałam, że patrzy na mnie, ale nic się nie domyśliłam.
Uwierzyłam dziewczynkom, ale teraz zmieniłam zdanie: to na pewno K. myślał o Skocie.
Wpłynął na zmianę zdania ten epizod: dziś wpada do mnie Skota (właśnie teraz jest u mnie) i mówi:
- Wiesz, Lalka, umówiłam się z Kazikiem i Jasiem na randkę: dziś o 7 wieczór przy cerkwi.
Namawia mnie, żebym z nią poszła. Oczywiście nie pójdę. Nie ma mowy o tym. Nie mam zamiaru komuś się naprzykrzać. Kończę, bo Skota się niecierpliwi.
Przed chwilą Skota wyszła. Jest już ósma, a więc po godzinie wyznaczonej na randkę. Okazało się, że Skota nabujała, chcąc mnie wyciągnąć z domu. Jestem bardzo zadowolona, że się nie dałam. Bo potem byłoby gadanie…
Zaraz pójdę spać, bo w sobotę spałam cztery godziny, w niedzielę trzy, a wczoraj 5. Dlatego też spać mi się chce okropnie.
Jutro pójdziemy chyba  ze Skotą do świetlicy w naszej szkole. Może spotkamy Jasia albo K.? Spytamy ich czy w niedzielę będzie zabawa i w ogóle pogadamy sobie. A jeśli ich nie będzie to też płakać nie będziemy.
Aha, dobre nowiny z polityki: Anglicy panują (podobno) na Bałtyku. Oby pobili jak najprędzej tych ohydnych Niemczuchów (Skota w swoim pamiętniku nazwała ich farflukami – bardzo trafnie zresztą).
Skota też mówiła mi dziś, że Niemcy z bolszewikami  się w jednym miejscu potłukli o jakiś wagon czy inne licho. Janek mówi, że to nieprawda. Może, kto wie?
Chciałabym by to było prawdą jednak.  Może, kto wie?
Nie cierpię, nienawidzę tych Niemców! Muchy w życiu nie skrzywdziłam, ale tych podłych zdrajców to bym powyrzynała co do jednego. A na samym początku tego opętanego, tego idiotę, zdrajcę Kościoła i wiary, tego podłego – Hitlera!
Przyjdzie w końcu kryska na Matyska (w tym wypadku na Hitler). Oby jak najprędzej!


Środa 17 kwietnia 1940 r. Wilno
Dziś w szkole okropnie się naryczałyśmy ze Skotą. Bo było tak: podchodzi do mnie Możejkówna i mówi:
- Wiesz Lala, pamiętasz ty Witkowskiego. On w niedzielę tańczył  tobą walca angielskiego.
- Pamiętam, pamiętam – oparłam – wiesz, to „odstająca ręka” – zwróciłam się do Skoty.
- No więc on prosi byś dzisiaj o 4-tej przyszła na Jerek. Będzie czekała na ciebie koło „Luxa”.
Roześmiałyśmy się ze Skotą okropnie. Śmieszny doprawdy byłby widok! Ja idę na randkę z odstającą ręką! Doprawdy bardzo śmieszny widok! Aha, nie napisałam jeszcze, kto to jest ta „odstająca ręka”  - to jeden sztubak który przy tańcu prawą rękę trzyma bardzo wysoko – tak że łokieć jest na równej linii z ramieniem.
Oczywiście powiedziałam, że nie mam czasu.
Dziś Liksza wyrwała mnie na historii, ale odpowiedziałam dość dobrze. Nie wiem ile mi postawiła. Dwójkę chyba nie.
Jest teraz u mnie Skota. Przerabia mi z zimowego płaszcza (który jest dla mnie za krótki) trzyćwierciówkę jesienną. Z niej to naprawdę majster. I bardzo zgrabnie wychodzi (płaszcz nie majster).
Nie pójdziemy dziś do świetlicy, bo Skocia nie ma czasu. To nawet i lepiej – nie chcę nadwyrężać nogi, żeby wyzdrowiała do soboty (bo może będzie zabawa).
To byłby szczytowy pech! A zresztą, nie trzeba wywoływać wilka z lasu (w tym wypadku pecha z lasu).
Tatuś nie przyjeżdża, a przyszedł jakiś list do niego. Coś tam napisane o 7-dniowym terminie, a siedem dni dawno już minęło. Janek obawia się, że to jakiś nakaz płatniczy który trzeba było uiścić w 7 dni. Gdyby tak to byłoby przykre.
Skota pójdzie zaraz do policjanta, a on jej przetłumaczy.
Janek jest w bardzo złym humorze. Przez to spóźnianie się tatusia i w ogóle… pewnie jest jakaś inna przyczyna.  Może dziewczyna? A, do rymu zaczynam pisać! Śmierć nadchodzi czy co? Przyjdzie się kiedyś „kaput” zrobić, ale nie teraz. A zresztą, bzdury piszę!
Przed chwilą wyszła Skota. Opowiadała mi o swoich miłostkach i o swej wielkiej miłości – o Żorze. Z jej opowiadania wywnioskowałam, że go naprawdę kochała i że go jeszcze kocha. Jaka ona szczęśliwa, że może kogoś kochać i to ze wzajemnością. Jest jeszcze młoda – ma 16 lat, a pomimo to już czuła na swych ustach pocałunek ukochanego. Jak ona go jednek kocha! Ogromnie! Takie uczucie trudno wprost sobie wyobrazić.
Żora jest podporucznikiem, podobno bardzo piękny i bardzo sympatyczny. Skota mi tak powiedziała na odchodnym.
- Wiesz Lala, że póki nie mam pewności, że Żora nie żyje, dopóty nie będę miała odwagi pomyśleć nawet o innej miłości.
Była wtedy taka poważna, tak uroczysta, że naprawdę wyglądała jak żona lub narzeczona tęskniąca za swym ukochanym i składająca przysięgę wierności.
Opowiadanie jej było naprawdę jak ciekawa powieść, romans.
Myślałam, że wzajemna, czysta, wieczna miłość jest tylko w książkach i w filmach, a oto przekonałam się, że istnieje, żyje, że kołacze się w piersi mojej bliskiej koleżanki.
Chciałabym, żeby on wrócił i żeby się z nią ożenił. Tyle przecierpiała w życiu, należy jej się cicha przystań własnego domu, ognisko domowe, dzieci… Życzę jej tego z całego serca!
Teraz rozumiem dlaczego nie buja się w Kaziku, bo kocha! Mówiła mi tyle razy, że K. jest miły, sympatyczny, że świetnie tańczy, ale…
A ja, głupia nie rozumiałam jej, nic się nie  domyślałam.
K. jest sympatyczny i lubiany, ale Żora – kochany!
Nie wiem, może wart jest tego! Jeśli nie, niech lepiej nie wraca!

Czwartek 18 kwietnia 1940 r. Wilno
Jest teraz 6-ta godzina rano. Jeszcze nie wyszłam do szkoły.
Wczoraj wieczorem kładłam się już spać, gdy nagle Nadźka stuka w okno:
- Lala, wyjdź, jest Władek, chcę ciebie z nim poznać.
Wyszłam na dwór. Okazało się, że ten Władek to całkiem sympatyczny chłopiec. Naćka się w nim buja. Nie wiem dlaczego, ale okropnie nie chciała, bym się z nim poznała. Ot, głuptas!
Bałaganiliśmy do dziesiątej. Potem przyłączyło się do nad dwóch kolokatorów. Kpiłam z nich w żywe oczy, a oni, durnie, nic nie zrozumieli!
Olek (brat Ninki i Nadźki) mówił, że może zrobią zabawę w sobotę. Ne wiem jeszcze, czy w naszej szkole będzie czy nie. Jeśli nie – to oni urządzą u siebie. Ja osobiście wolałabym szkolną zabawę.
Broń Boże nie dlatego, że będzie Kazik lub Jasiek, nie, ale tam jest więcej miejsca, więcej osób i w ogóle…

Sobota 20 kwietnia 1940 r. Wilno
Wczoraj Janek zaczął sprzątać swój pokój. My (Skota i ja) zaproponowałyśmy  mu, że my sprzątniemy, ale żeby się wyniósł.
- Cóż tak gorliwie się do tego zabierasz? – spytał.
- Bo jutro robię u siebie zabawę – odparłam.
Wcale tego nie chciałam powiedzieć, ale samo mi się jakoś wypsnęło.
No i sprzątnęłyśmy cały dom na glanc. Wieczorem posłałyśmy list do K. z zaproszeniem. Jego nie było.
Dziś w szkole na pauzie Biedrzyńska mi mówiła, że widziała jak K. czekał na nas koło szkoły. I nagle wychodzę ze Skotą na pauzę po drugiej lekcji i…
- Lalka, patrz Kazik siedzi – Skota  ścisnęła mi ramię.
Spojrzałam. Rzeczywiście, koło filara siedzi sobie K. i śmieje się jak zwykle. Gdy nas zobaczył, zerwał się i podbiegł. Podziękował nam za zaproszenie i przyrzekł, że przyjdzie. Obiecał też, że przyprowadzi resztę z „wesołej czwórki”.  
Podczas gdy my rozmawialiśmy, dziewczynki przyglądały nam się z otwartymi buziami.
Bardzo się cieszę, że K. przyjdzie. Będzie przynajmniej wesoło i przyjemnie. On już taki miły i sympatyczny, że naprawdę zabawa bez niego to jak słońce bez blasku.
Zaraz Ninka przyniesie płyty, pokoje uporządkowane, moja suknia się prasuje i w ogóle wszystko czeka gości.
Mam nadzieję, że się wybawimy porządnie.
Z naszej klasy przyjdą: dwie Zagozdówny, Kuklisówna i Wolejrzanka, potem będą Ninka i Nadźka i Biedrzyńska.
Z chłopców przyjdą: K., Jaś Mały, Brązowy, Olek i parę kolegów Olka. Osób będzie dość dużo i mam nadzieję, że się zabawimy dobrze.
Zabawę opiszę już w drugim pamiętniku, bo ten się już kończy. Był mi miłym towarzyszem wśród trosk i radości i przykro mi go porzucać, ale trudno…    




Dziennik Lali.                                                                  Zeszyt drugi.
                                              Od 28 sierpnia 1940 do 25 czerwca 1941

Czwartek 28 sierpnia 1940 r. Wilno
Serwus, kochany pamiętniczku!
Jesteś już z kolei drugim tomem bzdur!
Tamten pamiętnik przestałam pisać w kwietniu. Przez ten czas dużo rzeczy stało się.
Na pozór są to same błahostki, ale jednak… Więc przede wszystkim poznałam bardzo sympatyczne osoby Benię, Jaśka, Pawła i in.
Benia ma 18 lat. Jest dość ładna (ale ma krzywe nogi). Poza tym jest nadzwyczaj sympatyczna.
Jasiek ma też 18 lat. Jest dość wysoki, brunet, ma cudowne, szare oczy. Pięknie tańczy i wybija czeczotkę i jest bardzo miły. Przed wakacjami zdał małą maturę.
Paweł jest trochę niższy od Jaśka. Jest blondynem i ma ładne niebieskie oczy. Ile ma lat nie mam pojęcia.
Paweł i Jasiek są teraz gdzieś koło Kowna. Pracują. Jaśka ojciec jest bez pracy (były kolejarz) więc biedny musi pracować na utrzymanie całej rodziny. I co najgorsze to to, że nie będzie mógł chodzić do gimnazjum. Biedak!  
Egzamin na zakończenie roku szkolnego zdałam w czerwcu z wynikiem bardzo dobrym. W ten poniedziałek zdawałam w gimnazjum piśmienny egzamin , a wczoraj ustny! Zdaje mi się, że zdałam, ale nie wiadomo czy przyjmą, bo jest 170 podań a 90 tylko przyjmą.
Mają to gimnazjum (Czartoryskiego) połączyć z gim. Zygmunta Augusta, bo w Rosji szkoły są koedukacyjne.
Wczoraj byłam u Beni. Bardzo się ucieszyła moim przyjściem. Ona jest taka miła i kochana! Powiedziała mi, żebym skombinowała przyjechać do Wilna w sobotę, to pójdziemy na zabawę do jakiegoś klubu. Podobno świetna sala.
Mówiła mi jeszcze coś. Powiedziała, że do niej przychodził Jasiek i kazał posłać dla mnie pozdrowienia i że on… kocha się we mnie! Oniemiałam.
Podobno mówił: „Co ona widzi w tym Pawle?” (jemu się wdaje, że Pawła wolę od niego, a mnie jest wszystko jedno) i podobno przy nim (przy Pawle) nic się nie zdradza.
Nie chce mi się w to wierzyć ani rusz. Lubi mnie, długo nie widział i cała rzecz! Bo ja w miłość nie wierzę! Ot co!
On i Paweł przyjeżdżają do Wilna raz na tydzień: w sobotę i zostają na niedzielę, a ja jeżdżę przeważnie we wtorki i w piątki; tak że od czerwca ich nie widziałam.
  A chciałabym ich jednak zobaczyć! Ciekawam, jak wyglądają.
Modlę się wciąż, żebym jednak została przyjęta do gimnazjum, bo jak nie to przez całą zimę będę musiała siedzieć w tych obrzydliwych Boguciszkach i zresztą szkoda roku.
W sobotę pojadę z Jankiem do Wilna (oczywiście motocyklem). Może będą już wyniki egzaminu. Jakżebym chciała jednak zdać! A właściwie być przyjęta!
Może zostanę na noc. Gdyby tak – poszłabym z Benią na zabawę.
Aha, zapomniałam! Nadźka zabujała się w Jaśku. Ale na zabój. Ale najgorsze to to, że ona idiotka okazuje mu to na każdym kroku, a on śmieje się z niej.
Ile razy przyjadę do Wilna zawsze mnie wita słowami: „Wiesz co Lala? wW tę nmiedzielę widziałam Jaśka. Przywitał  się ze mną!” albo „Wiesz co? Jaśka matka nawała mnie swoją synową!” i tym podobne.
Głupia dziewczyna! Trąbi na całe Wilno że „wkochała” się w Jaśku! Kukuś! (Jeden z naszych koni też się tak nazywa)
Dużo mam jeszcze do pisania, ale już jest prawie zupełnie ciemno. Trzeba iść spać! Good najdth!

Piątek 30 sierpnia 1940 r. Boguciszki
Zdaje mi się, że będę musiała pożegnać się z gimnazjum! I w ogóle dziś (przed chwilą) omal nie pożegnałam się z życiem.
Mam podczas śniadania odłożyła bliny dla Aleksandra na stół. Wszyscy z oburzeniem krzyknęliśmy na mamę i mama oczywiście zaraz dała mi po twarzy! Najwięcej mnie zastanowiło, czemu nie Dziuńce, a właśnie mnie!
Zaczęłam się kłócić i wykłóciłam to że mama powiedziała, żebym się pożegnała z gimnazjum! Swoją drogą, jestem w rodzinie kopciuszkiem!
Kochany Janek! Zajął się oczywiście za mną i też o mało co nie dostał! Tylko Dziuńka siedziała cicho i jak zwykle - wygrałam na tym.
W tej chwili słyszę nawet jak mama mówi jej: „Dziecinko” a potem „Jadziuńka”!
Szczęśliwa ona swoją drogą. Chciałabym być na jej miejscu. Na pewno bym nie siedziała bezczynnie. Pracowałabym i zarabiała, ale ona ma dziwne upodoban.ie trzymania się maminego fartucha. Ot, dziecinnieje na starość!
Najgorsze to to, że (psiakość) nie pójdę do gimnazjum. Zresztą jak mnie mama nie puści to jakoś może zwieję stąd. Bo przecież nauka bezpłatna, więc może jakoś tam będzie! Właściwie musi być!
 Swoją drogą jestem straszną optymistką! No nie?
                                                                     Nasza klasa.
Sobota 31 sierpnia 1940 r. Boguciszki
Dziś jest bardzo zimno, więc nie pojedziemy do Wilna.
Już pogodziłam się z mamą i pojedziemy razem w poniedziałek (do Wilna).
Jest tak zimno, że zmarzłam w nos. W tej chwili Dziuńka pali w piecu. Coś okropnego. W sierpniu tak zimno!
 Mam czas i nastrój odpowiedni, więc wzięłam się do pisania. W niedzielę (za tydzień) będą moje imieniny. To mi przypomniało, że będę je spędzała nie w Wilnie, ale tu. Pod pewnym względem cieszy mnie to: uniknę przynajmniej powinszowań, życzeń i innych przykrych rzeczy.
Dziuńka proponuje, żeby tu zrobić zabawę, ale ja wolę nie.
Teraz jako wcale nie mam ochoty na
[brak fragmentu tekstu, może całej strony]
jak: może nieprawda itd. Sprostuję okłamywałam samą siebie!
No, ale przyrzekam poprawę!
Dziś jest bardzo ładnie. Słońce świeci, a chmur stosunkowo mało, więc może dziś nie będzie tego obrzydliwego deszczu. Zbrzydł on już wszystkim! Gorzej niż upały które były na początku lata.
O psiakość, słońce się chowa! Wścieknę się jeśli znów będzie padał deszcz! Zaraz idę do kościoła.
Nudno!
Cz.14
Wtorek 3 września 1940 r. Boguciszki
Hurra! Hurra! Hurra!
Zdałam!

Piątek 6 września 1940 r. Boguciszki
We wtorek pisałam jak wariatka, ale taka była szczęśliwa! Zdałam i zostałam przyjęta! Kiedy się dowiedziałam, byłam taka zadowolona, że wprost trudno wypowiedzieć! Zdawało mi się, że wszyscy się do mnie śmieją  i są tacy dobrzy…
Oczywiście na tę intencję poszłam do Jugosławii na lody!
Biegłam, raczej byłam niesiona skrzydłami radości, a wszystko się do mnie śmiało: słońce, takie złociste i pieszczotliwe, drzewa i trawy i kwiaty barwne potrząsały głowami i figlarnie mówiły: wiemy, wiemy z czego się taki cieszysz! A ludzie uśmiechali się do mnie i mówili: „Jakże ona świeża, wesoła!”. I było tak dobrze!
Bo przecież zdanie tego egzaminu oznacza jednocześnie naukę i Wilno i Banię i Jaśka i Pawła i Gienka i wiele, wiele innych ludzi i rzeczy.
To też nic dziwnego, że nawet przyroda śmiała się zadowolona z mego szczęścia!

Niedziela 8 września 1940 r. Boguciszki
Dziś jest dzień mych imienin.! Jakże one są smutne i szare! Rano słońce śmiało się nawet wesoło, ale teraz znów chmury zasnuły niebo i wiatr powstał i jakoś tak smutno…
Dziś dzień urodzin N.M. Panny. Na mszy ksiądz mówił, żebyśmy dzisiaj złożyli Maryi życzenia, które by jej były miłe, a wtedy Ona da nam to czego prosimy.
Ja prosiłam dziś Ją, by dopomogła mi spokojnie wysłuchiwać Mszę Świętą i żebym pod jej opieką nie była już tak roztrzepana w kościele i żebym nie myślała o niebieskich migdałach wtedy, kiedy całą swą duszą powinnam się oddawać Bogu.
Prosiłam  ją też o wiarę. O mocną wiarę w istnienie, dobroć i sprawiedliwość Boga, bo czasem nadchodzą mnie takie wstrętne myśli i nie mogę się im opędzić.
„O Maryjo! Przyjdź i pomóż!”
Ciemno już. Minął dzień mych imienin! Jakże smutny on był! Dawniej w tym dniu pełno było gości, otrzymywałam podarunki, powinszowania.  Był to najmilszy dzień w roku. A teraz?! Nie było ani jednego gościa, nie dostałam żadnych upominków i w ogóle był to dzień bardzo podobny do poprzednich. Jakże to smutne, że nie dość, że wszystko się zmieniło na złe, ale w dodatku zabrano mi tę ostatnią pociechę. Święto imienin! Jakże dziwnie brzmi ta nazwa: święto! O ironio!
Smutne było to „święto” i smutnie się kończy. Cicho jest i szaro, nawet drzewa znieruchomiały w oczekiwaniu czegoś. Czegoś tajemniczego, czegoś nowego, czegoś co odwróci zwykły tok zdarzeń.
Wspaniałe słoneczniki co stoją niby heroldowie przed mym oknem też są w swej nieruchomości jak posągi. Czekają. Ja też czekam!  Musi się coś stać, bo tak dłużej nie wytrzymam!
O nocy jesienna! Przychodzisz na ziemię tak nagle! Gdybyż mój los też się tak nagle zmienił!

Środa 11 września 1940 r. Boguciszki
A to dopiero świństwo! Dziuńka i Janek pojechali do Wilna w poniedziałek, żeby zrobić porządek w domu. Dziuńka zostanie tam prawdopodobnie do piątku, a Janek przyjechał wczoraj. I okazuje się, ż do szkoły aż 1 października. Jestem wściekła po prostu! Jeszcze pół miesiąca tu siedzieć! Cały dzień siedzi człowiek jak głupi, nie mając żadnego zajęcia, które by mu odpowiadało. Bo szczypanie chmielu u p. to nie uważam wcale za miłe zajęcie. A zresztą, to nie w moim stylu! Siedzieć i w kółko to samo robić! Te same wciąż ruchy rąk, ciała itd.
To dla mnie zbyt nudne, a innego zajęcia teraz nie ma i nie będzie.
Te obrzydliwe Boguciszki to najgorsza dziura na świecie. I w dodatku nudy! Zaczęłam układać wiersze z nudów! I to jakie! Jeden w jeden sentymentalne!
W ogóle w Boguciszkach każdego nachodzi sentymentalizm, łącznie z nudą i przygnębieniem.
Psiakość z takim życiem!
                                                   W Boguciszkach -za krową Mamusia.

17 września 1940 r. wtorek Wilno
Już trzeci dzień jestem w Wilnie. Przyjechałam w niedzielę po południu. Rok szkolny zaczął się wczoraj.
Dziuńka bardzo ładnie sprzątnęła te dwa pokoiki, które zajmujemy. Będę mieszkała z Jankiem i Wandzią (moją siostrą cioteczną). Wandzia już tu jest, a Janek przyjedzie dopiero w październiku. Jest za to Dziuńka. Ma być jakiś tydzień. A potem zostaniemy z Wandzią same. Jest bardzo sympatyczna i ma ładny głos i ślicznie gra na fortepianie. Dziuńce się jej gra nie podoba i uważa, że Wanda gra bez uczucia itd. Mówi, że „Pieśń jesienna” Mendelsona [Mendelssohna] jej lepiej wychodzi niż Wandzi. Nic podobnego! – powiem tylko tyle.
Wczoraj poszłam na 9-tą do budy. Panie mówiły wyłącznie po polsku. Była też akademia. Najpierw mówiła kierowniczka, a potem jakiś sztubak, przedstawiciel młodzieży komsomolskiej. Umiał to przemówienie na pamięć i terkotał jak katarynka. Śmiechy były na sali, że ha! Oczywiście do niego (do przedstawiciela młodzieży komsomolskiej) nie dochodziły. Po mowie zwiał, że aż się kurzyło! Potem artysta dramatyczny teatru litewskiego mówił dwa wiersze (po litewsku). Oklaski były ciche i słabe. Następnie wyszedł artysta polski Świeżyński. Gdy nam to powiedziano przywitałyśmy go entuzjastycznymi oklaskami. Mówił dwa wiersze własne: „Praca” i „Do was”. Mówił ślicznie! Klaskałyśmy tak że sala drżała! Potem śpiewała jedna Litwinka. Pierwszą piosenkę zaśpiewała po litewsku. Oklaski słabe. Drugą po polsku. Sala drżała w posadach! Jako bis zaśpiewała pieśń Niewiadomskiego. Skakałyśmy z zachwytu. Miała piękny głos i śpiewała po polsku! Ostatnią piosenką zaśpiewała po rosyjsku. Też bardzo ładnie.
Potem na fortepianie, wiolonczeli i skrzypcach grano trio Mendelsona. Piękne!
Nie wysłuchawszy transmisji z Kowna, z tej racji, że nic nie rozumiałyśmy, poszłyśmy do domu.
Dziś była geografia. Pani mówił do nas po litewsku i tłumaczyła na polski. Było bardzo dobrze, ale nie wiadomo jak dalej będzie.
Jutro będą trzy lekcje: litewski, gimnastyka i przyroda.
Wczoraj byłam u Beni. Widziałam tam Pawła. Idioty kawał! Jestem na niego wściekła! Stał się taki zarozumiały, że coś strasznego! Pokazywał mi swoje zdjęcia z pracy i zdjęcia jakiejś przystojnej pani. Powiedział, że to jego nowa sympatia. Był zły, że wcale nie byłam zazdrosna o niego!
Okazało się, że ta śliczna pani to artystka z „Lutni”, Piasecka. Głupstwo!
Zostaje w Wilnie do jutra. Jasiek pojechał, a on został, by odebrać od krawca ubranie.
Wczoraj zachowywał się jak ostatni kukuś!
Aha, jeszcze jedna wiadomość: jest przeraźliwie nudno! Lekcji nie zadają, więc większa połowa dnia jest wolna! No i Nuda zaraz z tego korzysta i przyłazi, rozpościerając swoje szare, monotonnie falujące skrzydła nad całym naszym domostwem (nawiasem mówiąc, składającym się z dwóch małych pokoików).
Tak nudno, że nawet książka mnie nie nęci, a znowu w „Zniczu” grają podobno paskudny film.
Psiakość!

Niedziela 29 września 1940 r. Wilno
Już prawie dwa tygodnie nic nie pisałam w moim pamiętniku.
Właściwie to i nie zaszło nic takiego, co by zasługiwało na opis, natomiast wczorajszy i dzisiejszy dzień zasługują na to w zupełności.
Przedwczoraj poszłam z Ninką i Nadźką na spacer. One oczywiście koniecznie nalegały byśmy poszły na Jerek. W końcu zgodziłam się, ale pod warunkiem że przejdziemy jeden raz i pójdziemy do domu.  Koło Katedry spotkałyśmy Pawła. Połaziliśmy trochę, rozmawiając.
Powiedziałam mu, że zrywam z Beńką. Bardzo się ucieszył. (Aha, nie napisałam czemu zrywam z nią. Otóż doszłam do wniosku, że jest ona dla mnie zupełnie nieodpowiednim towarzystwem. Pali – no z biedy można się z tym pogodzić, ale to, że się chwali tym, że pije? To jest obrzydliwe! Poza tym jest taka jakaś zupełnie inna niż dawniej. Wprost boję się dalej utrzymywać z niż stosunki. Będę spuszczała po oczku…) Więc wróćmy do rzeczy. Paweł zaprosił mnie na zabawę. Mówił, że będzie bardzo fest. Po namyśle (bardzo głębokim i szerokim) zgodziłam się. No i buvo gerai!
Wczoraj o ósmej Paweł przyszedł po mnie (czekałam u Ninki i Nadźki). Poszliśmy do niego. Przebrał się, a ja tymczasem rozmawiałam z jego siostrą.
(Zapomniałam powiedzieć, że Paweł już nie pracuje. Wczoraj rano pojechał po Jaśka i wprost z pociągu przyszedł po mnie.)
Potem poszliśmy po Jaśka. Poznałam jego matkę. Bardzo sympatyczna! Sprawia wrażenie też bardzo inteligentnej osoby. Był u Jaśka Adam, żeby zawiadomić, że przyjdzie za godzinę na miejsce. O jakiejś 9-tej i pół wyszliśmy nareszcie. Szłam cały czas z Jaśkiem (to znaczy – do autobusu). Miał do mnie pretensję, że mu zgubiłam „Betti” i że nie dałam mu swojego zdjęcia
[brak fragmentu tekstu]

Piątek 4 października 1940 Wilno
Dziś była Dziuńka. Miała mi kupić miękkie pantofle, ale nie miała czasu, więc zostawiła mi tylko forsę.
Wczoraj rano Janek wyjechał do Dartnowa, bo go nie przyjęli na uniwersytet, to będzie się starał, by go choć do Dartnowa przyjęli.
Wczoraj nocowałam z Nadźką i dziś też będę.
Aha, sensacyjna wiadomość! Baśka wróciła! Z ojcem mieszkała w Białymstoku, a w ten poniedziałek uciekła i przez zieloną granicę przyszła do Wilna. Tu mieszka jej brat z żoną i dobrze mu się powodzi, więc przyjęli Baśkę. Przyrzekła, że przyjdzie jutro to będziemy mogły sobie pogawędzić sam na sam.
Filesatka z tej Baśki!
Swoją drogą, zawsze była narwana, a teraz jeszcze więcej.
Wygląda marnie. Schudła! Jak na nią to jest rzeczywiście epokowe zdarzenie!
Dziś była u mnie też Żarnowska, jedna z moich byłych koleżanek gimnazjalnych (teraz przeniosła się do Orzeszkówek). Ma do mnie zajść jak najprędzej i odnieść mi moje wiersze. Jutro ma być w jej szkole zabawa. Zobaczę, może jakoś tam trafię.
No, ale czas spać!
Cz. 16
Wtorek 8 października 1940 r. Wilno
Dobry wieczór mój miły!
Teraz opowiem Ci co się stał przez te kilka dni. W sobotę wracając ze szkoły spotkałam koło mojego domu Pawła. Czekał na mnie, by mnie zaprosić na zabawę. Oczywiście zgodziłam się. Jednak po południu, gdy poszłam  [brak fragmentu tekstu]
Ale grunt, że osiągnął swój cel!
Aha, jeszcze coś: ceny skoczyły o 35 do 50% wzwyż! Coś okropnego! Na mieście panika, że ha! Wczoraj obeszłam całe miasto i nie znalazłam ani jednej pary pończoch. Skandal! Kupiłam sobie tenisówki jako gimnastyczne pantofle za 19,50. Dawniej takie same kosztowały 10!
Cukier kosztuje 2 lity, zapałki 20 cut, cukierki 12 litów kilo (te które kosztowały 4 lity z kg) a skórzane materiały o 35% drożej (oczywiście jeśli się będzie cudotwórcą i znajdzie się je). Okropna sytuacja – jedyne określenie  [nieczytelne]

Środa 9 października 1940 r. Wilno
Dzisiaj byłam z Baśką w „Panie” (jej brat jest jakąś wielką szyszką i ma darmowe bilety do wszystkich kin na „Moja luba” czy coś w tym rodzaju. Bardzo dobry, wesoły film. Grała śliczna i zgrabna artystka. Poza tym bardzo piękne melodie.
Zaszłam potem do Baśki. Mieszka bardzo, bardzo daleko, het gdzieś koło Ross. Porozmawiałyśmy z pół godziny. Baśka chciała mnie zatrzymać na kolację, ale ja się nie zgodziłam.  Przyjechałam do domu arbonem.
Mam zmartwienie z pończochami! Poszło mi oczko od góry do dołu i musiałam chodzić w samych skarpetkach tylko.
Psiakość z takim życiem! Tęskniłam do zimy i teraz mam bigos! Świństwo – ot co!

Sobota 12 października 1940 r. Wilno
Dzisiaj była u mnie Baśka. Akurat wybierałam się na religię, więc móówię: Bacha, chodź ze mną!
A ona: co, do kościoła? Ja?
Ja: No tak, a kto!
Baśka: Już od paru lat nie chodzę do kościoła ani do spowiedzi. Con za bzdury! G…o to wszystko! Nie wierzę ani w Boga, ani w inne tym podobne głupstwa!
Przeraziłam się i postanowiłam ją zaciągnąć do kościoła. Byłam pewna, że gdy trochę posiedzi tam i posłucha nauki to od razu uwierzy. Niestety! Myliłam się okropnie! Cały czas śmiała się, oglądała, czytała książkę, kpiła z księdza i z dziewczynek i tak dalej.
Jestem na nią okropnie oburzona!
Nigdy się nie spodziewałam, że Baśka to taka obrzydliwa kreatura. Nawet się nie przeżegnała. A jeszcze w czasie nauki spytała mnie: Czy mam podnieść dwa palce i spytać „czy ksiądz jeszcze długo będzie nas nudził?”. Świntuch. Jeśli sama nie wierzy to po co innym przeszkadzać, prawda?
Dziś Loniek mnie zaprosił na zabawę do techników, ale nie miałam ochoty i odmówiłam. A teraz nie żałuję tego kroku wcale! Wolę kimać w najlepsze niż tłuc się po Sali i obijać sobie nogi niepotrzebnie.
Mam rację – no nie!?
Cz 17
Wtorek 15 października 1940 r. Wilno
Okazuje się, że w sobotę u techników był i Paweł i Jasiek. Żałowałam, że nie poszłam, bo bym im dała naukę.
Dziś widziałam Pawła i potem Jaśka.
Pawła spotkałam idąc z Ninką i Nadźką do Benki, a Jaśka idąc spać (szłam od Hermanowej do siebie). Z Pawłem rozmawialiśmy z godzinę. Był jak zwykle bardzo sympatyczny. Benki nie było w domu, więc wróciłyśmy. Byłyśmy akurat u Ninki i Nadźki, gdy nagle słyszymy gwizd. Oczywiście Jasiek! Gadaliśmy bardzo długo. Był znowu oczyń charoszyj. To znaczy „był w melodii”. Jestem strasznie zła na Nadźkę, bo jemu dała moją „jaskółkę” (broszkę, która cudownie świeci w ciemności). Dałam jej potrzymać, a ona jemu oddała. Jestem po prostu wściekła! Moja śliczna jaskółka zginęła! I na pewno Jasiek odda ją jakiejś pannie!
Świństwo – słowo daję!
W tę sobotę jadę z Jankiem do Boguciszek. Ma być uroczystość  z powodu imienin Dziuńki. Wprawdzie wypadają na dzisiaj, ale ona je odłożyła na niedzielę.
Wczoraj byłam z Baśką w „Casinie” na „Dariko” [? nieczytelny tytuł}
Głupi, propagandowy film!
Dziś też była u mnie (Baśka oczywiście, nie „Dariko”)
No, można iść spać!
Aha, jeszcze jedno. Ninka zabujała się w Jaśku! Dziś zachowywała się jak wariatka. Skakała, krzyczała, biegała i w ogóle…
I jest strasznie zazdrosna i Jaśka. Jest wściekła, że on rozmawiał tylko z Nadźką i ze mną, a na nią nie zwracał uwagi.
Ot, zidiociała dziewczyna na starość!

Czwartek 17 października 1940 r. Wilno
Dzisiaj pogniewałam się z Ninką i Nadźką.
A było to tak: wróciłam z kina (byłam z Baśką) i szłam do nich. Poprosiłam je, żeby poszły do Jaśka matki po książkę. Bo miała oddać wieczorem.
One nie chciały. Nie i nie. Więc ja zawróciłam się i poszłam. Świntuchy, swoją drogą! Wciąż mnie nudziły, żebym dała książkę dla mamy Jaśka, a teraz nie chcą pójść. A nu ich kczortu! (Baśki najnowsze powiedzenie) Ciekawam tylko, kiedy i w jaki sposób otrzymam tę książkę?
Wczoraj byłam u Szutki. Siedziałyśmy (z Bachą) chyba ze wie godziny. Jakaż ona jest jednak sympatyczna! Rozmawia się z nią jak z matką a nie z nauczycielką. Taka zupełnie prosta, ale jakże wielka dusza! Opowiadałam jej o różnych moich figlach, które płatałam Litwinom itd. Widać było, że była bardzo zadowolona.
Kochana Szuteczka! Do śmierci będę jej wdzięczna za to co dla mnie zrobiła i za to jaką dla mnie była!
Jakże jednak trudno pisać ten pamiętnik!
W głowie kłębią mi się myśli, słowa, zdania i tak dalej, ale z pióra spływają tylko… kleksy!

Piątek 18 października 1940 r. Wilno
Dzisiaj o 5-tej w nocy był u nas złodziej! Ukradł mój zimowy płaszcz, Janka też zimowy płaszcz i kurtkę tego Litwina, co u nas mieszka. Piszę to spokojnie jak o kimś innym, bo już się przestałam przejmować. Wczoraj, właściwie dzisiaj, płakałam ze dwie godziny. W szkole ile razy o tym pomyślałam łzy mi napływały do oczu. Po prostu bałam się wracać do domu. Ale teraz jestem zupełnie spokojna. Trudno – stało się! Widocznie tak trzeba było!

Niedziela 27 października 1940 r. Wilno   
Wczoraj byłam z Jaśkiem i z Pawłem na zabawie. Było bardzo, bardzo wesoło. Byli Gienek i Adam. Poszliśmy po dziewiątej, a wróciliśmy o 3-ciej rano. Naprawdę – nigdy się tak świetnie jeszcze nie bawiłam!


Czwartek 31 października 1940 r. Wilno
Wzięłam pióro do ręki i zastanawiam się co by tu tak napisać?...
Dni lecą jak szalone, czas mija, nadeszła zima, zimno, chmurno, wietrzno… i  ogóle! W szkole wszystko po staremu. Dzisiaj była klasówka z niemieckiego, a jutro z litewskiego i rosyjskiego.
Parę dni temu pytała mnie z litewskiego.  Dostałam czwórkę. I to z biedy wystarczy, prawda?
Chciałabym dużo, dużo pisać i myśli kłębią mi się w głowie, ale jakoś nic nie mogę złapać.
Znakiem tego trzeba postawić kropkę i iść spać!
Cz.18
Sobota 2 listopada 1940 r. Wilno
 Dzisiaj wróciłam ze szkoły po czwartej. Była generalna próba akademii. Bo w przyszłą środę będzie uroczystość z powodu dwudziestej trzeciej rocznicy zapanowania komunizmu w Rosji.
Bardzo mi przykro, ale biorę udział w taj uroczystości: tańczę dwa tańce i śpiewam jedną piosenkę.
Jutro o 12-tej mamy być wszystkie w klasie. Będziemy ubierały klasę, bo w poniedziałek przyjdzie komisja. Świństwo, że nawet w święta nie dają spokoju! Bydło!
Wczoraj była klasówka z rosyjskiego, a dzisiaj z litewskiego. Miałam ściągawkę, ale nie bardzo dawała patrzeć, litwiniucha obrzydliwa.
Wczoraj była granda z naszym profesorem od śpiewu: U nas była wolna lekcja. Ja wałęsałam się po korytarzu i oczywiście zajrzałam do Sali, gdzie był śpiew. Potem sobie poszłam do klasy. Aż nagle podchodzi do mnie na przerwie i powiada: „Kilińskaite staniesz do raportu karnego u inspektorki”. A ja okropnie zdziwiona, minę robię i powiadam: „Za co panie profesorze?”.
„Jak to za co?” – odparł marszcząc swoje (świńsko-blond) brwi – „:Nie można zaglądać do sali podczas lekcji!”.
„Ja nie stanę do raportu!” – odpowiedziałam stanowczo. Stanął jak wryty i spoglądał na mnie jak osioł (świetne określenie) na karetę.
„Co?” – wykrztusił wielce oburzony.
„Tak” – powiedziałam i przezornie ulotniłam się. Dzisiaj odnosił się do mnie zm wielkim chłodem, ale do raportu stanąć nie kazał, a to grunt! No nie?

Niedziela 3 listopada 1940 r. Wilno
Dobry wieczór, mój pamiętniczku! Co u Ciebie słychać? Bo u mnie nic nowego, wiesz?
Co, u Ciebie też nic? No… to dobranoc!
Cz.18
Środa 6 listopada 1940 r. Wilno
Dzisiaj była w szkole akademia z powodu 23 rocznicy komunizmu. Ja tańczyłam 2 tańce litewskie. Miałam śliczny kostium! Do ziemi! Wszyscy mówili, że ja tańczyłam najładniej. Może! Chciałoby się wierzyć!
Wieczorem miała być akademia dla starszych i prosili nas żebyśmy dla nich też zatańczyły. My odmówiłyśmy, bo na dzisiaj nikt nam nie mógł wypożyczyć kostiumów, więc (wyobraź sobie!) oni, z powodu nas, odłożyli akademię na piątek.
Cieszę się, bo nasz profesor od śpiewu mówił, że będzie bardzo wesoło: zabawa, cukierki itd.
Aha, dziś mi Jasiek zrobił głupi kawał: poszłam do cukierni po ciastka i spotykam Jaśka.
„Gdzie idziesz?” – pyta. Powiedziałam, że po ciastka. On mówi: „No to prędzej bierz te ciastka i wrócimy razem do domu”. Zaszłam, kupiłam, wychodzę, patrzę tu i tam… nikogo! Jaśka ni śladu! Byłam strasznie zła. Co on sobie myśli? Kpi ze mnie czy co? Idiota!
Jutro będzie pochód, a mnie nogi bolą jak sto diabłów! Dziś nabiegałam się, nachodziłam, że ha!     
Zrobiłam trzy zdjęcia w stroju ludowym. Ciekawam jak wyjdą. Dobrze? Może!
Chodziłyśmy z Dziuńką po mieście. Wszystko ubrane na jutro. Na ulicach czerwono, czerwono… obrzydliwe swoją drogą. W każdej wystawie, w każdej mysiej czy nie mysiej dziurze: wszędzie portrety Stalina i Lenina!
Obrzydłe gęby! Wprost z zapadłej dziury – 2-ch chamuków.
W ogóle Wilno strasznie straciło na swym uroku, bo nie oświetlili wież kościołów. Dawniej było przecież tak cudnie. Wieże strzeliste, smukłe ślicznie odbijały na tle ciemnego nieba.
Szkoda swoją drogą Wilna. Miłe miasto, a tak zeszpecone tym upiornym, czerwonym światłem.
Kiedy nareszcie przyjdzie czas gdy powieje nad Wilnem biało-czerwony sztandar, a trzy krzyże znowu zajaśnieją na ciemnym niebie, by roztoczyć swe opiekuńcze skrzydła nad ulubionym miastem Marszałka i zajaśnieją wysmukłe baszty Przybytków Bożych! Kiedy? Wszyscy mamy nadzieję, że już niedługo!
Cz.19
Sobota 9 listopada 1940 r. Wilno
W czwartek poszłam do szkoły na 9-tą. Było już późno, dlatego w kilku miejscach stali żołnierze i nie przepuszczali do miasta (wszyscy mówią, że dlatego, bo pochód miał być o 11-tej więc nie chcieli, żeby za dużo ludzi było, bo mogłyby być zamieszki). Więc wróćmy do rzeczy. Nie chcieli mnie przepuścić, ale do Litwina powiedziałam po litewsku, do bolszewika po rosyjsku i jakoś przeszłam.
Wyszliśmy ze szkoły o 9-tej. Przed placem Łukiskim, gdziem mieliśmy defilować, stało wojsko, więc zapędzili nas na jakąś zapadłą uliczkę i tam staliśmy 3  g o d z i n y!
Było bardzo zimno i padał śnieg, więc biegaliśmy i wariowaliśmy po całym placu.
Po 12-tej nareszcie wyruszyliśmy. Ludzi było niedużo. Doszliśmy do placu katedralnego, a potem, przez jakieś zapadłe, cuchnące zaułki, do szkoły.
Gdy wyszłam ze szkoły był jeszcze pochód, a ja musiałam przejść na przeciwną stronę, więc stałam chyba ze 2 godziny, bo mnie policjanci nie chcieli puścić. W końcu zniecierpliwiłam się i przebiegłam. Policjanci wściekali się, ale cóż mnie to mogło obchodzić?
Wróciłam do domu tuż przed 4-tą. Ale jak się czułam!?
Wczoraj poszłam na ten cały obchód (właściwie nie poszłam, ale pojechałam motocyklem).
Nie tańczyłyśmy, bo nie było strojów. Po obchodzie była zabawa. Było bardzo „nieszczególnie”, więc postanowiłam pójść już do domu. Poszłam do swojej klasy, ubrałam się i miałam już wyjść, aż nagle nadbiegła cała kupa chłopców i zamknęli mnie na klucz. Prosiłam i krzyczałam – nic nie pomogło! W końcu sami się wpakowali całą grandą i nie chcieli mnie wypuścić. A potem zjawił się Anioł Wybawiciel – w osobie… woźnego!
Zaprowadzili mnie więc do sali i obwołali
 [brak fragmentu tekstu]

Ciekawam jaka będzie moja cenzura (bo będą wydawali cenzury). Świństwo, już wiem, że z historii będę miała trójkę! Ale to ostatecznie nic wielkiego, bo wszystkie mają słabe stopnie. Bardzo trudno jest wykuć na pamięć parę stron, po litewsku w dodatku. Prawda, że to trudno, jak myślisz?
Właściwie, szczerze mówiąc trzeba przestać szrajbować i iść spać!

Sobota 23 listopada 1940 r. Wilno
Wczoraj była rada pedagogiczna. Dziś nasza wychowawczyni ogłosiła wyniki: jestem trzecią uczennicą!
I to dobrze, nie?

Niedziela 1 grudnia 1940 roku Wilno
Jakiś ty szczęśliwy, pamiętniczku, że nie potrzebujesz wychodzić na dwór! Tam tak zimno że ha! Póki doszłam do kościoła, uszu nie czułam! Jest chyba ze 20ᵒ mrozu!
Jakoś teraz zapomniałam jak to się pisze pamiętnik, wiesz? Co dzień się zabieram i co dzień odkładam pióro zniechęcona tą obrzydliwą pustką jaką zawsze mam w głowie, gdy tylko siadam do pisania. Nie wiem, mój kochany, co mi się stało. Dawniej, gdy zacznę, to piszę czasem po kilka stron, a teraz? Eee…
Co robić, ha!

Środa 25 grudnia 1940 roku Boguciszki
1-szy dzień Świąt Bożego Narodzenia
Do Boguciszek przyjechałam przedwczoraj. Wczoraj ubieraliśmy choinkę, a wieczorem była Wilia. Była bardzo, bardzo skromna i smutna.
Jakoś wcale nie było świątecznego nastroju. Wszystko było tak bezgranicznie szare i smutne! Tak pospolite! Nawet choinka z zapalonymi świeczkami nie dodała nic. Jakże mi było ciężko na sercu!
Dziś jest tak samo. Smutno… Smutno… Smutno…
Ziemia przykryta jednostajnym całunem śniegowym, jak serce smutkiem. Niebo szare, twarze wszystkich szare, smutne.
Wszystko smutne i bezgranicznie szare…
Ach, w mózg wczepiły się te obrzydliwe wyrazy. Nie mogę ich wygnać. Przytłaczają mnie…
Kiedy nareszcie będzie koniec tego wszystkiego? Kiedy? Kiedy…?

Czwartek 26 grudnia 1940 r. Boguciszki
2-gi dzień Bożego Narodzenia
A nuda ciągle, ciągle zaciska mi swe lepkie palce na gardle. Duszno mi, brak po prostu oddechu czasami. Ciężko, ciężko żyć, gdy wokoło taka beznadziejna, ciężka pustka!





1941 rok

Środa 1 stycznia 1941 roku Boguciszki
Co słychać? A ot, nic ciekawego! Wczoraj spotykaliśmy Nowy Rok. Ot, nic więcej się nie stało i chyba nie stanie.

Sobota 11 stycznia 1941 roku Wilno
Już od tygodnia prawie jestem w Wilnie. Najpierw byłam sama, potem (wczoraj) przyjechała Dziuńka.
W ubiegłą środę był u nas w szkole koncert. Tańczyłyśmy litewski taniec.
W szkole nauka idzie (właściwie wlecze się) po dawnemu (to znaczy co drugi dzień jakieś koncerty).
Jutro wybory, więc w poniedziałek nie trzeba do szkoły. Może nawet i we wtorek, jeśli wybory się przeciągną. Och, żeby nie. Nie chce mi się siedzieć tyle czasu w domu. Już wolę w szkole!
Zmieniłam się, co?
Cz 22
Środa 22 stycznia 1941 r. Wilno
Wczoraj o 6-tej rano skończyłam 14 lat!
Jestem już zatem poważną panną! 14 lat to nie byle co, szmat życia, ho, ho! W szkole było bardzo wesoło, panie i dziewczynki składały życzenia, potem posadziły mnie na krześle i podrzuciły kilka razy do góry. Po obchodzie, gdy wróciłam do domu, zastałam tatusia. \
Powinszował mi i jako podarunek urodzinowy dał mi 20 rubli. Kochany Tacik , wie co ja potrzebuję! Wieczorem kupiłam kupę cukierków i obżerałyśmy się nimi z Dziuńką, a potem poszłam, do Ninki i Nadzi i tam znowu przynieśli stos cukierków i znów jedliśmy, jedliśmy niestrudzenie. Graliśmy w lotto, potem w plotki, a potem trochę tańczyliśmy. Dziś, o jakiejś 5-tej rano przyszedł Serafin i rzucił mi na kołdrę dwa worki – zgadnij czego? No, nie wiesz? A więc powiem Ci – cukierków! Potem o 12-tej poszłam do szkoły na obchód (bo wczoraj była rocznica śmierci Lenina) i tam gdyśmy powiedziały swój wiersz pani od rosyjskiego dała nam znowu torbę… cukierków!
Jestem tymi cukierkami napchana jak beczka śledziami. (Poetyckie porównanie, co?)
Teb cukierki to swoją drogą dobry wynalazek! Tak jakoś dobre i różowe wydaje się życie.
No, ale serio mówiąc to to życie nie jest tak różowe jak by się zdawało. Są troski. Och, są! Ale po cóż się martwić!? Koń ma duży łeb, niech się więc za mnie martwi!
                                          
Wtorek 28 stycznia 1941 roku Wilno
Dzisiaj nie byłam w szkole, bo rano był (zdawało nam się tak przynajmniej) wielki mróz. Nie mam co robić, a marzyć o niebieskich migdałach nie mam ochoty, więc wzięłam się do pisania. Co by tu Ci powiedzieć?” – ha?
Aha, już wiem!
W niedzielę miałyśmy z koleżankami iść na zabawę do „Witolda”. Ja nie myślałam nawet co to może być, czy szkoła, czy inne licho, ale przyrzekłam. Miałyśmy się spotkać o 5-tej. Ja spóźniłam się, ale spóźniła się też druga koleżanka i razem poszłyśmy do tego „Witolda”. Okazało się, że jest to gimnazjum litewskie. Oczywiście, wzięłyśmy nogi za pas.    
Poszłyśmy wtedy do niej (ona mieszka niedaleko gimnazjum Zygmunta Augusta).l Jej ojciec wprowadził nas na „Maskaradę”. Najpierw było bardzo pusto, ale na samym początku spotkałyśmy Lońka. Tańczyłam z nim. Potem zaczęli napływać, napływać i wkrótce było pełno. Kupiłyśmy z koleżanką maski i stałyśmy koło okna próbując patrzyć przez nie, gdy nagle… szybko wchodzi Niemka. 
Brr… zatrzęsło mną! Całe szczęście że byłyśmy w maskach, bo w przeciwnym razie poznałaby nas i byłaby heca, że ha!
Na początku opuściłam kilka tańców, ale potem tańczyłam i tańczyłam, bez przerwy. Co raz prawie z innym. Nagle, tańcząc patrzę i przecieram oczy… Paweł! Popatrzyłam się na niego, uśmiechnęłam się, ale nie poznał mnie. Postanowiłam nic do niego nie mówić póki mnie nie pozna. Szukają Jankę poszłam na dolną salę (właściwie dolny korytarz) i potem, nie znalazłszy jej wracałam z powrotem gdy patrzę, schodzi Jasiek, a parę kroków za nim Lońka. Pusty śmiech mnie ogarnął. On się, prosię, zatrzymał  ale nic nie powiedział, ani ukłonił się, więc poszłam sobie dalej. Nie będę go przecież pierwsza witała, no nie? Weszłam z powrotem na górę  i tu Paweł mnie wreszcie poznał. Zatańczyłam z nim i chodziliśmy sobie gdy (znowu niespodzianka) siedzi Gienek. „Panno Lalu – woła – Bałałajkę grają, chodźmy!”. Ja, jak wariatka, rzuciłam Pawła i pobiegłam na górę, żeby tańczyć „Bałałajkę”. Cudownie grali, ślicznie! Potem znowu przyszedł Mitek / Mirek [?]. Z nim też tańczyłam. Ależ wspaniale tańczy, cudownie po prostu! Tańczyliśmy oberka, ale jak! Fruwałam dosłownie w powietrzu! A slow foxa jak ślicznie tańczy że buzi dać! Powiedział mi że „bosko” tańczę. Strasznie byłam zdziwiona i (trzeba przyznać) zadowolona! Potem już, aż do końca zabawy nie opuściłam ani jednego tańca. Bawiłam się cudownie! Z Jaśkiem nie tańczyłam ani razu! Był strasznie zły, że miałam powodzenie i że na niego patrzyłam zupełnie jak na stół czy krzesło. Ot, stoi sobie jakaś rzecz, przesunę po niej wzrokiem i patrzę dalej. Wściekły był, ale co mnie to obchodzi! I bez niego cudnie było! Lońka też wczoraj miała słabe powodzenie. Stali we dwójkę w kącie i patrzyli jak się porządni ludzie bawią. Kilka razy tańczyli ze sobą, ale jakie przy tym mieli miny! Och, lepiej nie myśleć. Jak nieszczęście oboje zmarszczeni byli. Twarze ich przypominały mi cytrynę!
A ja szalałam po prostu! Nogi same szły, byłam w siódmym niebie i taka zadowolona, że wszystkich bym wyściskała z tej radości.
Wróciłam o 1-szej! I to nie mogłam zasnąć. Ale za to wczoraj cały dzień spałam!
Moją maskę zgniótł Gienek, bo był niezadowolony i mówił, że mi w masce nieładnie, ale zabrałam szczątki i (o głupi sentymentalizmie!) schowałam na pamiątkę.
Aha, zapomniałam! Pewnieś ciekawy co było z Niemką, co? Wiesz, poszła sobie po jakiejś godzinie. Tak że, jak widzisz, nic mi nie przeszkadzało. Świetnie się bawić! Jednym słowem „Maskarada” się udała!
Cz 23
Wtorek 5 lutego 1941 r. Wilno
Mam dobrą nowinę! – Może przeniosę się do polskiego gimnazjum! Ot bym chciała1
Już dwie z naszej klasy się przeniosły. Jutro Janek pójdzie do kuratorium i… och żeby!
Zresztą, jeśli inspektor nie da pozwolenia na przeniesienie się to Janek pójdzie do Babinicza (Rosjanin, redaktor „Nowej żyzni” – bardzo wpływowa osobistość!) i on musi mi pomóc!
Szkoda mi trochę dziewczynek, nauczycielek, ale nic! – wszystko poświęcę byle tylko się uczyć po polsku!
Tak bym chciała, tak bym chciała! Będzie wprawdzie dużo roboty na początku, ale za to potem pójdzie jak z płatka!
Modlę się codziennie o to! I mam nadzieję, że będę wysłuchana.
Dzisiaj była klasówka z matematyki. Zrobiłam wszystko dobrze.
W niedzielę Dziuńka była na wywiadówce. Pani powiedziała jej, że jam mam dobre serce (co ma z tym serce wspólnego?) ale powinnam się trochę uspokoić. Et, ta profesorka to ma całkiem pstro w głowie! Że jestem spokojna za bardzo to nie mogę powiedzieć, ale znowu nie uważam, żebym była za krzykliwa, no nie?
Zresztą, która profesorka ma dobrze w głowie!?No, wyjątek stanowi profesorka od rosyjskiego, ale ona jest w ogóle jedna na milion!
Aha, w sobotę nakrzyczałam na Maistasa.  Było to tak. On kazał nam śpiewać każdej osobno, a jedna dziewczynka (Kozakówna) – tak mu mówi „Proszę pana, ja nie mogę śpiewać, bo wczoraj umarł mój dziadek”. A on prosię mówi jej na to: „Gwiżdż na dziadka, co tam! Stary, to i umarł” itd. Byłam tak oburzona, że już nie pamiętam co mu powiedziałam. W każdym bądź razie coś bardzo ostrego, bo on zamilkł, a dziewczyny ze strachem i zdziwieniem patrzyły na mnie.
Cham obrzydliwy! Muzyk – się nazywa! Brutal wstrętny i już! Och, gdybym mogła to bym go rozdarła na drobno. Brrr… jak sobie przypomnę jego cielęcą (ech, co tam cielęcą, świńską) mordę to mnie wstrząsa. Kiedyś, gdy pisałam nuty on mi coś pokazywał i twarz jego znalazła się tuż przy mojej… Uf, jeszcze teraz wzdrygam się cała na to wspomnienie!
Od kilku dni wciąż mnie ogarnia obrzydliwa, wstrętna senność! I teraz mimo że jest zupełnie wcześnie, chce mi się spać, że ha! Co mam walczyć z takim czymś!? Wolę spać, najlepiej, prawda?
Czwartek 13 lutego 1941 roku Wilno
W niedzielę byłam na zabawie w pierwszym gimnazjum. Nie powiem, żeby było nadzwyczajnie! Nikogo znajomego oprócz koleżanek i w ogóle! Potem się tylko spać chciało i trzeba było cerować porwane pończochy! Et z taką zabawą!
W poniedziałek Janek był w szkole, u dyrektorki. Prosił, żeby mnie przenieśli do polskiego gimnazjum. Powiedziała, że będzie można to zrobić, ale dopiero po drugim trymestrze, to znaczy po 1-szym marca. Cieszę się, cieszę się, że ha!
Oj, we wtorek była heca! Na którejś pauzie dziewczyny z 6-tej klasy podbiegają do mnie i powiadają: „Lalka! Maistas w tobie zakochany!”. „Zrobiłam wielkie oczy” – jak to się mówi i powiadam im z głupia frant „Co?”.
A one mi na to: „jedna z naszych powiedziała Maistasowi, że ty (to znaczy ja) masz wcale nie ładny głos. Na to Maistas jak się nie zerwie, jak nie krzyknie! Co? – powiada – Kilińska ma zły głos?! Co za bzdury! Ona ma najlepszy głos w całym gimnazjum! Ona zrobi karierę w życiu! Ona… ona… - pienił się po prostu”. Hu, hu, co za idiota! Takie bzury wygadywać i to w dodatku dziewczynkom! Stary dureń! Ot co!
W środę była klasówka z rosyjskiego. Strasznie trudna!
Dzisiaj byłam z Nadżką w mieście. Chodziłyśmy po zakupy. Straszne hece robiłyśmy z cukrem! Wchodzimy do „Ruty” każda osobno. „A to ty Nadzia? Co u Ciebie słychać? Dawno żeśmy się nie widziały” – krzyczę ja. A ona na to: „Serwus! Co kupujesz? Ja cukier i ty też? To dobrze! Tylko czy dostaniemy po ½ kilograma?”. Oczywiście dostawałyśmy każda po pół, wychodziłyśmy z poważnymi minami, a dopiero za drzwiami, jak rykniemy, jak zaczniemy chichotać to aż się wszyscy oglądają! Fajnie było, wesoło!
Ostatnimi dniami to mam wyjątkowy spokój, bo Dziuńka stale wieczorami wychodzi. Uff… Czuję się tak, jak musiała się czuć jakaś królewna (szumne porównanie, co?) której strzeże wiedźma i która oddycha lżej, gdy wiedźma tam na chwilę się wyniesie.
Nudno, nie mam co robić! Przede chwilą skończyłam czytać „Placówkę” Prusa.
Bardzo mi się podobała! Śmiałam się czytając przedziwne poglądy Ślimaka na cywilizację, kolej i temu podobne. Płakałam nad biednym Staśkiem, nad Owczarzem i znajdą, złościłem się na Ślimaka, na jego żonę i na Jędrka, gry się rzucali na niewinnego Owczarza, zarzucając mu, że przez niego zginęły konie i gdy go wyrzucili z domu. Dziwiłam się strasznej chłopskiej zawziętości i ambicji żony Ślimaka i jej stanowczości. I znowuż dziwiłam się niespotykanej dotąd bezradności i niezdecydowaniu Ślimaka i jego apatii po śmierci żony i cieszyła mnie klęska znienawidzonych Niemców i znowuż niezrozumianą była dla mnie dobroć i litość Jojny Nietoperza. Mało takich książek czytałam. Nie „zjadłam” jej – jak to się mówi, ale czytałam uważnie każde zdanie, każde słowo, nad każdą myślą zastanawiałam się, każdą osobę po przeczytaniu książki znałam doskonale i doskonale znałam jej cechy dodatnie i wady! Mam wrażenie, że „Placówka” zostanie mi w pamięci na zawsze! Naprawdę, jest śliczną, wartą przeczytania książką.
Dochodzi dziesiąta – trzeba już iść spać!
Cz 24
Wtorek 18 marca 1941 r. Wilno
Jakże dawno już nie pisałam! Więcej niż miesiąc! A tyle się stało różnych rzeczy dobrych i mniej dobrych. Och, mój drogi pamiętniczku, czy mi przebaczysz, że Cię tak zaniedbałam?
No, ale dzisiaj postanowiłam, że Ci wszystko, ale wszystko opowiem.
Więc zaczynam od najważniejszej sprawy. Już od przeszłego poniedziałku (to znaczy więcej niż tydzień) jestem… No, zgadnij gdzie? W… w… polskim gimnazjum! Cieszysz się prawda?
Wiesz, Janek poszedł do dyrektorki i ona mu powiedziała, że mi odda dokumenty, tylko muszę dla formalności przedstawić jej podanie. Ja w poniedziałek poszłam do niej z podaniem i otrzymałam dokumenty. Byłam na wszystkich lekcjach. Kochana Rosjaneczka najmilej mnie pożegnała ze wszystkich profesorek. Myślałam, że się rozbeczę, gdy mnie na pożegnanie całowała! Najukochańsza ze wszystkich nauczycielek na świecie! Imię jej i jej postać Zostanie mi na zawsze w pamięci! Lidia Bogutkiewiczówna!
 Wszystkie dziewczyny też nieomal beczały, a Maistas był wyraźnie zmartwiony! Jednak dopiero gdy opuszczałam to gimnazjum poczułam jak mnie tam cenili i jak byłam lubiana i jak jam ich strasznie, strasznie lubiłam! Naprawdę, ciężko mi było!
O jakiejś czwartej poszłam do tego gimnazjum gdzie się miałam uczyć, a kolana pode mną drżały…
Czekałam z godzinę, potem przyszedł Janek, złapałam dyrektora, ale nie miał czasu, bo śpieszył się na lekcję.  Potem Janek poszedł sobie, a ja znowu godzinę czekałam. Na wielkiej przerwie zeszły święty duchem wiedzione Bożenka i Dulembianka. Złapałam dyrektora i mówię mu: - Panie Dyrektorze może mnie pan przyjmie itd… A on przejrzał dokumenty, popatrzał na cenzurkę i na jej drugiej stronie napisał „Priimti i kl. V c”. Poprosiłam go żeby do V  i przyjął mnie. Oj, wtedy myślałam, że on jest bardzo dobry!

I gdy lipa w tej ciszy samotna została Wiecie co wtedy było? Staruszka płskała!
Na gałęzie i serca lipy łzy spadały
A księżyc je przekłuwał i srebrne się stały
Boguciszki – 1940 r. – jesień/wrzesień

Pieśń starej panny
Za oknami burza zgrzyta,
A pioruny grają wciąż.
Przed oczyma mi wykwita –
Straszna zjawa – ach, to mąż!
Gdzieś w oddali słyszę krzyki
Gruby bas i cienki pisk
Ojciec dzieciom daje wnyki…
Taki to małżeństwa zysk!
Nie chcę męża, tej niedoli!
Nie chcę wrzasków, krzyków nie!
Tym mężatkom głowa boli
A mnie nigdy, nigdy nie!
Niech na dworze burza świszcze
Niech sąsiedzi biją się
A ja sobie buty czyszczę
I wesoło śmieję się.
Męża nie mam, nie mam dzieci,
Nie mam żadnych zmór we śnie
Dla mnie słońce jaśniej świeci
I wesoło, dobrze mnie!
Ot co!
Wilno 1941 r. styczeń

„Polska”
Kiedyś, gdy byłam ja jeszcze mała
Kłopotu dużo mamusia miała,
Pytałam ciągle co to Ojczyzna
Co to kraj, Polska i co Ojcowizna.
Teraz gdy jestem już prawie dorosłą
(Czternaście lat ukończyłam wiosną)
Dobrze nareszcie to zrozumiałam
I swą Ojczyznę już pokochałam.
Kocham tę Polskę, to co mi drogie
Przez katów w pęta okute wrogie,
Kocham te lasy, pola i miasta
I każdy kwiatek co w Polsce wyrasta.
Bo Polska przecież jest, była i będzie
I zawsze będę mówiła tak wszędzie
A gdy mnie kiedy zwątpienie ogarnie
Musi ode mnie precz uciekać marnie
Bo ja kocham Polskę, kocham ją z zapałem
Ja Polką jestem i duszą i ciałem
Bo choć zabrali ją teraz dla siebie
Wrogowie nasi – lecz Bóg jest na niebie
Dlatego pomnę w ciężkiej godzinie,
Że Polska nigdy nie zginie!
Wilno 27 marca 1941 r.

Wiersz na imieniny Dziuńki
15 października 1941 roku
Nadeszła smutna jesień
Lecą już liście z drzew
Taka już cisza wkoło
I milknie ptaków śpiew
Jesienne dni są smutne
I szare, niby cień
Jest tylko jeden jasny
Radosny, miły dzień
 Piętnasty października
Dzień Drogiej Dziuni mej
Gdy cały świat dokoła
Do stóp się ściele jej
Gdy słońce jaśniej świeci
Gdy ptasząt śpiewa chór
Ja Ci Dziunieczko składam
Najszczerszych życzeń wór

Niech droga życia Twego
Z samych się ściele róż
Niech zawsze Cię prowadzi
Twój Święty Anioł Stróż!

                                                         Dziunia moja starsza siostra.
Jego oczy – zakochanej czarnulce – Ince od Lalki
Jego oczy – to miecze ze stali
Co przebiły mam serce na wskroś
Biedne serce, tak wali i wali
Jakby kuźnię założył w nim ktoś
Czasem w oczach tych otchłań bezdenna
Tak głęboka i czarna i zła
Czasem znów jest w nich miłość promienna
Taka dobra i czysta jak łza
Czasem oczy te mówią: Już odejdź!
Ja nie kocham, wszak wiesz o tym przecie
Czasem znów mówią mi: Ty jedyna!
Ty najmilsza, najdroższa na świecie!
A nadzieja odchodzi ode mnie Gdy wyczytam: Nie kocham! Już idź!
Lecz gdy potem mi rzekną: Kochana!
Od początku zaczynam znów śnić!
I tak dnie mi wciąż płyną za dniami
Na marzeniach bez podstaw i snach
Bo on przecież nie kocha mnie wcale!
W końcu serce me zatonie w łzach!
Wilno 22 listopada 1941 r.


Piątek 21 marca 1941 r. Wilno
Przerwałam wtedy moją bazgraninę, bo musiałam iść już do szkoły. Ale dzisiaj napiszę dalszy ciąg.
…Więc kiedy tylko wyszłam od dyrektora zaraz mnie dziewczynki chwyciły i zaprowadziły na górę. Nie wprowadzały do klasy, bo Bożena mówiła, że jak ona przyszła pierwszy raz, to było bardzo nieprzyjemnie i że wszyscy się z niej wyśmiewali. Więc czekałyśmy do dzwonka i kiedy już on zadzwonił (razem z moimi zębami) weszłyśmy do klasy.
Czułam wpatrzone we mnie z 40 par oczu, ale udawałam, że mnie to nie obchodzi. Zaraz Bożena usadowiła mnie, a 40 par oczu patrzało na mnie bez przerwy. A potem weszła nauczycielka. Wtedy odetchnęłam. Zaczęła się lekcja. Sprawdza obecność, a nagle z pierwszej ławki odzywa się wesoły głos: „Proszę, Pani nowa!”. Profesorka kazała mi wstać, spytała o nazwisko i… nic właściwie nie było, ale dla mnie ta chwila to była wieczność!
Na drugiej lekcji też to samo i na trzeciej i na czwartej. Tylko z tą zmianą, że już mnie ten wesoły głos wyręczał i mówił za mnie moje nazwisko, imię itd.  Właściciela tego głosu, mało go nawet widząc, bardzo polubiłam. Okazał się miłym, wesołym chłopaczkiem. Nazywa się Skowroński, jest malutki jak kruszynka, wesoły i bardzo sympatyczny. Od pierwszego dnia oboje się polubiliśmy.
A potem zaczęły się gromadzić chmury… Pierwsze to było, że cztery dziewczynki z naszej klasy od razu mnie znielubiły. Nie wiem właściwie czemu. Nazywają się: 1) Warsocka Aleksandra (komsomołka) 2) Warsocka Krystyna (obrzydliwa kreatura) 3) Wojtaszewska Janina i 4) Brudzińska Barbara. Więc e cztery „sympatyczne” dziewuszki od razu po moim przyjściu poszły do dyrektora i powiedziały, żeby je przeniósł. Oczywiście zaczęły się dochodzenia czemu i okazało się, że przeze mnie! Wychowawczyni stała po ich stronie, bo to przecież komsomołki.
Na drugi dzień ja przyszłam, nie było ani jednej dziewczynki, sami chłopcy. I słyszałam, gdy wychodziłam na korytarz, Jak któryś powiedział „A to ci dopiero piękność! Pobije wszystkie”. Nie wiem, czy dosłownie tak, ale coś w tym rodzaju. Potem, gdy wróciłam do klasy, na tablicy było napisane; „Wojtek na drugim miejscu w piękności”. Wojtek to Wojtaszewski.  
„Moja” czwórka była wściekła, gdy to przeczytała. I byłam bardzo rozgoryczona, że cała klasa była po ich stronie. Potem okazało się, że się mylę. Wszyscy byli za mną! Urządzili takie zebranie i wszyscy prawie chłopcy po kolei (tacy ważniejsi) mówili mowy pochwalne na moją cześć, a oskarżali „czwórkę”. Dziewczyny też były po mojej stronie, ale żadna nie odważyła się odezwać. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie wychowawczyni.
Idiotka sprowadziła inspektorkę. Ta oczywiście kazałam mnie i Bożenie (bo ona była na równi ze mną zaangażowana w tej sprawie) sprowadzić opiekę domową. Ja oczywiście nic w domu nie mówiłam, mając nadzieję, że jakoś to przejdzie. Bożena okropnie wtedy płakała, a ja całą siłę woli wytężyłam, żeby się też nie rozbeczeć. Oczy mnie smaliły, czułam, że jeśli zaraz się nie wybeczę to mi chyba serce pęknie. Ale ani pękło, ani nawet beczałam. Gdy jak idiotka wyleciałam na dwór, zaraz przyłączyli się do mnie chłopcy z naszej klasy, zaczęli zemną gadać, biedować tak, że jakoś żal, co mnie ściskał za gardło, zelżał. Byłam im bardzo wdzięczna, tym naszym chłopcom, tacy byli mili i kochani, tak mnie ostrzegali, dawali różne rady, pocieszali że naprawdę miałam wrażenie, że już ich znam 100 lat!
Nikt ode mnie do szkoły nie przyszedł, dotychczas jeszcze nic o tym nie wiedzą.
No, ale już bardzo późno. Pójdę spać, a dalszy ciąg opowiem innym razem.
Dobranoc, mój miły, drogi przyjacielu! Teraz jakoś tak się składa, że co dzień mam ci coś do powiedzenia i zebrało się tego tak dużo, że nie sposób od razu napisać. A więc, do zobaczenia!

Sobota 22 marca 1941 r. Wilno
No, dzisiaj piszę dalej.
Na drugi dzień poszłyśmy do dyrektora, pogodziwszy się przedtem z „czwórki”. Dyrektor powiedział, że nas przeniesie!
Tak mnie coś ścisnęło za gardło… Ale nie rozbeczałam się jak Bożena, ale spytałam: dlaczego? A dyrektor na to: „Nie mam czasu idźcie już do klasy V m na akademię. Potem wam się powie do jakiej klasy zostaniecie przeniesione”.
Wyszłyśmy, ja postanowiłam nie beczeć, ale nagle coś mi stanęło w gardle i nie wytrzymałam! Ryknęłam jak idiotka, siadłam na krześle i już nie chciałam wstawać nawet!
Och, jak strasznie mi było szkoda tej klasy, koleżanek, kolegów i już za żadne skarby nie chciałam stąd wychodzić.
Gdy skończyła się lekcja, a był u nas rosyjski, wyszedł profesor, a ja wciąż beczałam. Pocieszał mnie, że to nic, że może jeszcze nie przeniesie, może zostawi itd. I wtedy go polubiłam.
„Przyjaciół poznaje się w nieszczęściu!”
Jakże to mądra zasada! Bożena okazała się wstrętną egoistką, a inni, o których myślałam, że są niezbyt godni poszanowania i przyjaźni, okazali się dobrymi i przywiązanymi do mnie!
Potem chłopcy przynieśli mi teczkę i poszliśmy na tę akademię. Ja byłam jak nieszczęście zapłakana i to, właśnie to, mnie uratowało! Dyrektor stał akurat naprzeciwko mnie. Najpierw popatrzył obojętnie, potem uważniej, potem jeszcze uważniej i w końcu już nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. Może go poruszyło sumienie, może mu się zrobiło żal, dość, że nas zostawił!
W klasie była radość! Że ha! A najwięcej to się cieszyli chłopcy. Bo oni mnie lubią zupełnie bezinteresownie, …   

[brak fragmentu tekstu]

… i zaciągnęły do klasy. Co to za radość była, co za uciecha! Kochane dziewczątka, aż skakały z radości! „Ciocia” podarowała mi pamiętnik, w którym wszystkie dziewczynki podpisały się. Maistas też się wpisał, Rosjaneczka też. One same nie zdają sobie sprawy, jak wielką radość mi zrobiły! Byłam na lekcji Maistasa. Gdy mnie zobaczył, rozpromienił się i już całą lekcję był wesoły i prawił mi komplementy.
Mówił, że będzie i w naszej szkole uczył. Fajno by było! Bo Maistas właściwie jest niezły chłop. Poprosiłam go, żebyśmy poszli do sali pośpiewać, a on zgodził się i poszliśmy. Potem gdy już trochę pośpiewaliśmy chórem dziewczynki poprosiły, żebym zaśpiewała. Nie chciałam, bo gardło mnie przecież boli, no, ale gdy Maistas też zaczął prosić zaśpiewałam im kilka piosenek.
Maistas prosiłam mnie, żebym częściej ich odwiedzała i przyrzekł, że przyjdzie do tej nowej szkoły, w której się uczę, w poniedziałek i żebym zeszła na dół, to pogadamy.
W ogóle wszyscy byli tak dobrzy i mili, że naprawdę słów mi brak do wypowiedzenia tej radości i wdzięczności, co mi rozpierała serce!
No ale już good najth, mój drogi, ukochany pamiętniczku, jutro albo pojutrze znjów porozmawiamy, bo mam Ci jeszcze dużo do opowiedzenia.
Cz. 25
Czwartek 27 marca 1941 r. Wilno
Dzisiaj opiszę Ci swoją bardzo romantyczną, bardzo ciekawą i… bardzo głupią przygodę.
Żeby zacząć od początku, trzeba wrócić myślami do mojej starej, ukochanej szkoły. Było to tak: Jeszcze gdzieś w lutym, gdy dowiedziałam się, że wyjdę z tamtego gimnazjum, wyrżnęłam na swojej ławce scyzorykiem: „Tu siedziała Lala”. Nazajutrz ktoś mi dopisał „… i Bendelis”. Ja  znów: „kto to?”. Odpisano: „fryzjer (ha, ha) żyd!” itd. itd.
Potem, któregoś dnia znalazłam w swej ławce list, pisany do mnie i podpisany Stach. Otóż ten Stach pisał, że Jasiek Bendelis jest to najobrzydliwsza istota na świecie i że napisał to imię dla kawału, i żebym mu coś odpisała.
Ja, oczywiście, odpisałam mu. I znów napisał mi list. Między innymi było i takie zdanie”… więc tak miłą i sympatyczną osóbkę bardzo bym chciał poznać osobiście”. Potem, którejś soboty, umówiliśmy się. Dziewczynki z naszej klasy złapały ten list i zjawiły się też w komplecie. Ja, muszę zaznaczyć, nie miałam zamiaru iść na randkę z nieznajomym, ale Tuśka koniecznie mnie wyciągnęła, bo chciała zobaczyć, jak on wygląda. Spotkałyśmy „ciotkę” (bardzo miła dziewczynka z naszej klasy. Nazywa się Jankowska) i ona mi powiedziała, że klasa jest trochę zgorszona, ale ona mnie doskonale rozumie i wie, że to wina Tuśki i że to jakoś załagodzi. Stach się na szczęście nie zjawił. Potem napisałam mu kilka słów przez Lonka, brata Ninki i Nadźki, bo nie chciałam pisać na ławce, bo dziewczyny całkiem byłyby zgorszone. Kilka dni po tym otrzymałam list pocztą. Był bardzo miły i bardzo mnie zaciekawił. Ja odpisałam (bo podał mi swój adres) on znów coś napisał i w końcu umówiliśmy się, że przyjdzie do mnie w którąś tam niedzielę między 5-tą a 6-tą.
Byłam naprawdę strasznie zaintrygowana. Każdy dzień inaczej go sobie wyobrażałam. W niedzielę, już po 5-tej słyszymy z Dziuńką jakieś szmery w przedpokoju. Ja wybiegam i staję jak osioł. Przede mną stoi jakiś niewysoki chłopak i pyta mnie: Czy tu mieszkają p. Kilińscy? Ja powiedziałam: „tak” i czułam, że się zarumieniłam jak nieszczęście. Już dokładnie nie pamiętam co było dalej, dość, że podaliśmy sobie ręce, ja ubrałam się i wyszliśmy.
Poszliśmy do „Znicza”, ale był tłok więc włóczyliśmy się strasznie długo po mieście. Rozmawialiśmy bardzo sympatycznie, tak jak gdybyśmy się znali już od dawna. Stach jest niewysoki, ma ciemne włosy, piwne oczy i w ogóle bardzo miłą twarz. Choć mi się nie zwierzał, z oderwanych zdań, napomknień itp. Wysnułam taką historię jego życia: Jest synem ziemianina i oficera, ojca jego bolszewicy wywieźli na Kazachstan, mieszka w Wilnie z matką i siostrą. Byli przed wojną bardzo zamożni, mieli auto, motocykl i w ogóle fajnie było, ale gdy przyszli bolszewicy, spalili ich dwór zabrali ich rzeczy, ubrania itd. tak, że teraz nie jest nadzwyczajnie.
On uczył się w gimn. Mickiewicza w trzeciej klasie. Wylali go stamtąd w zeszłym roku za to, że złapali u niego wiersz o „gałakutasach”. Gdy wyleciał na zieloną trawkę, cóż miał począć? – poszedł pracować! Jest sekretarzem u swego wujka (nie mam pojęcia co to za wujek i czemu mu potrzebny sekretarz). Jest zajęty przeważnie rano, więc dlatego poszedł do popołudniowej szkoły.
To jest na razie wszystko co zdołałam z niego wyciągnąć. Po „miłym” spacerze po zabłoconych ulicach wróciliśmy znów do Znicza i jakoś się dostaliśmy.
Film był wyjątkowo nudny, w dodatku przyszli sowieciarze i stali za nimi (byliśmy w loży), tak że wieczór się całkiem nie udał.
W parę dni potem, zdaje się, że we wtorek, otrzymałam od Stacha list. Prosił mnie żebym wybaczyła mu ten wieczór i pytał, czy bym się nie zechciała wybrać z nim w następną niedzielę do teatru i na jaką sztukę.
Napisałam mu, że chętnie się wybiorę. No i w ubiegłą niedzielę byliśmy w „Lutni” na „Wesele w Malinówce” – z Ordonką, Piasecką, Dębowskim itd. Mieliśmy miejsca w 1-szym rzędzie, więc cudownie było i w ogóle sztuka była bardzo ładna i ciekawa. W swym liście pisał mi, że w teatrze poprosi mnie o zdjęcie, więc wzięłam je ze sobą. Bardzo się ucieszył, gdy mu je dałam i poprosił o podpis. Tak brzmiał: „ Mojemu miłemu Stachowi na pamiątkę. Lalka”. Dał mi w zamian dwie śliczne broszeczki i obiecał, że jk zrobi to mi da swoje zdjęcie. Wieczór spędziliśmy, jednym słowem, cudownie. Stach jest bardzo sympatyczny i naprawdę rozmawiałam z nim tak, jak z jakimś starym przyjacielem.
Wczoraj też dostałam odm niego list, w którym prosił mnie, żebym się w czasie ferii (bo teraz mamy ferie wielkanocne) gdzie z nim wybrała. Wczoraj mu też odpisałam, że niestety, nie mogę, mam dużo zajęcia w szkole. Dziwisz się pewnie, pamiętniczku, że mam jakieś zajęcia w szkole i to w czasie ferii. A to, widzisz, są ćwiczenia gimnastyczne, bo będziemy zdawały na odznakę sportową. Będzie 8 ćwiczeń, chodzenie po tramie, skoki i tak dalej, więc co dzień teraz robię treningi.
Ja jestem „dziesiątkową” tzn. mam do przećwiczenia 10 dziewczynek. Dziś też był ma na tych ćwiczeniach. Profesorka kazała mi prowadzić całe ćwiczenia. Mówi, że ja to najlepiej robię, więc… itd. Wiedźma!
Musiałam stanąć przed wszystkimi, tłumaczyć, pokazywać im ćwiczenia, gdy tymczasem, za drzwiami (szklanymi) stała cała kupa chłopców.
Jutro też jest trening, a w sobotę dla „dziesiątkowych” w sali „Sokoła”.
Te ferie to istne zawracanie głowy! Więcej pracy niż normalnie i w ogóle co za idiotyzm robić ferie akurat 2 tygodnie przed Wielkanocą. Bo Wielkanoc 13-go kwietnia. I oczywiście będziemy się na samą Wielkanoc uczyli.
Świństwo swoją drogą! No nie?
Ojej już imbryk piszczy, pewnie się woda gotuje!



Niedziela 1 kwietnia 1941 r. Boguciszki
Już z górą dwa miesiące nie pisałam. A dużo się przez ten czas rzeczy zdarzyło. Na Wielką Sobotę przyjechał Tatuś i Mamusia do nas, do Wilna. Całą noc przesiedzieliśmy i przejedliśmy (bo Mamusia przywiozła ze sobą całe święcone”) a nad ranem rodzice wyjechali. Poszliśmy spać, a rano ja poszłam do kościoła (Dziuńka jak zwykle gniła w łóżku). Po kościele zaszłam do Ninki i Nadźki. Ich nie było, ale był Olek i Mietek. Poprosili, żebym zaczekała. Był patefon.  Graliśmy, potem zaczęliśmy tańczyć, przyszedł Ninks, Ninka, Nadźka, a potem Lonek. Bawiliśmy się bardzo dobrze, a do 1-szej w nocy. O jakiejś 12-tej przyszedł Jasiek. Potem odprowadził mnie do domu.
W poniedziałek całe rano tańczyliśmy, a potem ja poszłam do szkoły. W szkole zaraz na wstępie chłopcy oblali mnie wodą, bo to przecież 2-gi dzień świąt – Dyngus. Było bardzo przyjemnie – wszyscy odświętnie ubrani, uśmiechnięci. Trzecia lekcja to była gimnastyka. W środku lekcji nagle wzywają mnie do inspektorki. Najadłam się trochę strachu. A inspektorka tak mi mówi: powiedz swoim kolegom, żeby nie nabierali szkoły. Ja zrobiłam „oczy”, a ona mówi, że dzwonił do niej „mój wujek” i nagadał niestworzone rzeczy na mamę. Poszłam na lekcję i stale zastanawiałam się, kto to mógł dzwonić? Nagle na pauzie wywołuje mnie z klasy milicjant i mówi, że w holu czeka na mnie jakiś kolega. Zbiegłam, patrzę, rozglądam się – Ninks!
Był z kolegą. Przedstawił mi go. Potem się dowiedziałam, że się nazywa Stach Bałchysz. Okazało się, że to oni dzwonili, chcąc mnie zwolnić ze szkoły. No i nie udało się. A szkoda! Potem, po lekcjach przyszedł Stach i Mietek, by mnie spotkać. Poszliśmy do Ninki i bawiliśmy się bardzo wesoło.
A potem dzień w dzień przychodzili mnie spotykać do szkoły. Stach, jak się okazało, świetnie tańczy. Którejś soboty, w kwietniu jeszcze, poszliśmy w piątkę (Olek, Mietek, Stach, Ninks i ja) na zabawę do X-go gimnazjum. Tam był jeden bardzo sympatyczny kolega Stacha, o bardzo ładnej twarzy i bardzo nieładnym nazwisku – Jaś Twarogol.
Bawiłam się świetnie. Mietek podarował mi czekoladę (idiota!) w dowód „miłości”.
A potem nadszedł 1-szy maj.
Był pochód (niech go szlag trafi). Okropny był upał, tak, że coś okropnego było stać 5 godzin (!) na rynku Łukiskim i czekać aż przyjdzie nasza kolej przejść przed trybuną. A potem przez jakieś cuchnące zaułki do szkoły, no i do domu.
2-go maja byłam z Olkiem, Mietkiem i Ninksem na zabawie w Orzeszkowej. Był Marek Ł. – moja 1-sza miłość. Raz chciał mnie poprosić, ale jakiś idiota go uprzedził.
3-go bawiłam się u Ninki i Nadźki.
W następną sobotę bawiłam się znów u Ninki i Nadźki, ale bardzo źle. Pokłóciłam się okropnie ze Stachem. W niedzielę siedzieliśmy u Ninki i Nadźki i Stach powiedział: „Słuchajcie jak zaraz zgryzę Lalkę”. Zaczął. I ja też. Wyszedł, zgryziony! Byłam z Nadźką u Jaśka. Chory był.
26 maja zwolnili nas. Jestem 1-szą uczennicą. Aha, jeszcze coś! Pogodziłam się z Wersockimi! Bardzo się cieszę! Wieczorem tańczyliśmy u N. i N. Był Janek, Olek i Mietek, Janek (Braneuś) i Władek Zacharewicz. Potem przyszedł Stach, ale był tylko jakieś pół godziny. Tańczyłam z nim dwa tańce. Między nami tymczasem zawieszenie broni.
W niedzielę byliśmy z kilkoma dziewuchami i kilkoma chłopcami z naszej klasy na wycieczce na Belmoncie. Była wychowawczyni i pomimo tego (właściwie – dlatego) było bardzo wesoło i dobrze. We wtorek byliśmy w Werkach, ale było gorzej. Byliśmy sami. 4 dziewczyny i 4m chłopców. We środę rano mamusia pojechała na Litwę, o wujka. Wujek przysłał list, żeby mama przyjeżdżała to da jej parę tysięcy.
Cudownie się złożyło, bo nałożyli duży podatek zbożowy i tatuś nie wiedział jak go spłacić. Miał sprzedawać świnie, owce, krowy, a tak nie potrzebuje. Jednak Bóg nad nami czuwa!
W Wilnie od kilku tygodni straszne epidemie. Najpierw biegunki (cholerynki) a teraz tyfusu. Dziennie przeciętnie choruje 100 osób. Szpitale przepełnione. Szkoły zmieniają na szpitale. Wszyscy dostają zastrzyki przeciwtyfusowe. Jam mam już wszystkie trzy. Po pierwszym leżałam, drugi bardzo bolał, a trzeci za to nie boli ani troszkę. Dostałam go w czwartek razem z cenzurką, bo cenzurkę wydali tylko tym którzy mieli zaświadczenie, że otrzymali 3 zastrzyki.
W piątek przyjechałam do Boguciszek. Wczoraj bardzo źle się czułam więc prawie cały dzień leżałam. Dziś Zielone Świątki. Rano, gdy się obudziłam zaraz zobaczyłam dwie śliczne brzózki w moim pokoju. Tylko one przypominają mi, że dziś święto. Mamy jeszcze nie ma, więc nikt nie zrobił ani ciasteczek, ani kwasu… Ot, obejdzie się raz i bez tego!
Mieli dziś do mnie przyjść wszyscy z Wilna (wszyscy to znaczy Ninka, Nadźka, Honorko, Baśka, Olek, Ninks, Stach, Mietek, Janek T., Janek B. i Władek, ale nie doszli do porozumienia, a na zakończenie powiedziałam im parę słów do słuchu i pokłóciłam się z Mietkiem. Głuptas taki!
Ze Stachem S. nadal utrzymuję korespondencję. Strasznie lubię te jego listy. Są takie miłe i takie strasznie kochane. Gdy czytam je, to mi się zdaje, że go znam nie wiem ile czasu. Podczas gdy Stacha zobaczę, to najpierw trochę się czuję skrępowana. Ma talent do pisania listów. Był u mnie w ubiegłą niedzielę, ale nie zastał mnie w domu.
Szkoda! Tak dawno go nie widziałam. Ostatni raz widziałam go, gdyśmy bylin w Lutni.

Poniedziałek 2 czerwca 1941 r. Boguciszki   
Dziś byłam na Mszy Św. Bolszewicy rozwiązali klasztor, a kilka sióstr zebrało się niedaleko od nas i z nimi ksiądz, no i odprawiają Msze Św. Żyją z tego, co im ludzie znoszą, a większość sióstr pracuje. U nas jest jedna siostra z tego klasztoru. Nazywa się Rozalia i jest u nas jako służąca. Jest bardzo poczciwa i stale uśmiechnięta.
Dziś jest cieplej niż w ostatnie dni. Słońce grzeje, no i wiatr jest mniejszy.
Bazgrzę okropnie, bo stalówka mi się złamała, więc muszę pisać gęsim piórem. Jedno jest za twarde, drugie znowu za miękkie. Okropność po prostu!

Wtorek 3 czerwca 1941 r. Boguciszki
Dziś tatuś pojechał do Wilna. Przywiezie mi może jakąś książkę. Choć, właściwie, wcale się tutaj nie nudzę. Jakoś dzień sam schodzi. Czytam, szyję, jem, piszę, opalam się itd. i tak jakoś czas mija. Bardzo mi uprzyjemnia czas radio. Nic się nie dzieje, a jednak wcale nie jest nudno! To dla mnie nowość, gdyż ile razy byłam w Boguciszkach, zawsze się nudziłam okropnie. A teraz jakoś nie. Myślę, że to dlatego, że jestem wycieńczona chorobą  i organizm potrzebuje odpoczynku.

Środa 25 czerwca 1941 r. Boguciszki
W Wilnie są już Niemcy! No, ale opowiem po kolei. W niedzielę o godz. 6 rano Niemcy wypowiedzieli wojnę bolszewikom i o 10-tej rano w Wilnie był 1-szy nalot. Był okropny bałagan. Na każdej ulicy były inne zarządzenia. Na jednej alarm, na drugiej odwołanie itd., gdy było odwołanie kazali ludziom się chować, a gdy był znów alarm wypuścili ich i w ogóle każdy żydziura z opaską grał ważnego. My z Jankiem postanowiliśmy jechać do Boguciszek (bo od 5-go siedziałam w Wilnie). Wieczorem były podobno wielkie bombardowania. Palił się nawet Porubanek. A wczoraj rano Niemcy wkroczyli do Wilna. Biedne Wilno! Wkraczali Litwini, potem bolszewicy, a teraz znów Niemcy! Oby Bóg dał, by następnym wojskiem byli Anglicy! Wczoraj cały ranek koło nas jechały czołgi, armaty i jechali żołnierze sowieccy. Zwiewali w stronę Niemenczyna. Dzisiaj przed chwilą widzieliśmy jak się biły samoloty.
Jeden strącono. Spadł niedaleko i spalił się. Był to bombowiec sowiecki. Zbiły go niemieckie pościgowce. Kiedy spadał, tak okropnie mi się zrobiło żal tego lotnika, stanął mi w oczach mój ukochany Errol Flynn w filmie „Bohaterski patrol”.
Przed chwilą był sowiecki żołnierz, który mówił, że Niemcy zajęli już Leningrad!   

Piątek 27 czerwca 1941 r. Boguciszki
Głucho tu, że coś strasznego. Wstrętna dziura, te Boguciszki. Nic nie wiadomo co się w świecie dzieje, bo radio to też kręcenie głowy, Niemcy dają tak, bolszewicy inaczej i zgadnij, który mówi prawdę!
Dzisiaj napiszę Ci co robiłam w Wilnie. Pojechałam do Wilna 5-go. W ten sam dzień poszłam do Lutni na „Króla włóczęgów” z Halmirską, Piasecką i in. Ładna operetka, tylko Piasecka zanadto się wydzierała.
W sobotę Ninka i Nadźka przedstawiły mi swoją nową koleżankę – Czesię z kupieckiego gimnazjum. Byliśmy u Mietka na zabawie (przeprosił mnie przedtem). Była Czesia N. i N. i ja. Olek, Mietek, Brancuś, Władek, Stach i Lonek. Bawiliśmy się do 2-giej. Pół godz. Po tym, jak mnie odprowadzili, Olek i Mietek przynieśli mi ogromny bukiet bzu. Nazajutrz wybraliśmy się do Werek. Było bardzo wesoło. Stach był nadzwyczajnie sympatyczny i wesoły. Zrobiliśmy dwa zdjęcia.
Gdyśmy wracali, zobaczyliśmy jakąś kobietę zupełnie rozebraną, w dodatku w towarzystwie mężczyzny. Myśmy przeszły szybko, gdy nagle słyszymy okrzyk, brzmiący komicznym strachem: Oj, mama …
[brak fragmentu tekstu]  

DZIENNIK LALI                  Zeszyt III


 Od 8 lipca 1941 roku do 27 stycznia 1942 roku

Boguciszki wtorek 8 lipca 1941 r.
Cześć, pamiętniczku! Przeszło tydzień minął od chwili, gdy zamknęłam poprzedni zeszyt. Był mi wiernym towarzyszem przez długi czas, więc myślę, że i ty nie będziesz gorszy.
W ubiegły piątek byłam w Wilnie. Ludzi na ulicach mało widać, bo większość stoi w kolejkach. Wszystkie sklepy zamknięte oprócz „maistasów”, „pienocentrasów” i „Rut”. Litwini rządzą się jak szare gęsi. Rozkradają sklepy i ciągają to wszystko walizami. Podłe typy! Najpierw śpiewali hymny pochwalne na cześć Stalina, a teraz znowu drugiego znaleźli „boga” – Hitlera! Fuj!
Bardzo dużo domów w Wilnie jest zniszczonych bombardowaniami. Na naszej ulicy prawie wszystkie szyby po0wylatywały, bo niedaleko spadło kilka bomb. Zniszczyły całkiem kino „Znicz”, które podobno paliło się jak prawdziwy znicz. W ogóle nastrój w mieście bardzo nieprzyjemny, więc tego samego dnia wróciłam do Boguciszek. Wyjeżdżając z Wilna widziałam Jaśka. Zdążyliśmy się tylko przywitać. On wygląda marnie, jak zresztą wszyscy w Wilnie. Janek miał dzisiaj przyjechać bo żadne autobusy nie chodzą). Dostałam od pani Hanki książki i masę pocałunków i miłych słów. U niej też brak kilku szyb.
Tutaj jak zwykle całymi dniami jestem „zajęta” nic nierobieniem, no i tradycyjnie się nudzę. „Obsmalam” się na słońcu, czytam, słucham radia i… nic więcej!
Przedwczoraj rano mama przychodzi do mnie i mówi: „Co robić? Pod rzeką spotkałam żołnierzyka sowieckiego. Płynąc przez rzekę spławił niechcący ubranie i buty. Jest głodny, goły i bosy (dosłownie)”.
Oczywiście zabrałyśmy się do szukania ubrania i jedzenia. Przygotowałyśmy wszystko i już miałyśmy iść, gdy nagle patrzymy – idą dwaj żołnierze niemieccy. Pochowałyśmy wszystko i wychodzimy, jak gdyby nigdy nic przed dom. Okazało się, że przyszli kupić jaja i kury. Po ich odejściu nie znaleźliśmy już tego żołnierzyka. Cały dzień ja i mama chodziłyśmy jak strute. Wieczorem siedziałam „zajęta” rozmyślaniem co się mogło stać z tym żołnierzykiem, gdy nagle przychodzi tatuś, mówiąc, że odnalazł go z dwoma towarzyszami. Mama zaniosła im sera, chleba, słoniny, mleka, no i ubranie dla „naszego żołnierzyka”, który się okazał oficerem. Byli bardzo wdzięczni i przyrzekli dać znać, gdy dojdą nam miejsce przeznaczenia.
Wczoraj byli też Niemcy. Chcieli jaj itd. Jeden po drugim, jak ćmy do światła leźli. Na zakończenie przyjechał dwóch, jeden z nich widać starszy. Bardzo przystojny, wysoki brunet. Mamusia nazwała go „lordem”. Napili się mleka i „lord” spytał przez tego drugiego, czy ja się uczę, czyją jestem córką itd. Powiedzieli, że pierwszy raz spotkali taką ładną dziewczynę jak ja (ho ho ho!) odkąd są na Litwie.
Odjeżdżając „lord” spytał jak mi na imię.
Bardzo mi się spodobał. Tylko szkoda że Niemiec.
Dzisiaj jest strasznie gorąco. Słońce piecze jak nieszczęście. Kąpałam się już chyba ze trzy razy.
Naokoło Niemcy odbierają krowy, konie i inne zwierzęta. Boimy się, żeby się i do nas nie dobrali, bo wczoraj pytali już czy nie mamy bydła „do sprzedania”.


Czwartek 7 sierpnia 1941 r. Boguciszki
W środku lipca pojechałam do Wilna. Zaszłam do p. Hanki. Poznałam tam Lucię, bardzo sympatyczną i miłą panienkę. Ma około 20 lat, jest blondynką, ma ładną twarz, ładny głos, słowem „fest” dziewczyna. Jej matka ma gdzieś koło Jaszun kawałek ziemi i ona bidula musi tam siedzieć i pomagać. Przyjechała do Wilna tylko na parę dni. Wybałaganiłam się z nią za wszystkie czasy! Wyjechała prę dni potem z p. Wandą, siostrą męża p. Hanki.
Od tego czasu ja stale nocowałam u p. Hanki i w ogóle całymi dniami u niej przesiadywałam.
Którejś soboty, pod koniec lipca, siedziałam na balkonie u p. Witkowskich i grałam z Bożeną, Ulą i Renią w jedną bardzo komiczną grę, gdy nagle słyszymy dzwonek. Przyszedł jakiś smyk i przyniósł kartkę od Olka. Prosił, abym przyszła się pokręcić do nich. Ja zdziwiłam się ogromnie i… poszłam! Bawiłam się dobrze, ale najpierw było dosyć dziwnie. I oni wszyscy i ja zachowaliśmy się „jak gdyby nigdy nic”.
Nazajutrz w kościele widziałam Pawła. Po południu poszliśmy się przejść do Zakrętu. Wieczorem znów mnie Ninka zaciągnęła do nich. Bawiłam się też nieźle, ale zepsułam humor Jankowi T. A było to tak. Graliśmy w fanty. Najpierw zupełnie przyzwoicie, a potem oni zaczęli grać w „urząd pocztowy”. Nie wypadało się gorszyć, więc siedziałam cicho. Nagle wzywają mnie za drzwi. Tam był Janek T., no i oczywiście chciał mnie pocałować. Ja powiedziałam „nie!” i poszłam sobie. Zły był jak sto diabłów.
W górze, u państwa Witkowskich jest w korytarzu okienko, które wychodzi na koszary niemieckie. 30 lipca mieliśmy widowisko. Od rana zaczęli się przygotowywać: znosili krzesła, stoły, szklanki, zbudowali estradę itd. Wieczorem, gdy reszta żołnierzy wróciła z Porubanku (bo jest to służba lotnicza) zasiedli na tych ławach i… czekali. My z Ulą i Renią siedziałyśmy w oknie. Oni kiwali na nas, a jeden „czarnulek” (bo prawie każdy z nich ma u nas nazwę) podszedł pod okno i zawołał „komm zu mir”. A po odmowie siadł naprzeciw i przyglądał się nam jak gdybyśmy były dziwolągami.
Potem przyszła starszyzna i przyjechały Litwinki w narodowych strojach (!?). Był koncert. Nawiasem mówiąc – bardzo ładny. Śpiewał chór, potem grała orkiestra, a potem śpiewał jeden żołnierz (bardzo ładnie). Miał śliczny, operowy głos. Drugi śpiewał też solo i też ładnie, ale miał głos mniej wyćwiczony. Śpiewał piosenkę Kiepury „Ich liebe alle Frau”. Dostali obaj brawa. Potem były różne występy ładne i mniej ładne, a potem ja poszłam już spać do p. Hanki. Oni bawili się podobno do 1-szej w nocy.
1-go sierpnia p. Janka Witkowska uszyła mi sukienkę. Jest bardzo ładna i gdy wyszłam do miasta to wszystkim się spodobała, nawet Litwinkom!
Jest organdynowa: biało-niebieska.
W ubiegłą niedzielę przyjechałam tu z Jankiem, aby pomóc w żniwach. Janek pomaga na polu, a ja gospodaruję w domu.
W Wilnie leczyłam zęby, ale przez te obrzydłe Boguciszki musiałam leczenie przerwać i jechać. Coraz więcej nie lubię tych Boguciszek!
Już nawet przyroda mnie nie nęci, przeważnie, że nie mam czasu pójść do lasu ani nad rzekę, zresztą nic tu już mnie nie nęci. Wolę szare mury miasta niż zielone – Boguciszek! Nie wiem jak mama i tatuś mogą tu wytrzymać cały, caluśki rok. Brr… zimno mi się robi, gdy o tym pomyślę. Przez cały rok harować i harować! Ja pracuję dopiero od kilku dni i już mam dość. A ręce?! Wołają o pomstę do nieba! Czarne, pokaleczone, paznokcie połamane, w ogóle rozpacz!

Niedziela 10 sierpnia 1941 r. Boguciszki      
Wczoraj miały przyjść Dziuńka i p. Hanka. Nie przyszły, więc Janek dzisiaj poszedł do Wilna. A ja zostałam tu i nudzę się. Tak po prostu, prozaicznie – nudzę się! Od kilku godzin deszcz leje, jest szaro, mokro i smutno.

Poniedziałek 17 sierpnia 1941 r. Boguciszki
W ubiegły wtorek przyjechała p. Hanka z Jankiem. Od razu zrobiło się milej i weselej. We środę zaczęliśmy zwozić żyto. Pani Hanka, Janek i ja zwoziliśmy, a mamusia i tatuś młócili i składali w stodole. W czwartek też jeszcze zwoziliśmy, ale już byliśmy bardzo zmęczeni. Janek ma ze sobą aparat fotograficzny. Zrobił mnie i p. Hankę na wozie ze zbożem. Wczoraj narobił kupę zdjęć p. Hanki.
Odm kilku dni jest wspaniała pogoda. Słońce świeci cudownie i w ogóle fajnie jest, a raczej było, bo dziś padał deszcz i słońca ani duchu, ani słuchu.
Ja czuję się tutaj okropnie. Najpierw mnie piekielnie bolały zęby, a teraz znowu żołądek. W ogóle o ile pamiętam, zawsze ilekroć byłam w Boguciszkach, coś mi dolegało.
W jak najkrótszym czasie postaram się wyjechać z tych okropnych Boguciszek. Mam już ich powyżej uszu!

Poniedziałek 24 sierpnia 1941 r. Boguciszki   
Nareszcie! Pojutrze pojadę do Wilna. A właściwie pójdę z Jankiem i p. Hanką. Bardzo, bardzo, okropnie się cieszę! Tak mi zbrzydły te przebrzydłe, wstrętne Boguciszki, że z radością je pożegnam.
Tydzień temu tatuś był w Wilnie. Przywiózł mi list od Uli. Czekają mnie i nudzą się. Boże, szczęśliwe, że się nudzą nie tutaj!
Dziuńka podobno była bardzo chora. Bolał ją żołądek. A propos boleści: mnie codziennie wieczorem, a czasem i we dnie bolą zęby. Dzięki temu właśnie mama pozwoliła mi jechać do Wilna.
Dziś była cyganka. Wróżyła p. Hance. Powiedziała między innymi, że p. Hanka w tym tygodniu powita jakiegoś ciemnego blondyna, którego od dawna oczekuje. Może to jej mąż? Zresztą nie wierzę we wróżby cyganek!

Środa 26 sierpnia 1941 r. Boguciszki
Ja mam jednak pecha z tym wyjazdem do Wilna. Wczoraj była śliczna pogoda, a dziś, właśnie gdyśmy mieli wyruszać deszcz leje jak najęty. Świństwo!

Wtorek 7 października 1941 r. Boguciszki
Po długim niewidzeniu znowuż wracam do ciebie, mój kochany przyjacielu. Ponieważ to dosyć długi był okres, więc ci po kolei wszystko ładnie opowiem.
Pod koniec sierpnia wyjechaliśmy z Jankiem i panią Hanką do Wilna. Pogoda była marna. Deszcz trochęm nawet prószył. Zrobiliśmy kilka zdjęć w Werkach i na statku. Zaczęliśmy oczywiście z miejsca łazić po całym mieście, do kina itd. Było dosyć wesoło. Aż nadszedł dzień pierwszego września. Od rana i Janek i ja mieliśmy niewytłumaczenie złe humory. Poszliśmy do miasta z panią Hanką, aby dostać pozwolenie na buty dla mnie. Okazało się, że pozwoleń nie wydają, więc ja poszłam do domu, a Janek jeszcze gdzieś.
Przyszłam do domu, wchodzę, patrzę: policjant, jakiś wysoki mężczyzna, Kalicka, Urbanowicz, Bożena Witkowska i Pietronicowa i wszyscy siedzą w moim pokoju. Ten wysoki mężczyzna okazał się policjantem tajnym. Robili u nas rewizję! Szukali rzeczy Serafina. Przy tym Kalicka takie bzdury na Janka wygadywała, że mi się słabo robiło i chętnie bym sprała jej ten ohydny pysk. Kazali się Jankowi stawić o 3-ciej w policji śledczej, bo znaleźli kilka rzeczy Serafina.
Po południu poszłam z Jankiem do policji kryminalnej. On zaszedł, a ja czekałam w poczekalni. Wyobraź sobie: pięć godzin męki! Bo pięć godzin czekałam na Janka. Pod koniec byłam tak zdenerwowaniem tym, niepokojem i łzami wyczerpana, że zdrzemnęłam się prawie. Potem przyszła pani Hanka i zabrała mnie, bo okazało się, że Janek dawno wyszedł, ale zapomniał zajść po mnie. Kazano mu przyjść nazajutrz.
Wieczorem poszłam do domu swego (na Wiwulskiego) i kiedy przechodziłam koło domu Jaśka on otworzył okno i spytał mnie dokąd idę. Gdy mu odpowiedziałam powiedział, że zaraz do mnie przyjdzie. Przyszedł rzeczywiście. Siedzieliśmy na kanapie i gadaliśmy. On był nadzwyczajnie dobry i miły. Między innymi powiedziałam mu, że moim marzeniem są podróże. On na to: - Kiedy wyjdziesz za mąż?
- Za dziesięć lat – odrzekłam.
- No to zgłoś się do mnie za 10 lat, to się pobierzemy i pojedziemy w podróż poślubną naokoło świata!
Pyszny on jest naprawdę! Ja oczywiście mu przyrzekłam (!?).
Dałam mu swoje zdjęcie, bo mi przyrzekł dać swoje.
Potem odprowadził mnie do pani Hanki. Powiedział mi, że jestem miłą dziewczyną. I zaraz potem, że jego żona będzie miała bardzo dobrze. Zabawny on był, ale bardzo miły tego wieczoru. Nie było w nim ani odrobiny zarozumiałości i tej kapryśnej tajemniczości, którą pociąga dziewczęta, a która mnie tylko śmieszy i irytuje. Lubię go tylko wtedy gdy jest sobą, a nie znoszę, gdy wkłada maski.
Potem nadeszły okropne, smutne dni. Sprawa Janka pogorszyła się. Okazało się, że on znalazł 5 tysięcy Serafina i Kalicka żądała zwrotu tych pieniędzy i wszystkich rzeczy Serafina. Janek był jak żywy trup. Dali mu termin do 19-go. Zbieraliśmy więc forsę jak mogliśmy. Sprzedaliśmy dwa metalowe łóżka z materacami, szafę, stół, no i w końcu 19-go załatwił wszystko. Janek Oddał Kalickiej te rzeczy i pieniądze i odetchnęliśmy wszyscy lżej.
Tego samego dnia Dziuńka dostała zapalenia okostnej. W międzyczasie przyjechała Lućka. Chodziłyśmy razem na spacery i do cukierni. Potem Lućka z Wandą zaczęły zaczepiać na ulicach żołnierzy, więc już więcej z nimi nie chodziłam. Raz zaprosiły dwóch żołnierzy do p. Hanki. Świnie!
8 września były moje imieniny. Pani Hanka powiedziała żebym zaprosiła kilku chłopcvów. Zaprosiłam Jaśka i Pawła. Mieli przyjść o piątej. Przed piątą przyszedł też Zenek (jeden chłopak) i przyniósł mi śliczny bukiet kwiatów. Parę minut po 5-tej poszłam po coś do domu i po drodze spotkałam Boba i spytałam czy Jasiek ma zamiar przyjść. Bob mi na to ; „On wybiera się gdzieś na jakieś imieniny. Lata od rana jak szalony, zrywa kwiaty i w ogóle!”.
Napisałam dosłownie słowa Boba, bo wydały mi się b. dziwne!
Jasiek taki flegmatyk raptem „lata jak szalony”? Byłam mile (o, babska zarozumiałości!) zdziwiona.
Przyszedł z Pawłem po 5-tej.
Zjedliśmy pyszny obiad, a potem bawiliśmy się (nawiasem mówiąc: pysznie). Trochę tańczyliśmy, a potem graliśmy w różne gry. Bardzo miły był wieczór. Jeszcze w dwa tygodnie potem przypominały mi ten wieczór 3 bukiety kwiatów prawie zwiędłych. Ale nie wyrzucałam ich, bo mi było przyjemnie na nie patrzyć i… wspominać!
Parę dni potem była awantura z Lućką i Wandą. No, ale o tym następnym razem, bo na dziś już dość, jak sądzę.

                                                                        Tatko z mamą.

Środa 8 października 1941 r. Boguciszki     
Dzisiaj opowiem Ci o awanturze z Wandą i Lućką. Zaczęło się od tego, że pani Hance znikł tusz do rzęs. Potem się okazało, że wzięła go Lućka, a potem podrzuciła. Wanda obgadywała panią Hankę przed wszystkimi, mówiła, że się zapracowuje i że tęskni do „wychodnego” itd. W Końcu p. Hanka straciła cierpliwość i powiedziała Lućce, że nie może dalej jej utrzymywać (bo Lućka przyjechała do p. Hanki bez grosza i mieszkała u niej i stołowała się i miała nawet zamiar całą zimę tak spędzić, oczywiście w porozumieniu z Wandą) i Wandzie też kilka słów do słuchu powiedziała. Było oczywiście dużo płaczu i zgrzytania zębów i ostatecznie miłe panny wyniosły się od p. Hanki. Żyją teraz z tego co im dają różni starsi panowie jak Ludwik (brat p. Szczuki) itd. Włóczą się po mieście szukając „przygód”.
Parę dni potem miałam dziwną przygodę. Siedziałam przy fortepianie, grałam coś i śpiewałam, aż nagle patrzę: stoi w oknie niemiecki żołnierz. Oczywiście przestałam grać i powiadam do Ulki: „Jaki ciekawy! Jakie ma groźne oczy!”. I nagle słyszę i nie mogę wierzyć uszom! Żołnierz mówi do mnie najczystszym polskim językiem: „Niech pani śpiewa dalej! Coś polskiego!”.
Widocznie to był Polak. Pomyślałam sobie tak i zaśpiewałam mu kilka rzeczy. Potem go spotkałam i powiedział mi, że mam bardzo ładny głos.
13 września Jasiek dał mi swoje zdjęcie! Napisałam tu datę, bo to przecież nadzwyczajne! Nieproszony wcale dał mi to zdjęcie, o które tyle się naprosiły Ninka i Nadźka.
1 września Dziuńka wyjechała na urlop na wieś i wróciła dopiero 15-go.
Drugą połowę miesiąca spędziłam bardzo wesoło! Chodziłam do N. i N. tańczyliśmy, śpiewaliśmy, bałaganiliśmy itd. Którejś soboty byli u mnie Paweł i Jasiek. Znowu byli trochę nienaturalni, ale stosunkowo mało. Pograliśmy, pośpiewaliśmy, oni stworzyli „cyrk” no i fajnie było!
28-go bawiłam się pysznie u N. i N. na Olka urodzinach. Było tylko bardzo dużo chłopców, a mało dziewczynek, ale mimo to było dobrze. Wesoło – a to grunt!
30-go zrobiłam sobie zdjęcia u Arsa, Ninka i Nadźka też. One wyszły bardzo dobrze. Ja też nieźle.
1 października Dziuńka wstała z łóżka i poszła do biura. Oczywiście z miejsca zrobiła mi awanturę (bez tego by się nie obeszło)!  
 W ostatnią niedzielę bawiłam się u N. i N. Było masę dziewcząt i chłopców. Był też Jasiek. Najpierw był bardzo uprzejmy dla mnie, a potem, gdy zobaczył, że siedząc z nim przyjęłam zaproszenie innego (zaproszenie do tańca, oczywiście) więc zaczął nadskakiwać Nince. Stary, zakurzony, głupi system. Mnie na to nie nabierze. Nie wzbudził we mnie swoim postępowaniem ani cienia zazdrości, co było niewątpliwie jego celem.
W poniedziałek przyjechałam do Boguciszek z Lonkiem. Przywiozłam lekarstwa Jankowi, bo ma okropnie skaleczoną stopę. Ciął zamiast w drzewo, w nogę.
Tu dosyć nudno, ale całe szczęście, że jest Lonek, bo to komik nad komikami. Zawsze wesoły, bez przerwy „tworzy cyrk” nie tak jak Janek uosobienie ponurości (ostatnio) i Dziuńka uosobienie zjadliwej dokuczliwości.
Dziś z tatusiem i Lonkiem skosiliśmy pszenicę. Nigdy nie pracowałam z taką ochotą. Bo było wesoło, Lonek śmieszył mnie cały czas, tak że nawet się nie obejrzałam, jakżeśmy wszystko zrobili.
Aha, Janek zwariował: poszedł dziś rano do Wilna! Wariat! Ledwo chodzi a zachciało mu się iść 10 km! Tatuś i mamusia bardzo oburzeni. Ale ja go rozumiem. Serce go ciągnie!
Prawdopodobnie ja też w tym tygodniu jeszcze pojadę do Wilna, ale oczywiście za zgodą rodziców. Wiem jak się z nimi postępuje. Nie proszę, żeby iść, a oni mnie sami puszczają. Kochani rodzice! Rozumieją, że mi tu nudno!

Sobota 11 października 1941 r. Boguciszki
Dzisiaj wyjechał Lonek. Ja pojadę dopiero we wtorek.
We czwartek był Ziemnicki. Okropny typ! Za Litwinów był Litwinem, za bolszewików – bolszewikiem, a teraz jest zapalonym Niemcem. Paskudny charakter. Dostał teraz administrację Wilanowa. Mama strasznie go wykrzyczała wieczorem w czwartek, bo drań powiedział: „ten podły Piłsudski”! Świnia bezczelna Mama mu powiedziała, że nie śmie w jej domu mówić coś na Piłsudskiego. Czort przebrzydły! Mówić coś na człowieka, który nam dał wolność, który całe życie dla swej Polski poświęcił! Tacy ludzie to parszywe owce! Lonek też – mądrala się znalazł. Endek obrzydliwy! Też na Piłsudskiego walił. Idiota! Zarozumiały i głupi idiota!
Dzisiaj na dworze bardzo zimno! Rano cały świat był pokryty szronem. Mama napaliła w piecu, więc siedzę przy nim i grzeję się.

Niedziela 12 października Boguciszki
Mimo że dziś niedziela, cały czas pracowałam. Taki się zresztą już złożyło. Rano szyłam płaszcz, bo pojutrze jadę do Wilna, więc ponieważ jest już zimno, wszywałam watolinę, a po obiedzie zbieraliśmy kapustę, bo może być przymrozek i może zmrozić.
Wczoraj wrócił Janek. Przywiózł bardzo smutną wiadomość. : brat mamusi, Jan, została zamordowany przez bolszewików w Tarweniszkach (obóz dla „opornych kułaków”). Nie chciał dać zboża i powiedział, że nie ma, a bolszewicy przyjechali i znaleźli i zabrali go do Tarweniszek, a odchodząc zamordowali wszystkich.
Biedna mama! Tak strasznie płakała! Bo, zapomniałam napisać, gdy bolszewicy wywozili ludzi, to wywieziono mamusi siostrę (ciocię Nieniszkisową)z mężem i starszym synem.
O wujku Janie opowiedział Jankowi mój brat cioteczny, Kazik Nieniszkis. Jest on lekarzem na Letniej 5 w szpitalu wariatów. Jest dosyć przystojny i straszny kobieciarz. Ostatnio rozwiódł się.
Janek po swojej wycieczce do Wilna dostał biedę. Rana jego jest w stanie zapalnym. Dziś cały dzień leży w łóżku.
Dziś jest cieplej. A zresztą, może mi się tak wydaje, bo pracowałam. Nawiasem mówiąc w swetrze i piżamie.

Piątek 17 października 1941 r. Boguciszki 
We wtorek byłam w Wilnie. Pojechaliśmy z Jankiem wozem. Zimno było okropnie, a jechaliśmy 7 godzin. Wpadliśmy nagle do pani Hanki. One były bardzo zdziwione (to znaczy p. H. i Dziuńka). Dałam Dziuńce wiersz na jej cześć. Bardzo się jej podobał. We środę, gdy wstałam (spałam u p. Hanki) deszcz chlupotał i było tak smutno i szaro…
Po śniadaniu poszłam do Ninki i Nad. Był Mietek. Ostatnio nie mogłam na niego patrzeć i byłam strasznie dla niego zła. Więc on powiedział Nadźce, że ponieważ ja go nie znoszę, więc musi sobie mnie „wyrwać z serca” (jego własne słowa) i zacznie cholewki smalić do innej. Tą inną okazała się dziewczynka imieniem Ziuta.
Gdy przyszłam do N. i N. od razu mi powiedziały, że Mietek „na zabój” zakochany w Ziutce. Byłam bardzo zadowolona, ale potem odezwał się we mnie diabełek. Postanowiłam, że spróbuję odbić Mietka z powrotem (oczywiście nie na stałe, broń Boże)! Zaczęłam być dla niego bardzo dobra. Uśmiechałam się nawet, wpisałam mu się do pamiętnika, przekłam dać swoje zdjęcie itd. itd. Udało mi się wyśmienicie!
Ninka mówiła, że Mietek, gdy następny raz przyszedł do nich to zaraz pytał: „Gdzie Lalka, gdzie Lalka?”.
Choroba, czasami to mi go nawet żal! Potem poszłam z Ninką kupić, w imieniu pani Hanki, kwiaty dla Dziuńki.
Spotkałyśmy Waldiego i poszedł z nami. Kupiliśmy w końcu kwiaty (kosz) i zanieśliśmy do banku. Tam dałam to woźnemu, żeby Dziuńka nie wiedziała od kogo. Idąc tam (do banku) bałaganiliśmy i śmialiśmy się. Do mnie przyczepił się jakiś Niemiec i zaczął coś mówić. A ja mu na to „Ich verstehe nicht deutsch”. A on (po niemiecku oczywiście): Pani rozumie, jak powiem „Ty jesteś piękna” albo „Ja kocham cię”, ale inne rzeczy to się nie rozumie prawda? Roześmiałam się mimowolnie, a on miała zamiar na stałe się przyczepić, ale na szczęście ja szybko wbiegłam do banku, nim się nawet zdążył obejrzeć.
Potem przyszłam do domu, trochę czytałam, a potem poszłam do Wandy i Lućki. Właściwie szłam po gazetę, ale po drodze zaszłam. Wanda była sama, bo Lućka pojechała na wieś. Mają dosyć ładny pokoik z gotowym opałem za 50 rb. Posiedziałam trochę, a potem poszłam do domu. Szłam właśnie przez ulicę św. Jacka, gdy w pewnym momencie niosłam z lekka parasolkę (bo padał okropny deszcz) i zobaczyłam przed sobą jakiegoś oficera z dużym wilczurem. Popatrzył się nam mnie (oficer nie wilczur, oczywiście) i jam poszłam sobie dalej. Uszłam już spory kawał drogi, przeszłam przez ulicę, gdy nagle słyszę: „Polen!”. Odwróciłam się i zobaczyłam tego oficera z wilkiem. Spytał mnie o jakieś tam zakłady czy coś w tym rodzaju. Ja oczywiście nie wiedziałam i zresztą podług swojej zasady mówię mu: Ich verstehe nicht deutsch”! A on na to, że ja mówię, więc jak mogę nie rozumieć? Ja znowu coś tam burknęłam, że nie wiem, gdzie są te zakłady i że rozumiem tylko po polsku i chciałam iść, a on mnie zaczął groźnie pytać gdzie ja mieszkam. Ja, wariatka, przestraszyłam się i powiedziałam mu adres, ale potem, gdy on wyjął zegarek i powiedział, że przyjdzie o 8-mej, zaczęłam kręcić, mącić, że mieszkam na Wiwulskiego 25, a potem, że na Wróbla, a potem jeszcze gdzie indziej i że zaraz jadę na wieś. On coś powiedział, czego nie zrozumiałam, podał mi łapę i poszedł sobie.
Poszłam do domu, zjadłam obiad i wyszłam do Ninki. U niej był Waldi, potem przyszedł Olek, Stach i Janek T. Pobałaganiliśmy trochę i ja około 9-tej poszłam do domu. Odprowadził mnie Lonek. Drzwi zastałam zamknięte, a po dłuższym stukaniu otworzyła mi Dziuńka.
- Lalka, zwiewaj do domu, bo jest Niemiec z psem, mówi, że naznaczyła mu randkę!\
- O, choroba! – ja na to.
No i musiałam iść spać do domu. Rano przyszłam, a oni mi wszystko opowiedzieli. Więc: oni sobie siedzieli na kanapie i opowiadali kawały, gdy nagle usłyszeli, że Astanowka z kimś rozmawia, a potem nagle drzwi się otworzyły i weszły z latarką elektryczną trzy osoby: Niemiec wojskowy, policjant litewski i jakaś kobieta. Oni się okropnie przestraszyli, bo ten Litwin zaraz na nich wsiadł z hukiem. Pytał gdzie jest taka wysoka panienka, brunetka. Umówiła się z tym oficerem na randkę i nie przyszła.
Oni się wyparli wszystkiego, a bojąc się, żeby ci ludzie (oni nas znają) nie wydali, poprosili tego oficera, żeby usiadł. Ci ludzie poszli, a Niemiec został. Powiedział, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia i był strasznie zmartwiony, że mnie nie może znaleźć. Gadali ze 2 godziny. On okazał się bardzo porządnym człowiekiem, wcale nie hitlerowcem i w ogóle bardzo sympatycznym, więc Dziuńka mu mówi:
- A wie Pan co? Ta panienka to moja siostra!
  - Eee… Nie! – nie wierzył. Wtedy mu p. Hanka pokazała moje zdjęcie. Gdy tylko zobaczył, wstał i mówi: „Idę szukać, gdzie ona?”.
Powiedzieli mu, że nie może iść, bo ja jestem u mojej ciotki i ciotka będzie się bardzo gniewać, bo jestem jeszcze za młoda, żeby przyjmować wizyty panów. Powiedzieli mu, że mam 14 lat. Nie wierzył ani rusz, ale gdy go przekonali powiedział,  że rzeczywiście 14 lat to za mało, bo on mam przecież 35 lat. Nie można – jedyne słowa, które umiał po polsku. Mówił, że będzie w Wilnie co najmniej 3 lata, bo na front iść nie myśli. On pracuje w intendenturze. Podobno mówił tak:
- Mój zwierzchnik ma już Krzyż Rycerski, no i ja bym też mógł go mieć, gdybym z nim poszedł, ale ja wolę krzyża nie mieć, a żyć.
Siedział u nich do 12-tej. Jak mi to powiedzieli, podrosłam o 10 cm z dumy.
Do domu przyjechałam wczoraj. Dziś okropny dzień. Śnieg pada od rana i jest bardzo zimno.
Około 1-go pojadę do Wilna na dłużej.
Aha, zapomniałam! „Mój oficer” przyrzekł, że Dziuńce przyniesie papierosy i miał przyjść do nich wczoraj o 8-mej. Nie odczepią się teraz od niego. Mówił im jeszcze, że po zwiedzeniu prawie całego świata doszedł do wniosku, że Polki są najpiękniejsze i że ożeni się tylko z Polką.

Czwartek 23 października 1941 r. Wilno
Dzisiaj przyjechałam z Jankiem do Wilna. Janek pojutrze pojedzie, a ja zostanę na dłużej.
Dziuńka i p. Hanka bardzo mnie serdecznie przyjęły.
Podobno „mój” Niemiec ma przyjść w sobotę z likierem. Psa jego, tego ładnego wilczura, musiano zabić, bo dostał wścieklizny. Podobno on (Niemiec, nie pies) przychodzi do nich co parę dni i jest bardzo sympatyczny. Ciekawam jak się zachowa, gdy mnie zobaczy?
A teraz smutna wiadomość: Jasiek wyjechał do Prus Wschodnich na roboty. Paweł też. Ninka i Nadźka mi to mówiły. W ubiegłą niedzielę Jasiek i Paweł bawili się u nich (podobno b. dobrze). Nadźka mi mówiła, że Jasiek cały wieczór bawił się wyłącznie z nią i że „wychodzili we dwójkę się ochłodzić”. To ostatnie zdanie z naciskiem i znaczącym uśmiechem. Już sobie wyobrażam ten wieczór. Na Jaśka to podobne. Wszystko mu jedno kto, byle się „pokochać”.
Dzisiaj o 8-mej wyjechali.
Szkoda! Jednakże, mimo wszystko szkoda chłopców! Nie wiem dlaczego, ale tak mi jakoś żal.  Zaraz gdy się o tym dowiedziałam wstawiłam Jaśka zdjęcie w ramki i postawiłam na stole. Zapomniałam o wszystkich jego wadach i wydaje mi się teraz miłym i dobrym chłopcem.
Sama nie wiem, może się w nim trochę podkochuję?

Piątek 24 października 1941 r. Wilno
Dzisiaj byłam u p. Neclowej. Powiedziała mi, że Jasiek wyjechał zupełnie dobrowolnie do Królewca jako kolejarz. Będzie dobrze zarabiał i w ogóle ona bardzo się cieszy, że nareszcie sobie znalazł zajęcie. Prosiła mnie, żebym przychodziła częściej. Podobno z i do KIrólewca będzie można pisać. Jasie będzie prowadził „rozległą korespondencję”, jak sięm wyraziła p. Neclowa. Ja sobie wyobrażam! Do Ninki i Nadźki, do Lońki, Weńki itd. to rzeczywiście dużo się zbierze!
Późno już. Tak już cicho… Na dworze i w domu… Tylko zegar tyka i skrzypi moje pióro. Cisza aż dźwięczy i działa mi okropnie na nerwy. Nie wiem, dziś (inaczej niż zwykle) nie mogę znieść tej ciszy. Chciałabym, bo było gwarno, huczno, chociażby za ścianą albo na ulicy, bo ta cisza…

Niedziela 26 października 1941 r. Wilno
Wczoraj Niemiec i likier nie przyszli!
Dużo się o tym mówiło, zaprosiło się na tę intencję gości – no i guzik. Zamiast likieru piliśmy herbatę z ciastkami (które na szczęście p. Hanka upiekła).
Dziś cały czas pada śnieg. Jest mokro i okropnie! Ząb mnie boli i żołądek (od wczorajszego paprykarza i następnie ciastek) i głowa z lekka, tak że nie wiem, czy mi się zechce pójść do N. i N. na zabawę. Ale chyba nie przestanie boleć!

Niedziela 2 listopada 1941 r. Wilno 
W ubiegłą niedzielę byłam u N. i N., ale bawiłam się nie bardzo dobrze.
W poniedziałek byłam z Jankiem T. i Waldkiem w kinie.
We środę był Niemiec. Przeprosił, że nie mógł przyjść w sobotę i powiedział, że przyjdzie w czwartek. Mnie stale nazywał „Bebi” (drań!).
W środę byłam z Dziuńką i p. Hanką w kinie, a w czwartek znowu był Niemiec. Wyjeżdżał do Smoleńska, więc znowu z likieru nici!
Ale za to w piątek my z panią Hanką siedziałyśmy w kuchni, gdy nagle ktoś puka. P. Hanka zwiała do łazienki, a ja otworzyłam drzwi. Likier! Powiedziałam mu, że p. Hanki ani Dziuńki nie ma i żeby przyszedł nazajutrz, ale on odrzekł, że nazajutrz nie ma czasu i żebyśmy wypili ten likier we dwójkę. Co było robić? Zaprosiłam go do pokoju, zaniosłam p. Hance sukienkę, by się ubrała i niby to z miasta wróciła. Piliśmy likier, rozmawialiśmy, potem przyszła Dziuńka. Siedzieliśmy do 3-ciej rano. On chciał, żebym się z nim kiedyś wybrała do kina, ale oczywiście odmówiłam.
Wczoraj byłam wieczorem u N. i N. Bawiłam się nieźle, ale na zakończenie pogniewałam się z Ninką.
Dzisiaj miałam randkę z Heńkiem Kunickim (kolega starszy z gimnazjum.) ale spóźniłam się i już go nie było. Byłyśmy z Dziuńką w restauracji na obiedzie, a potem u Rudnickiego. Widziałyśmy Niemca. Był zachrypnięty, bo wczoraj za duże wypił wódki i likieru.
Pani Hanka dziś leży w łóżku.

Piątek 21 listopada Wilno
Już koniec listopada, a ja ciągle w Wilnie. I wyobraź sobie, mój drogi, że prawdopodobnie zostanę w Wilnie na stałe! Będę się uczyć. Kazik, mój kuzyn, przyrzekł mnie „wpakować” do jakiegoś gimnazjum.
Ostatni raz pisałam już dawno, więc dziś opiszę ci dokładnie wszystko po kolei.
Więc w poniedziałek trzeciego miałam randkę z Jankiem T. Łaziliśmy po całym Wilnie i czas zszedł mile i szybko. 7-go, było to w piątek, pogniewałam się z p. Hanką. Ale szybko pogodziłyśmy się. W niedzielę miałam iść z Waldim i z Jankiem T. na zabawę, ale nie poszliśmy. Za to graliśmy w domu z p. Hanką i Jankiem w karty i ja wygrałam 6 rb.
Poniedziałek 10 listopada to był okropny, straszny, pechowy dzień! Wstałam z łóżka lewą nogą, rozkroiłam sobie palec, zepsuła się elektryczność, zdjęcia, które robiłam parę dni przedtem okazały się do luftu, randka z Jankiem T. i z Waldim nie udała się, bo zepsuła nam humory paczka N. i N. która też była w tym co my kinie. Kiedy wróciłam do domu nie było jeszcze elektryczności, Dziuńka zaczęła pokazywać swe humory i w ogóle ja mówię, to był okropny dzień.
Aha, na dobitkę Waldi się licho wie czego obraził o zresztą już sama nie wiem, co tam jeszcze było, w każdym razie cały dzień trosk.
We wtorek strasznie mnie bolał ząb. Myślałam, że się rozbeczę.
Za to od 13-go zaczęło się poprawiać. Tego dnia dostałam list od Stacha S. Jest teraz w swym majątku, który otrzymał z powrotem, tęskno oczywiście za Wilnem, a ja mu się nie dziwię!
14-go, w piątek, byłam z Jankiem T. w kinie. Widzieliśmy Waldka i Stacha B. Stach przyczepił Jankowi łatę z literą „J”(to znaczy Judit czyli Żyd). Ja oczywiście zaczęłam się śmiać, ludzie naokoło też, a on kręcił się, wiercił, nie wiedząc o co chodzi, wreszcie jakiś żołnierz litewski powiedział mu o co chodzi. Było wycia, że ha!
W sobotę byłam z Dziuńką na ślicznym filmie „Immer nur du”. Śliczna była artystka! Wysoka, brunetka, zgrabna, wyglądała w sukniach wieczorowych jak królowa! Ładnie śpiewała. Jej partner też miał bardzo ładny głos, był przystojny, zgrabny i w ogóle fest film!
18-go rodzice Jaśka Necla otrzymali od niego kartkę. Pisze,k że jest w Królewcu, pracujem na torach, że jedzenie jest takie sobie i że obszerniej napisze w liście. Nadźka, gdy się o tym dowiedziała, zdziwiła się, że jeszcze nie dostała listu i zaraz się pocieszyła, że niedługo dostanie.
Przedwczoraj był u nas Kazik.
Wczoraj byłam w bibliotece. Spotkałam tak Tuśkę i jej koleżankę Linę (bardzo sympatyczną). One obie uczą się w tym gimnazjum, gdzie Kazik ma mnie pomóc się dostać. Był tam w bibliotece jakiś młodzieniec z psem (śliczny, ogromny, biały w czarne łaty). Otóż młodzieniec ten, nawiasem mówiąc dosyć przystojny tak mi się przyglądał, jakbym była czymś do oglądania. Tak to było widoczne, że Lina zwróciła mi na to uwagę. Ona kocha się w jednym Litwinie, który podobno jest bożyszczem całego gimnazjum i ma piękne czarne oczy i rzymski nos. Lecz on, niestety, nie jest wzajemny, no i Lina prosiła mnie, żebym, napisała jej wierszyk o niewzajemnej miłości. Ona jest bardzo miła i szczera. Od razu ją polubiłam.
Dziś jest okropnie zimno!

Niedziela 23 listopada 1941 . Wilno  
Boże mój, jakaż ja jestem nieszczęśliwa! A to stało się w piątek. Przed obiadem był Niemiec. Długo siedział i rozmawiał z Jankiem i ze mną (bo p. Hanka była nieubrana, więc schowała się). Na kolację mieliśmy kartofle z sosem. Janek przyniósł potem z kuchni ten sos, by dać p. Hance, a ja widząc że Dziuńka je suche kartofle, poprosiłam go, żeby Dziuńce dał sosu. I, wyobraź sobie, ku naszemu niezmiernemu zdziwieniu, p. Hanka obraziła się! Uciekła od stołu i w ogółem nie chciała nas widzieć. Dziuńka powiedziała wtedy, że p. Hanka o byle co obraża się i że trzeba będzie się chyba przeprowadzić na stare mieszkanie. Poszliśmy spać, p. Hanka nic nie mówiła do mnie i wczoraj przez cały dzień zachowywała się tak, jakby mnie nie było.
Nie bardzo się tym przejmowałam bo przecież wcale nie byłam winna, Dziuńka nawet mówi, że nie było o co się obrażać.
Lecz dzisiaj dopełniła się miarka! Już nie mogę wytrzymać po prostu! I muszę tu siedzieć, bo w domu zimno i zresztą obiad tu muszę jeść. Tak mi ciężko i źle! Dzisiaj pójdę spać do domu, bo tu nie mogę, to już jest zanadto przykre! Ja w ogóle nie wyobrażam sobie dalszego życia! Będę spała tam dobrze, ale do szkoły w takim razie będę musiała chodzić bez śniadania. Och Boże, żebym się przynajmniej dostała do tej szkoły, to miałabym zajęty dzień, siedziałabym tam, tylko tu bym jadła i nie cierpiałabym nam każdym kroku upokorzenia! I to o taką drobnostkę poszło!

Środa 3 grudnia Wilno   
Dziś pierwszy dzień uczyłam się! Jestem tak szczęśliwa jak nigdy! Tak cudownie znowu siedzieć w ławce, wśród dziewcząt takich jak ja, w gwarze, huku szkolnym, takim dla mnie miłym. Ale opowiem od początku.
Któregoś dnia po 23-cim przyjechał tatuś. P. Hanka zaczęła ze mną rozmawiać. W sobotę graliśmy z p. Hanką, Dziuńką i p. Szczuką w pokera. Wygrałam 80 rb!
Rano w ubiegłą niedzielę spaliśmy jeszcze, gdy przyjechał Janek i powiedział nam, że na wsi spłonęła stodoła ze wszystkimi zbiorami i że mamusia i tatuś okropnie zmartwieni. Coś strasznego! Myślałam, że mi serce pęknie z żalu nad tatusiem i mamą. Biedni, całe lato pracowali w pocie czoła, a potem przez jedną noc wszystko spłonęło! Najpierw byłam okropnie zmartwiona, ale potem coś mi tam wewnątrz powiedziało, że wszystko będzie dobrze. No i o pół do 4-tej poszłam na randkę z Heńkiem. Przyszedł z 2 bardzo miłymi kolegami Kazikiem i Zbyszkiem. Odprowadzili nas do domu (bo byłam z Nadzią). Nadźka jest nimi strasznie zachwycona! Wieczorem poszłam do nich (do N. i N.)  i ponieważ to ostatni dzień przed Adwentem, więc tańczyliśmy.
We wtorek, to znaczy wczoraj poszłam do szkoły po odpowiedź, b w pitek zaniosłam podanie. I, wyobraź sobie, przyjęto mnie! Dyrektor kazał mi przyjść już dzisiaj uczyłam się! Zostałam przyjęta do klasy, gdzie się uczy Tuśka. Jest b. sympatycznie w tej szkole.
No, ale dalej napiszę jutro, bo już czas spać!

Środa 10 grudnia Wilno   
Już cały tydzień jestem w szkole. Jestem bardzo zadowolona z niej, mimo że mam dużo do roboty, bo trzeba przepisywać zeszyty, no i dużo jest do nauki.
Nauczyciele są dosyć sympatyczni oprócz litwaka (od litewskiego) który jest b. wredny. Najlepszy jest inspektor. Postawił mi z łaciny najlepszy stopień 4-kę! Jest b. wesoły. Muzyk – Makaron – też niezły, bardzo wielki flirciarz. Należę do chóru, do sopranu. Poznałam Grażolisa. Inka i Tuśka b. się w nim bujają. Inka nawet listy (niewysłane) do niego pisze! Przystojny dosyć, ale zarozumiały jest ten Grażolis. Nie lubi mnie, bo ja, gdy byłam w Filharmonii powiedziałam Poecie (jednemu jego koledze) że on mi się wcale nie podoba i że jest głupi i zarozumiały. Grażolis najpierw więcej był dobry dla Tuśki, a teraz znowu do Inki. Inka szaleje z radości, a Tuśka leje łzy (oczywiście w przenośni). Wolałabym, żeby Grażolis polubił Tuśkę, bo więcej lubię Tuśkę. Inka jest strasznie narwana, no i dostatecznie próżna i głupia, choć otwarta. Jest jeszcze koleżanka Inki, Lilka. Bardzo niesympatyczna i głupia.
 Jest w starszej klasie jeden chłopak, który mi się bardzo podoba. Nazwałyśmy go Heniek. Nazywa się Olgierd Draguniewicz. Jest przystojny i ładny. On strzela do mnie czasem oczyma, ale ja oczywiście udaję, że tego nie widzę. Bardzo mi się on podoba i chciałabym go osobiście poznać, ale nie daję tego po sobie poznać. Jestem dopiero tydzień w tej szkole, a czuję się jak stara uczennica. Tak jakoś szybko się zadomowiłam!
Aha, zapomniałam! Janek dostał od Gebietkomisora pozwolenie na kupno siana i żyta po cenach rządowych. To nas po części wyratuje. Janek był niedawno i mówił, że tatuś i mamusia są teraz w dobrych usposobieniach i nie martwią się. Mają zresztą rację. Koń ma duży łeb, niech się martwi!
Sobota 13 grudnia 1941 r. Wilno   
Siadłam pisać, bo nie mam nic do roboty. Lekcje już robiłam, więc ponieważ do ciebie tak rzadko zaglądam więc piszę.
W szkole nic nowego, a właściwie co dzień coś nowego, ale nie godnego opisania.
Wczoraj był chór.
Ojej, wybacz pamiętniczku, nic więcej nie piszę, bo mi się jakoś nie chce i… niem mam nastroju.
Cz 34
Wtorek 16 grudnia 1941 r. Wilno
Dzisiaj postanowiłam trochę popisać. Czuję się teraz b. dobrze. Mam moją wytęsknioną szkołę i nic mi więcej nie potrzeba! W szkole, jak w szkole, wesoło! Już wyrobiłam sobie markę w klasie. Oczywiście śpiewam. Często na lekcjach profesorowie każą mi śpiewać. Dzisiaj na przykład na łacinie inspektor kazał mi śpiewać. Bardzo mu się mój głos podoba i ciągle chce żebym śpiewała.
W przyszły piątek będzie uroczystość międzyszkolna, a w sobotę zwalniają.
Pierwszy raz myślę bez radości o feriach. Heniek – sama nie wiem czemu to imię napisałam, ale tak mi jakoś przyszło! Wczoraj był chór. Heniek stał za mną. Widać było, że chciał zacząć rozmowę, ale nie było okoliczności. Zresztą wolę go lubić na odległość! Gdybym go poznała a nuż okazałby się głupi i w ogóle?...
Wolę więc, wbrew sercu (?!) lubić go z daleka.
W niedzielę była generalna próba Olimpiady (będzie, jak już pisałam, w piątek) w II gimnazjum. Był Grażolis. Tuśka i Inka oczywiście szalały. A mnie on się wcale już nie podoba. Jest za szeroki, no i nie ma wcale szyi. Już wolę sto razy Heńka!
Życie jest teraz, zdawałoby się, takie pełne, takie ciekawe, ale gdy się zabrać do pisania, to nic jakoś nie ma.
Dawniej, gdy mi było nudno, gdy nie miałam co robić, to pisałam po 6 stron, a teraz jakoś nie bardzo mi idzie, no i, muszę się przyznać, nie bardzo mi się chce. Jak na przykład w ubiegłą sobotę: zaczęłam pisać i rzuciłam, bo jakoś, coś (a może ktoś?) mi przeszkadzało.
Dzisiaj też już rzucę, bo czas już spać (chodzimy na pół do dziewiątej).

Piątek 19 grudnia 1941 r. Wilno    
Jutro ostatni dzień nauki! Potem ferie! Dzisiaj na wszystkich lekcjach śpiewaliśmy i rozmawialiśmy z profesorami, a po 4 lekcjach wszystkie poszły do domu, a ja z Tuśką, Różą i Inką zostałyśmy w klasie. Potem przyszedł inspektor. Rozmawiał długo z nami. On jest bardzo kochany. I pomyśl mój drogi pamiętniczku, co za rozpacz! Mają go przenieść do innego miasta, bo tu on zna bardzo dużo Polaków i dużo polskich uczniów chodzi do niego. On jest taki kochany! My się tak modlimy, żeby go nie przenieśli!
Jego matka jest Polką i on ślicznie mówi po polsku i nie znosi szowinistów litewskich.
Rozmawialiśmy bardzo długo, a potem poszliśmy do domu. Ja z Różą i Tuśką, a potem tylko z Różą.
Za parę dni już Boże Narodzenie! Boże mój, jakże ten czas szybko leci! Zdaje mi się, że niedawno było lato, a to już zima! Oby do wiosny!

23 grudnia środa Boguciszki
Wieczór wigilijny
W niedzielę przyszłam z Jankiem do Boguciszek. Zwolnili nas w sobotę. Do szkoły 8 stycznia.
Janek wczoraj pojechał do Wilna. Ma przywieźć Dziuńkę i p. Hankę. Już zjedliśmy z mamusią i tatusiem wigilię, skromną, bo skromną, no ale wigilia. Potem siedzieliśmy przy choince, śpiewaliśmy kolędy, no i teraz idziemy spać, bo oni prawdopodobnie nie przyjadą. Już po 10-tej. Mamusia zmartwiona, bo chciała zobaczyć Dziuńkę.
Mimo że w tym roku wigilia była b. skromna, jakoś mi dobre na sercu i wcale nie czuję się źle. Jakoś tak jest świątecznie i sympatycznie, mimo że rodzina nie w komplecie.
Już przestanę pisać, bo nie ma benzyny, lampkę mamy na oliwie, strasznie ciemną i kopcącą.
A więc do widzenia, kochany pamiętniczku! Śnij dobrze i zaśpiewaj sobie: „Lulajże Jezuniu…”

Piątek 25 grudnia 1941 r. Boguciszki
Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia
Drogi pamiętniczku! Dzisiaj przyniosę ci smutną nowinę. Opowiem wszystko od początku: wczoraj z Mamusią i Tatusiem siedzieliśmy po południu i czytaliśmy, gdy nagle słyszymy: ktoś idzie! Od razu krzyknęłam: „To Janek i bez konia!”. Okazało się, że to był rzeczywiście Janek. Przyszedł na piechotę z Wilna. Maciuś, nasz koń, zdychał w składziku. Oni wszyscy mieli jechać do nas z wilią, ale koń nie mógł wstać. Biedny koń! Tuż po pożarze jacyś ludzie wzięli go niby na przekarmienie i tak wymęczyli, że biedak po przyjeździe do Wilna przestał władać nogami.
Czytałam list Dziuńki i tak mnie coś ściskało za gardło, że ledwo doczytałam do końca. Jest napisany żartobliwym tonem i widać, że się tam, w Wilnie, nie bardzo tym przejęli. Mnie p. Hanka przysłała albumik na gwiazdkę, Mamusi cukier i białe nici, Tatusiowi kawę, Jankowi żyletki, a Dziuńce brązowy jedwab na bluzkę. Napiekła dużo ciastek i dwa torty i trochę nam przysłała. Napisały mi, żebym na dłużej została w Boguciszkach. Widocznie boją się, żebym im nie przeszkadzała w zabawie i przyjęciach!
Ja oczywiście chętnie tu zostanę do Nowego Roku. Tatuś dziś z Jankiem raniutko poszli z Klaczurką do Wilna i przyniosą mi książki do nauki.
Wczoraj gdyśmy się dowiedzieli o tym że Maciuś jest umierający (nie mam sumienia powiedzieć zdychający) Mamusia zaczęła okropnie płakać, ja też (ale nie długo), tylko Tatuś nic nie mówił, ale widać, jak się ogromnie przejął. Zaraz włożył płaszcz i chciał iść do Wilna. Ledwo żeśmy go powstrzymali. Biedny Tatuś! Tak mi go żal! Takie zmartwienie! I, w dodatku, musiał dzisiaj iść taki kawał, wśród mrozu i wichury, a tam znowu ten biedny Maciuś… Strach pomyśleć!
Wstrętne te, ohydne Boguciszki! Wszystko tu ginie, marnieje! Ileż tysięcy, a co więcej ile pracy i trudu włożyli rodzice w te Boguciszki! I cóż z tego? Coraz mniej mamy, coraz mniej sił mają rodzice. Jeśli (co nie daj Boże) tak dalej pójdzie to… lepiej nie myśleć!
Ciekawam, czy się interesujesz polityką? Jeśli tak to ci coś niecoś opowiem. Otóż kilka dni temu Ameryka przystąpiła do wojny z Japonią. Właściwie to Japonia zaczęła walczyć. Początkowo bardzo jej się wiodło, ale teraz podobno już gorzej. W ogóle i Niemcom teraz gorzej idzie. Poprzednio stale szli naprzód, a teraz nawet się cofają (oczywiście nie przyznają się do tego, ale mówił o tym Londyn i zresztą widać z ich komunikatów, że im nie bardzo idzie). Przedwczoraj czy przed przedwczoraj, nie pamiętam, najwyższy dowódca Niemiec podał się do dymisji i władzę całkowicie wziął w swe ręce Hitler. Jest to początek końca!
Oby tak było i oby jak najprędzej wróciła nasza kochana, wytęskniona Polska! Serce moje jest przepełnione nadzieją! Może Bóg da, nie płonną!
Tymczasem do widzenia! Jutro zaglądnę do ciebie znowu!

Sobota 27 grudnia 1941 r. Boguciszki
Drogi, kochany pamiętniczku! Nie wiesz, jaka to radość! Wczoraj przyjechał tatuś i przyprowadził Maciusia! Żywy, zdrów i cały!
Janek – gapa postawił go w ciasnym składziku i on nie mógł wstać (Maciuś, nie Janek). Gdy tatuś zaszedł to Maciuś już był zdrowy. Dziuńka wyciągnęła go ze składziku i wstał. Nie wyobrażasz sobie, jak się ucieszyłyśmy z Mamą.
Tatuś przywiózł książki i dziś już uczyłam się. W Wilnie nasz hałastra urządza coś na Nowy Rok i prosili żebym przyjechała. Za parę dni pojadę.
Teraz siedzimy wszyscy w pokoju, przy piecu, gotuje się kartoflinka, mama skubie wełnę, tatuś siedzi przy piecu, no a ja piszę. Dzisiaj Tatuś w bardzo dobrym humorze, śmieje się, opowiada kawały. Mamusia dziś za to nie bardzo zdrowa. W nocy gorączkowała. Ale też wesoła. Śmiejemy się, rozmawiamy, jest bardzo fajnie! Nic, jak wróci Polska, dostanie kolonie, to pojedziemy na południe i nareszcie rodzice odpoczną. W Bogu nadzieja!

Poniedziałek 29 grudnia 1941 r. Boguciszki
Dzisiaj dostałam od Mamy podarunek „gwiazdkowy”. Mamusia miała taką brązową w kratkę sukienkę, z muślinu. Mamie ona za ciasna i za krótka, więc leżała. Dzisiaj Mama myła moją spódniczkę i bluzkę, ja nie miałam co włożyć, więc wyciągnęłyśmy tę sukienkę. Okazało się, że jest bardzo milutka i mnie bardzo pasuje. Skromniutka, ale sympatyczna. Więc Mamusia podarowała mi ją. Bardzo mnie ucieszył ten podarunek!
Już pojutrze wyjeżdżamy! Nie cieszy mnie to tak jak zwykle bywało. Tak mi tu dobrze z Mamusią i Tatkiem, tak jakoś przyjemnie i miło! Zawsze wieczorem przy piecu rozmawiamy sobie, śmiejemy się i tak nam dobrze i wesoło!
Gdyby nie szkoła to by mnie nic nie ciągnęło do Wilna!
Tymczasem pa, mój pamiętniczku! Drogim mi jesteś bardzo, pamiętaj o tym zawsze. Choćbym Cię długo nie otwierała, nie gniewaj się i wiedz, że cię bardzo cenię i że jesteś moim najmilszym, najdroższym przyjacielem.
Czasem, gdy mi ciężko, nikomu się zwierzyć nie mogę, oprócz Mamusi.




1942 ROK

Niedziela 4 stycznia 1942 r. Wilno
Oto jestem już w Wilnie!
Zaczął się już Nowy 1942 Rok! Oby był dla nas rokiem pomyślności i powodzeń! Oby dał nam ten rok Polskę! Nową, odrodzoną, wolną, wielką Polskę!
Z tymi słowy zaczynam pisać w tym roku. Oby stały się proroczymi!
Do Wilna przyjechałam na Sylwestra. Wyjechaliśmy z tatusiem z Boguciszek o 4 nad ranem. Było bardzo zimno, ale Klaczurka szła raźno, więc na siódmą byliśmy w Wilnie!
Bawiliśmy się u p. Szumakowiczów. Było dosyć wesoło, ale nie nadzwyczajnie!
Poznałam jedną panienkę, Irkę. Pracuje w Małej Kawiarni. Jest bardzo sympatyczna, przystojna i nadzwyczaj elegancka.
Wróciliśmy stamtąd o 6 nad ranem. Spaliśmy do 3-ciej pop. Potem ja poszłam do magazyniera fabryki, żeby otworzył ją bo u nas znów zgasło światło. On, niestety, nie miał kluczy. Byłam potem u państwa Neclów, u p. Witkowskich i u naszych lokatorek. Myślałam, że może mają benzynę, ale nie miały. Potem przyszedł pan Szczuka, z winem i wódką, bo to jego imieniny i piliśmy. Wino było pyszne! Był też p. Jan, znajomy p. Hanki, bardzo wesoły i… głupi! Było b. wesoło! Śpiewaliśmy, p. Hanka grała na gitarze i było bardzo fajnie!
Potem p. Jan wyszedł, a myśmy grali w karty. W tysiąc, a potem w pokera. Ja wygrałam około 45 rb. Na 2-gi dzień Nowego Roku zaprosiłam do siebie Tuśkę i Inkę. Były na obiedzie. Potem przyszła p. Szumakowiczowa, Witek i Henio. Po ciastkach, które zjedliśmy razem, Inka i Tuśka poszły do domu. Myśmy jeszcze długo siedzieli. Było dosyć wesoło!
Wczoraj był „głupi Jasio”. Grali z Jankiem i p. Hanką w karty. Janek wygrał.
Aha, na drugi dzień my z Tuśką i Inką spotkałyśmy Edzia (naszego profesora od muzyki). Mówił, że będzie zabawa w szkole. Siódmego, tylko nie wiadomo o której godz.
Dziś też był u nas gość i pan Olek. Siedział od 1-szej aż do 5-tej! Przed chwilą p. Hanka, Dziuńka i Janek poszli do Szumakowiczów. Ja zostałam, bo nie mam co włożyć, a zresztą wcalem nie pasuję do tego towarzystwa, które się tam zbiera.  Siedzę sobie przy radiu. Słucham „pysznej” muzyki i jest mi bardzo przyjemnie. Najpierw, gdy oni poszli, było mi trochę gorzko w gardle, ale to dlatego, że Dziuńka nawet nie protestowała, gdy jej powiedziałam, że zostanę. Ale za to teraz jestem zadowolona! A to grunt! Tam są ludzie dorośli i ja bym się tylko nudziła! Tak mi teraz dobrze! Tak jakoś cicho, zacisznie i spokojnie! Życie byłoby całkiem dobre, gdyby nie troska o mamę i tatusia. Biedni, tak pracują, że aż dziwne, że wytrzymują! Gdybym mogła, tobym im urządziła życie jak najlepiej, ale cóż ja mogę? Jeszcze muszę od nich prosić! Na miejscu Dziuńki to bym ich wzięła tutaj, do siebie. Zawsze byśmy jakoś przeżyli. Bo przecież dość się już napracowali, czas już odpocząć! Ale cóż ją to obchodzi! Aby sama dobrze miała, to już dobrze! Straszni oni są jednak egoiści!
We czwartek do szkoły. Nareszcie!
Przed chwilą był p. Szczuka. Rozmawialiśmy chwilę i poszedł sobie. Chciał, żeby mu Dziuńka napisała po litewsku zaświadczenie pracy. Teraz wyszło rozporządzenie, że kto nie ma zaświadczenia pracy, ten nie dostanie karty żywnościowej, więc wszyscy na gwałt starają się zaświadczeń prawdziwych, no i fikcyjnych.
Aha, p. Neclowie dostali od Jaśka list. Jest teraz w Pillau. Jest mu lepiej niż w Królewcu, ale też nie nadzwyczajnie. Nadźka mi niedawno mówiła, że dostała list od Jaśka, ale pani Neclowa mówi, że to jest niemożliwe. Nic nie wiadomo, a nuż?
Ja też napisałam do Jaśka, ale tuż przed świętami i do Królewca, więc na pewno nie dostał, bo już na początku grudnia został przeniesiony do Pillau.
Teraz dosyć dużo się uczę. Nigdy się chyba tak nie uczyłam. Dawniej mi się nie chciało, ale teraz zaszła we mnie zmiana. Chcę się jak nigdy uczyć! Taki już mam głód nauki!
Bardzo fajnie, że będzie zabawa!
Te dwa ostatnie zdania nie bardzo się ze sobą łączą, prawda, mój kochany?


Środa 14 stycznia 1942 r. Wilno    
Dzisiaj szczęśliwy dzień! Dostałam kartkę od Jaśka i list od Stacha. Widziałam się z Pawłem, bo on parę dni temu przyjechał do Wilna „na urlop”. Za parę dni jednak wraca z powrotem. Był wczoraj u mnie i mówił, że tam, w Królewcu, nie jest wcale tak źle. Paweł źle wygląda, widocznie jednak nie bardzo mu służy klimat. Dał mi wieczny ołówek. Zabrał mi dwa zdjęcia. Powiedział, że jedno będzie dla Jaśka, a drugie dla niego. Prosiłam, żeby oddał, ale nic z tego!
Jasiek pisze w bardzo serdecznej formie: kochana itd. Byłam zdziwiona, a co gorsza, bardzo, bardzo zadowolona! Ten Jasiek, ten Jasiek! Jak on mi jednak mocno głowę zakręcił!
W ubiegłą niedzielę byłam w szkole, na zabawie. Było b. fajnie. Nie opuściłam ani jednego tańca. Tańczyłam z Edziem. Był też Grażolis. Stale się do mnie uśmiechał i oczkował. Widocznie jednak nie tak bardzo mnie nienawidzi!
8-go, gdy szłam 1-szy dzień do szkoły, byliśmy u p. Szumakowiczów na 2-gi dzień świąt (bo oni są prawosławni). Był Heniek, Witek, p. Szumakowiczowa, p. Hanka, Dziuńka, Janek i ja. Było bardzo a bardzo wesoło. Tańczyliśmy morowo i w ogóle był fajny nastrój. Była fajna heca z Witkiem: tańczyliśmy walca, a ponieważ był bardzo długi, więc Henio z Dziuńką zrezygnowali. Myśmy z Witkiem dotańczyli do końca. Dostaliśmy oklaski. Jeszcze Witek trzymał mnie w pół, a ja powiedziałam „To my!”. I wtedy, nagle, czułam, że unoszę się w powietrzu. To Witek wziął mnie na ręce. To mu się udało! Wszystkim się to bardzo podobało. W ogóle ten Witek to by był niezły chłopak, ale zanadto zarozumiały!
W sobotę był Tatuś. Przywiózł samodział do walenia. Tego samego dnia zachorowała p. Hanka. Do dzisiaj jeszcze leży. Ma zapalenie kanałów nosowych.
Przedwczoraj kupiłam sobie pantofle. Czarne, na pół wysokim obcasie. Ładne są, ale zdaje się, że prawy trochę mniejszy i może być tragedia. No, ale nie martwmy się naprzód! Jakoś tam będzie!
Dzisiaj bardzo źle się czuję. Głowa mnie boli i w ogóle taka jakaś połamana. Boję się, żeby się tylko nie trzeba było położyć do łóżka. Tak dziś się źle czuję, że nawet nie zrobiłam lekcji, a jutro mnie pewnie spyta z litewskiego.
Tymczasem, mój kochany pamiętniczku do zobaczenia i dobranoc!

Poniedziałek 19 stycznia 1942 r. Wilno  
Cóż Ci napisać, mój pamiętniczku? Zabrałam się do pisania, a właściwie nie wiem jak zacząć? Zresztą najlepiej będzie gdy opiszę wszystko od początku.
W piątek rano w szkole był pechowy dzień, bo dostałam 2 z łaciny, ale wieczorem za to było b. wesoło. Przyszedł p. Szczuka, oczywiście z wódką, oni pili, p. Hanka upiła się, śmialiśmy się, bałaganiliśmy i było bardzo wesoło. W sobotę za to cały dzień strasznie się źle czuję. Gardło mnie piekielnie bolało i głowa trochę.
Wczoraj rano był tatuś. Wieczorem przyszedł p. Szczuka, a potem Witek i Heniek. Grali w brydża. Ja nudziłam się, ale wnet przestałam się nudzić, bo nagle wszedł Ostanowka i mówi: pożar! Wylecieliśmy na dwór, niebo było czerwone, a iskry sypały się nawet na nasz dom. Paliła się fabryka kożuchów. Byłam tam blisko, ale żołnierz odpędził wszystkich. Paliła się główna składnica futer. Ogień był ogromny, jasno było jak w dzień. Był to pierwszy pożar który widziałam w życiu. Okropne na mnie wywarł wrażenie! Te płomienie huczące, walące się deski, iskry falą płynące przez niebo, świst, zgrzyt… - wszystko to stoi mi przed oczyma jak obraz! Wszyscy mówią, że to umyślnie podpalono.
Dzisiaj po lekcjach było bardzo wesoło. Przyszli chłopcy z czwartej klasy. Jeden z nich udawał profesora. Wykładał, przedrzeźniał naszych profesorów, w ogóle było bardzo wesoło. Potem graliśmy na pianinie. Jeden z nich napisał mi list, żebym dziś o 5-tej przyszła na ślizgawkę. Powiedziałam, że nie przyjdę. Przyczepił się do mnie jak mucha. Odprowadzili nas do domu.
Dzisiaj się okropnie czuję. Bardzo boli gardło.
Już bardzo późno, więc do widzenia!

Środa 21 stycznia 1942 r. Wilno  
Dzisiaj o 3-ciej nad ranem skończyłam 15 lat! Nareszcie!
Dzisiaj, w dzień swych urodzin, nie byłam w szkole, bo wczoraj bardzo kaszlałam, więc mnie zapakowali do łóżka i nie puścili. Jutro też nie pozwalają mi iść. Wprawdzie w łóżku nie będę leżała, ale na dwór nie będę mogła wyjść. Okropne jest to leżenie w łóżku! Znudziłam się piekielnie! Dziś był pan Szczuka. Przyniósł mi pięć grubych brulionów, jeszcze polskich. Pyszny on jest. Nazywamy go „wujciem z Ameryki”.
Dzisiaj czuję się trochę lepiej, mniej kaszlę i gardło mnie mniej boli. Wczoraj w szkole było bardzo fajno. Na rysunkach ja z Inką porządkowałyśmy rysunki. Potem podszedł Edzio (nasz nauczyciel muzyki). Powiedział: - Labas. Dzień dobry! – i powinszował mi z okazji urodzin. Byłam bardzo zdziwiona i (o próżności babska!) zadowolona! Zapamiętał tak dobrze moją datę, a o Inki urodzinach jednakże za[pomniał!
Potem, na przerwie, ja grałam na fortepianie, ale przyszedł dyrektor i kazał przestać grać. Myśmy odbiegły w popłochu i ja wpadłam na Edzia. On mnie chwycił za ramię i mówi: Proszę zamknąć fortepian! Ja chciałam iść, a on mnie dłuższą chwilę mocno trzymał za ramię. Inka mówiła, że trzymając mnie, zaciskał usta i że oczy, wpatrzone we mnie, strasznie mu błyszczały. 
Ale Ince nie bardzo można wierzyć w tych sprawach. Wszędzie widzi jakieś miłości, namiętności i tak dalej.
Ona była wczoraj bardzo szczęśliwa, bo inspektor powiedział, że Grażolis będzie się uczył w naszej szkole.

Piątek 23 stycznia 1942 r. Wilno
Dzisiaj mam pechowy dzień! Tak mi jakoś ciężko i źle! Byłam już w szkole. Wczoraj nie, bo było 31ᵒ [minus?]. Tuśka i Inka dzisiaj miały biedę: dostały zastrzeżenie na 2 tygodnie, bo  one mówiły po polsku i geografik to słyszał. Jak tylko przyszłam do szkoły to mi dziewczynki powiedziały, że Inka, Tuśka i ja mamy wylecieć. Ale okazało się, że tylko one dwie. Ale nie wylecą, to nie ma mowy! Nastraszyli, żeby nie mówić po polsku. Rozsadzili nas nawet.
Dziś Tuśka poszła z Edziem do teatru, bo dał jej bilet. Ja wczoraj nie byłam, a one mi nie kupiły, bo same miały nie iść. No, ale jak Edzio dał Tuśce bilet i przyrzekł ją odprowadzić, to oczywiście poszła. Oj, to bałamut ten Edzio!
Dziś była klasówka z niemieckiego. Ja pisałam z Gienką (jedna z koleżanek). Napisałyśmy prawie słowo w słowo. Już wiem o jednym błędzie. Napisałyśmy „zu Ende” „zuende” (błąd, bo pisze się osobno). Ponieważ dzisiaj piątek więc na pewno dostanę chaję.
Dzisiaj był Grażolis. Inka i Tuśka szalały. Przeważnie Inka. Po szkole byłyśmy u Inki. Nudziła mnie z godzinę, co zrobić, żeby sprowokować Grażolisa, żeby ją pocałował. Czytałam jej pamiętnik. Całe strony tylko o Grażolisie. Jednakże ona go strasznie kocha! Wzruszyła mnie tą swoją miłością. Dotychczas myślałam, że to tylko więcej pozy, ale teraz wiem, że to prawda. Chciałabym, mimo wszystko, żeby ten Grażolis pokochał Inkę. Choć wątpię, bo to typowy Don Juan, gdy zobaczy, że już ona „wykończona”, zabierze się do innej.
Ze mną sobie nie da rady! Dlatego mnie właśnie nie lubi, że się od razu nie dałam, tak jak inne. Dobrze wie, że mnie nic nie obchodzi jego osoba, więc jest wściekły, choć swoją drogą stale próbuje robić do mnie oczka.
Kilka dni temu Inka z Tuśką umówiły się, że rozkochają w sobie po dwóch chłopców. Inka „Murzynka” i „Dzieciaczka” a Tuśka „Smutnego” z 3-ciej klasy i „Smutnego” z 5-tej. Dzisiaj mi Murzynek pożyczył książkę do zoologii. W ogóle on jest ogromnie miły i sympatyczny. Tylko go poprosiłam, a on tak szybko pobiegł i przyniósł. „Smutny” Tuśki też jest dosyć sympatyczny, ale zdaje mi się, że myli się co do osoby, bo zamiast do Tuśki uśmiecha się do mnie.  
Poza tym w szkole jest bardzo niesympatycznie (od dzisiaj). Od razu mi się odechciało chodzić tam.
Zobaczę jak tam będzie dalej. Jeśli tak źle jak dzisiaj, to rzucę szkołę. Będę się sama uczyła. Wolałabym szkołę ale co robić?
No, nie ma co się martwić na zapas! Jakoś tam będzie!
Przed chwilą znowu p. Hanka „zakręciła nosa”. Siedziała koło radia, a ja chciałam coś nastawić i siadłam jej niechcący na pled, to obraziła się, siadła na krzesło i w ogóle „obrażone bóstwo”. Ciężko tu jednakże żyć! Robi ci przykrości na każdym kroku, a potem udaje anioła. Wstrętne komedianctwo!
Nie znoszę ludzi komediantów! Już kolacja na stole, więc kończę. Dobranoc!
Niedziela 25 stycznia 1942 r. Wilno
Chciałam ci coś napisać, ale są goście i boję się, żeby „Głupi Jaś nie zajrzał. Głupi Jaś to jeden znajomy p. Hanki, nauczyciel. Strasznie głupi. Zalew się strasznie bezczelnie. Ja kiedyś grałam na fortepianie, a on siedział obok to mi zaczął szeptać do ucha różne głupstwa. Np. – „Jakie śliczne usteczka! Tylko całować!” itp. Idiota w ogóle.
Piszę dalej bo G. Jasio siadł dalej.
Wczoraj robiliśmy kąpiel, a dzisiaj miałam iść na 10-tą do szkoły, na mszę, ale ponieważ wstaliśmy „skoro świt” o 12-tej, więc nie poszłam.
Na obiad przyszedł p. Szczuka i przyniósł wódkę. Potem przyszedł Głupi Jasio. Oni grali w brydża, a ja robiłam „poncz” kogiel mogiel, pianka, cukier waniliowy i spirytus! Świetny z tego wychodzi napój! Nawet mi smakował, choć nie lubię „napojów wyskokowych”.
Pani Hanka jest strasznie pocieszna jak się upije! Śmieje się, mówi od rzeczy itd. A dzisiaj porządnie się upiła, bo piła najwięcej od wszystkich. Po skończeniu … [nieczytelne] mamy grać w pokera. Przydałoby się trochę wygrać, bo mam w majątku wszystkiego 5 rb.
Wczoraj była klasówka z litewskiego. Dyktando, ale bardzo trudne. Błędów nastawiłam całą kupę. Na pewno będzie chaja!
Wczoraj w szkole było dosyć fajnie! Na pauzach bałaganiliśmy, że ha! Murzynek stale robił do mnie oczka. „Smutny” junior też, z i „Smutny” senior także. Sinica (jeden b. przystojny chłopak z 5-tej) buchnął mi Tuśki ołówek. Poszłyśmy odbierać i była cała heca. Miał go (ołówek) Heniek. Robił zabójcze miny, ale już na mnie nie działają. Gdyby się tak zachowywał przed miesiącem , tobym była omal że szczęśliwa ale teraz nie robi już na mnie takiego wrażenia. „Smutny” senior i jeszcze jeden zabrali mi książkę, a potem ani rusz nie chcieli oddać. W końcu jednak oddali, przy tym „Smutny” bardzo mile się uśmiechał. Tuśka nie bardzo była zadowolona, ale ja myślę, że nie miała racji, bo jestem pewna, że jutro „Smutny” senior odwróci się do niej, według jej planu. Wczoraj był mój „dobry dzień”, wyjątkowo dobrze wyglądałam i dlatego się podobałam.
Jutro mnie pyta z łaciny. Cud będzie jeśli nie dostanę chajki, bo umiem bardzo mało.
Kończę już, bo nie przychodzi mi nic do głowy, co by Cię mogło obchodzić. Dobranoc więc, mój drogi przyjacielu!
Wtorek 27 stycznia 1942 r. Wilno
Dzień dobry mój drogi pamiętniczku! Dzisiaj dostałam 2 z litewskiego dyktanda. Tuśka zresztą też. Ale się nie martwimy! Guzik!
Wczoraj Tuśka nie była w szkole, bo była chora. Była heca z Grażolisem. On przyszedł na wielkiej przerwie i rozmawiał z Inką. Wszyscy się strasznie gapili, a nauczyciele byli bardzo zgorszeni. Któryś z nich powiedział o tym dyrektorowi i dyrektor podszedł do Grażolisa i spytał go po co przyszedł. Grażolis powiedział, że do kolegi. Dyrektor zaśmiał się: „ja widzę, że do koleżanki”. Potem nie słyszałam co mówił, ale w każdym bądź razie robił Grażolisowi wymówki. Grażolis był bardzo blady, ale też nadzwyczajnie spokojny. Wychodząc przeprosił Inkę „za niegrzeczne zachowanie się dyrektora”. Dyrektor mu zabronił przychodzić do szkoły, bo go bardzo nie lubi, bo sam jest szowinistą a G. nie.
Zdaje mi się, że go nie przyjmą.
Dzisiaj w szkole był b. nieprzyjemny nastrój. Dyrektor wzywał dziewczynki z III b klasy. Tuśkę i Inkę miał też wezwać, ale jakoś nie wezwał.
Inspektor wczoraj spotkał Tuśkę i powiedział jej, że je już na pewno wyrzucą, ale dzisiaj jakoś się uciszyło. Ale wszystko jedno było b. nieprzyjemnie, bo trzeba liczyć się z każdym słowem. W ogóle czasami nachodzi mnie ochota wiać od tej szkoły i z tego Wilna jak najdalej.
No, już ostatnia kartka! Szkoda! Tak się już przyzwyczaiłam do tego zeszytu, że szkoda mi go.
Aha, na zakończenie nowina! Odbierają radia! Lampowe i detektory, wszystkie! Zabrali u dozorcy. W ogóle w końcu wszystko pozabierają. Brali futra, teraz radia, potem mają brać obrusy i prześcieradła, a potem…? Sama nie wiem co!
Ale za to są okropne mrozy, więc może ich w końcu licho weźmie!
Był wczoraj Tatuś. Przywiózł drzewo, szynkę, twaróg itd. Mówił, że Mama teraz w dobrym nastroju, nie przejmuje się i że tylko czeka, aż ja przyjadę, bo nudno tam samej.
Już 9-ta, więc idę spać! (Grzeczne dziecko ze mnie, co?)
Żegnaj, mój drogi pamiętniczku! Żegnaj, przyjacielu mój najmilszy któryś mi był pociechą w smutku i powiernikiem w radości! Ostatnie to już słowa kreślę na tych kartkach! Ostatnie! Zamknę cię i razem z Tobą zamknie się kilka miesięcy życia! Lecz nie! Nie zniknie! O nie! Każdej chwili mogę Cię przecież otworzyć i wtedy odżyje w mej pamięci cały ten czas, który jest w Tobie! Żegnaj więc, a raczej do widzenia! Byłeś mi wiernym przyjacielem i dzięki Ci za to!


Wilno 27 stycznia 1942 roku






 Dziennik Lali.       Zeszyt czwarty.
29 stycznia 1942 r. – 17 maja 1942 r.


Witaj mój drogi pamiętniczku!
Już czwarty zeszyt zaczynam pisać. Tak się przyzwyczaiłam do zapisek, tak mi było dobrze, gdy mogłam każdą swoją najskrytszą myśl otwarcie napisać, że te parę dni, w czasie których nie pisałam, bo myślałam, że już w ogóle zarzucę to pisanie było mi tak ciężko!
Przecież pamiętnik jest dla mnie tym czym najwierniejszy przyjaciel, najczulsza matka!
Witaj więc, mój przyjacielu i bądź mi tak jak dawniej osłodą w przykrości i ulgą w cierpieniu. Mam nadzieję, że będziesz w sobie miał tylko rzeczy wesołe, a czarne i smutne nie ukażą się tutaj nawet!
Nie zawiedź moich nadziei!
Wilno 29 stycznia 1942 r.

29 stycznia 1942 r. Wilno czwartek
Dzisiaj była w szkole heca!
Na Edzia lekcji ja bardzo bałaganiłam, a na mojej ławce leżała legitymacja Możejkówny, więc on ją zabrał. Powiedział, że: „pójdziemy do dyrektora”. 
Na lekcji Edzio uśmiechał się, robił oczka i patrząc na mnie głos mu tak wibrował, że aż Inka zwróciła na to uwagę. On coś zdaje się czuje do mnie. Po lekcji Edzio uśmiechnął się i powiada: Idziemy do dyrektora!
Ja mu na to: Dobrze, chętnie! I poszłam z nim. Zaszedł do kancelarii, tam dyrektora nie było więc poszliśmy do pokoju sekretarza i tam mieliśmy czekać dyrektora. Edzio uśmiechał się i patrzył jak zwierz: oczy mu tak błyszczały jak ogniki, a usta drgały mu jak w febrze. Potem przyszedł dyrektor do telefonu , ale szybko poszedł. Edzio powiedział, że za karę nie będę mogła przyjść na zabawę w niedzielę (bo podobno będzie). Potem poszedł na lekcję i kazał poczekać. Musiałam, chcąc nie chcąc, bo legitymacja była nie moja, lecz Możejkówny.
Gdy wrócił z lekcji poszedł na próbę orkiestry, a gdy poprosiłam o zwrot, to zaczął kręcić, że zaraz, żebym poczekała itd. Ale j się zdenerwowałam i poszłam do klasy. Dość miałam tego czekania! Inka i Tuśka mówiły, że on na pewno chciał mnie odprowadzić. Poszłam do domu i niech go szlag trafi! Zdenerwował mnie on dzisiaj że ha! Jutro będzie awantura z Możejkówną!
Wczoraj byłam po szkole u Inki. Ona mi dała do czytania swój pamiętnik, potem zjadłyśmy obiad, trochę potańczyłyśmy, no i poszłam do domu. 
Inka jest okropnie namiętna! Tańczyłyśmy walca angielskiego  i ja śpiewałam: „Opium”. Tam są słowa: „Gdy mówisz mi, że kochasz mnie twe słowa są jak opium”. Inka zaczęła okropnie drżeć na całym ciele, oczy jej zaczęły błyszczeć i nie mogła zupełnie tańczyć. W ogóle ona jest kłębkiem zmysłów! 
Tuśka wczoraj nie była w szkole, bo ją głowa bardzo bolała, bo poprzedniego wieczora strasznie się upiła.
Jutro idziemy do teatru ze szkołą. Była wczoraj Lolka w szkole. Zaprosiła Inkę, Tuśkę i mnie na 8 lutego na imieniny swego brata. Chyba pójdziemy! Tymczasem pa, mój drogi!

Wtorek 3 lutego 1942 r. Wilno
Dzień dobry mój pamiętniczku!
Mam Ci dużo, dużo do powiedzenia! Od soboty zaczęło się. Zacznę też opisywać odm niej.
Przed sobotą któregoś dnia Tuśka otrzymała list os „Smutnego” juniora. Zapraszał ją i mnie z Inką na zabawę w sobotę. Mieliśmy się spotkać o pół do piątej na placu Katedralnym. Nie miałyśmy zamiaru iść na tę zabawę, ale na randkę wypadało pójść. Więc o 4.30 zjawiłyśmy się na placu. Czesiek (Smutny) już był. Było b. zimno, więc zaszłyśmy się ogrzać tam, gdzie miała być zabawa. Potem wszystko poszło w takim tempie, że nawet nie zauważyłam, jak przyrzekłam zostać do 7-mej. Tuśka z Cześkiem poszła do domu poprosić matkę o pozwolenie zostania. Tuśka nie wróciła, bo mama jej nie pozwoliła. Zostałam sama.
Przyszła potem Kondracka z patefonem. Trochę tańczyliśmy, potem siedliśmy do stołu. Dopiero tam zauważyłam, że był przystojny, chłopak między nimi. Był to Mik z 3-ciej a klasy. Bardzo mi się spodobał. Ja mu się też zdaje się, spodobałam, bo mi dał i podpisał swoje zdjęcie i wpisał się do albumu (nawiasem mówiąc album zginął nie wiadomo gdzie i dotychczas nie znalazłam go). Był bardzo miły i sympatyczny. Mówił nieźle po polsku . Jest bardzo przystojny. Ma śliczne blond włosy, wielkie ciemne oczy z „firanką” ślicznych rzęs, śliczny, równy nos i piękne usta. Przeważnie usta mi się podobają. On powiedział mi potem, że mnie kocha. Oczywiście nie wzięłam tego poważnie!
Czesiek był b. zabawny! Zazdrościł gdy siedziałam z Mikiem i zaraz mnie wyciągnął tańczyć! A Mik na odwrót, zły był, gdy byłam z Cześkiem. Wszyscy oni byli bardzo zabawni.
Mimo że było dosyć wesoło, po wieczorze tym odniosłam przykre wrażenie. Nie wiem sama dlaczego, ale wolałabym, żeby się to „odstało”… Czemu? Sama nie wiem! Tak mi jakoś teraz ciężko i źle! Zgubiłam u nich prawdopodobnie kwit na pantofle i dreszcz mną wstrząsa na myśl co z tego wyjdzie!
Poza tym stale jestem jakaś taka niespokojna, podniecona, licho wie dlaczego! Może się trochę zabujałam w Miku? Eh… 
Dziś widziałam go w szkole. Podszedł się przywitać. Przedstawiłam go Tuśce. Bardzo jej się podobał. 
W niedzielę poszła, o 2-giej do szkoły, na zabawę. Trzecim klasom właściwie nie można było, ale ja, Tuśka i Inka dostałyśmy zaproszenie od samych piątaczek. Był krótki program, ślicznie ubrana sala, reflektory i wspaniały jazz! Było bardzo fajnie. Potem była francuska poczta. Miałam numer 74. Dostałam całą kupę listów. Jeden pisał mi, że mam „oczy jak morze najgłębsze, a usta jak róży rozkwitły kwiat”, inny, że chciałby mnie poznać itd.
Pod koniec dostałam trzy listy, pisane tym samym charakterem. Jeden był podpisany 201 a dwa 310. Nie mogłam ani rusz dowiedzieć się od kogo. Nikt nie widział takiego numeru. Pisane tam było, że mnie ten 310 kocha, że chce mnie poznać itd. a potem, że mnie odprowadzi, tylko żebym została do końca. Domyślałam się trochę, że to S. (jeden chłopak z 4-tej) ale on miał na klapie zupełnie inny numer. Poszłam więc do domu, bo przyrzekłam być na 6-tą.
Z tej zabawy wyniosłam bardzo miłe wrażenie. Tuśkę odprowadził „Smutny” senior, który jak się okazuje, nazywa się Władek. Inka poszła do domu z Grażolisem. Była w siódmym niebie! Ja, gdy wróciłam do domu mimowolnie ciągle myślałam, kto to mógł pisać te trzy listy. I dzisiaj znalazłam na to odpowiedź! Na chórze podchodzi do mnie S. i powiada: „Czy poznaje pani?” – i pokazuje mi dwa numerki: 310 i 201! Ja mu nawzajem pokazałam te kartki i spytałam, czy poznaje. Był zadowolony, że je noszę przy sobie.  
S. jest przystojnym chłopcem. Jest wysoki, szczupły, ma czarne włosy i ciemne oczy. Dosyć mi się podoba! Stał za mną na chórze, a ja czasami  odwracałam się i „posyłałam mu promienny uśmiech”.
Fajny on jest! Ince się podoba. Na zabawie prosiła go, gdy było białe tango. Dziś ona nie była w szkole. Zaszłyśmy potem do niej z Tuśką.
Mówiła nam, że brat Lilki, ten na którego imieniny mamy iść w tę niedzielę, buchnął jej moje zdjęcie, ale odebrała je. Za to Lilka musiała mu oddać to, które jej dałam. Dokuczają mi oczywiście na ten temat! Pójdziemy w tę niedzielę na 3-cią. W niedzielę Cy… as [nieczytelne] (nasz nauczyciel od rysunków) zaprosił nas a 4-tą w poniedziałek, ale nie poszłyśmy, bo jakoś się tak zdarzyło. 
Dzisiaj on do nas podszedł i spytał czemuśmy nie przyszły? Że on nas czekał i że zaprosi nas znowu w tygodniu. Wtedy to już na pewno pójdziemy, bo on ma fory u „dyrka”, więc nie chcemy mu się narażać. 
Już późno, mój przyjacielu, więc muszę się z tobą rozstać. Dobranoc!

Czwartek 5 lutego 1942 r. Wilno   
 Dzisiaj, jutro i pojutrze ja, Tuśka i Inka nie idziemy do szkoły, bo zostałyśmy przydzielone zbierać odzież dla wojska. 
Wczoraj Niemka powiedziała nam, że będą zbierać te ciepłe rzeczy tylko 4, 5 i 6 klasy, bo taki jest rozkaz Gebiekomisara.
My miałyśmy iść normalnie na lekcje. Po 6-ciu lekcjach poszłam na chór (bo Tuśka i Inka zwolniły się) i czekałam aż się zacznie, gdy podszedł do mnie jeden chłopak z 6-tej i spytał o nazwisko. Ja nic nie myśląc powiedziałam a potem się okazało, ż pójdę zbierać te ubrania w jego grupie. Inspektor zapisał też Tuśkę i Inkę. Inka wczoraj miałam randkę z Grażolisem. Spotkałam ją, gdy szła tam, a Tuśka ją odprowadzała. Potem Inka poszła sama, a ja z Tuśką. Żegnałam się z nią, gdy nagle podchodzi G., i pyta czy my tu obie mieszkamy, a gdy mu odparłam, że ja nie, to mi zaproponował, że pójdziemy razem do domu. Poszliśmy. On odprowadził mnie do samego domu. Jest bardzo sympatyczny. Powiedział, że dzisiaj wcale nie pójdzie zbierać, bo się źle czuje. Dzisiaj ja zaszłam do Tuśki, a ona mi mówi, że widziała inspektora i że mówił jej, że G. jest w mojej grupie i że podobno powiedział że jeśli inspektor go nie zapisze do tej grupy, to on w ogóle nie pójdzie. Ucieszyłam się, muszę przyznać! Lecz niestety, nie wiem co się stało, ale poszłam nie z nim. Jutro mam nadzieję pójdziemy razem. Postaram się w każdym razie o to.
Rozmawiałam dzisiaj z Heńkiem. Strasznie się zalewał! Ale nie sprawie już na mnie żadnego wrażenia! 
Aha, Mik wyrzucony ze szkoły! Inspektor wczoraj mówił Ince i Tuśce. Nie chciał tylko powiedzieć za co. 
W grupie Inki i Tuśki szedł Grażolis. Inspektor go zaprosił. Inka najpierw była w siódmym niebie, a po powrocie była smutna jak noc, bo Tuśka zawzięcie kokietowała Grażolisa. W ogóle tez Grażolis to wielkie zawracanie głowy! Do wszystkich dziewczynek robi „oczy” i w ogóle. 
Mówił, że mnie nie cierpi, a uśmiechał się słodko, jak cukierek. Najpierw myślał, że ja pójdę w jego grupie, a gdy mu powiedziałam, że nie, to był wyraźnie rozczarowany. 
Widocznie chciał się zabrać do „podboju”. Ale nie trafił na wariata!
Dostałam dzisiaj kartkę i list od Jaśka. Oba pisane w bardzo serdecznej formie. Dziwi mnie tylko, że nie ucieszyłam się tak, jak się spodziewałam…
Już szarzeje. Tak cicho wokoło i smutno. Cisza taka, że aż dzwoni w uszach. W ogóle ten tydzień jest okropny. Czuję się wściekle (z przerwami, oczywiście).
Coś tak mnie przytłacza i gniecie jak koszmar. Jakieś złe przeczucie czy co? Sama już nie wiem!

Wtorek 10 lutego 1942 r. Wilno
 Dzisiaj piszę u Inki. Nocuję u niej. Dzisiejszy wieczór będzie dla mnie pamiętny, bo zdobyłam sobie przyjaciółkę i to mam wrażenie, że wierną i dobrą! 
Tą przyjaciółką jest Inka. Dzisiaj doszłyśmy do porozumienia. Ona jest morowa dziewucha! Szczera, otwarta, mówi zawsze to co myśli, poza tym dobrze wychowana, inteligentna i w ogóle coś dla mnie! Tak bym chciała, żeby została moją przyjaciółką na zawsze!
Tuśka, okazało się, jest bardzo wstrętna. Wszystko to, co mówiła mi pod wielkim sekretem o Ince, Ince opowiedziała o mnie. W ogóle jest bardzo skryta i krętaczka. Inki szkoda dla niej. Grażolis kocha się w Ince, a Tuśka w nim i wścieka się oczywiście, że czar jej „gwiaździstych oczu” zawiódł na tym froncie.
Dużo jeszcze mam ci do opowiedzenia, ale to opowiem ci jutro, bo „Ineczka” czeka na mnie. Zapisałam tylko ten szczęśliwy dzisiejszy wieczór, aby był i pozostał na zawsze w mej pamięci.
Dobranoc i pa!

Środa 11 lutego 1942 r. Wilno
Dzisiaj opiszę ci zdarzenia ostatniego tygodnia. 
W piątek zbieraliśmy też ofiary dla żołnierzy. Był z nami S. On, zdaje mi się, buja się we mnie. W sobotę on zabrał mi legitymację i obiecał oddać tylko pod warunkiem, że pójdę  n8m do kina.
Obiecałam, ale spóźniłam się i on w poniedziałek oderwał zdjęcie od legitymacji i zabrał sobie. Drań! Powiedział, że za to, że nie przyszłam (bo on mi nie wierzył, że byłam), zabierze mi zdjęcie.
W niedzielę na 3-cią poszłam do Inki. Tam była już Lilka, Zbyszek i Władek (bracia). Zjedliśmy obiad i poszliśmy do Lilki. Po drodze zabraliśmy Irkę (w niej buja się Władek).
U Lilki poznałam jej brata, Romka. On jest bardzo sympatyczny. Bardzo mi się podoba, bo to taki w stu procentach dżentelmen. Nie jest bardzo przystojny, ale podoba mi się. Bawiłam się bardzo dobrze.
Kilka razy śpiewałam. Inka i Lilka wyrobiły mi markę, no i wszyscy na gwałt prosili, żebym śpiewała. Wprawdzie gardło mnie bolało i miałam chrypkę, ale jakoś tam śpiewałam. Nie wyszło to nadzwyczajnie, ale… et!
Mam zgryz! Bawiłam się fajnie i to mi wystarczy! Pani Połujanowa (Lili mamusia) jest bardzo przystojna. Ma śliczne blond włosy i jest bardzo zgrabna. Zdaje się, że jest też sympatyczna. Inka narobiła mi mimo woli wstydu. My z nią siedziałyśmy na kanapie, a po drugiej mojej stronie siedział Romek. I nagle Inka ni w pięć ni w dziesięć powiada do Romka: „Ty zakochałeś się w Lalce?”.
Uff… Zrobiło mi się z lekka gorąco. Odpowiedział oczywiście twierdząco , ale przecież nie jestem taka głupia, aby w to wierzyć. Musiał odpowiedzieć tak, bo inaczej jakoś nie było jak. Potem było mi bardzo głupio!
Wracałam z Inuszką, Władkiem i Zbyszkiem. Ten ostatni buja się w Tuśce. Szłam z nim. Jest bardzo sympatyczny i wesoły, tylko że marnie tańczy. Za to Romek świetnie! 
W poniedziałek było b. wesoło w szkole. Nie wiem dlaczego, ale aż mnie ponosiło z radości. 
Wczoraj na przerwie Władek (Smutny senior) zaprosił nas na 4-tąna zabawę do jakiegoś klubu czy coś w tym rodzaju. My z Inką nie miałyśmy nawet zamiaru tam iść, ale Tuśka aż się paliła i w końcu namówiła nas. 
Poszłyśmy, ale było okropnie! Lokal (a właściwie mysia jama) brudny, z łóżkami, towarzystwo okropne i w ogóle! Ja i Inuszka czułyśmy się okropnie, ale Tuśka bawiła się świetnie! Trochę po piątej wyszłyśmy. Tuśka była zła, ale udawała, że wszystko w porządku. Ona w takim towarzystwie czuje się świetnie! Nic dziwnego zresztą! Przyzwyczaiła się od dzieciństwa!
Tam, w tym „klubie” (śmiech na sali) było okropnie zimno, tak że ja dostałam bólu gardła, więc byłyśmy z Inuszką szczęśliwe gdyśmy się wreszcie znalazły w domu. Siadłyśmy sobie przy stoliku, Inka mi opowiadała swoje dawne wspomnienia, ja jej i tak nam było dobrze i przyjemnie! Potem stanęłyśmy koło pieca, śpiewałyśmy różne piosenki, potem poszłyśmy na kolację. Poznałam pana Połujana. Po kolacji zrobiłam niemiecki, potem pisałyśmy pamiętniki, no i poszłyśmy spać. W łóżku długo jeszcze gawędziłyśmy, no a potem zasnęłyśmy. Dzisiaj rano poszłyśmy (jak zwykle zresztą) do szkoły. 
Pogniewałyśmy się z Tuśką. Poszłyśmy same na wielką przerwę, więc ona się oczywiście obraziła. Niech się obraża, wielkie nieszczęście!
Teraz mnie już nic nie obchodzi, bo zyskałam przyjaciółkę! Kocham moją słodką Inuszkę coraz więcej! Była dzisiaj u mnie po szkole. Gdy tylko weszłyśmy… niespodzianka! List! Od Grażolisa dla Inki! Tak się ucieszyła, że a wypieków dostała. Ja zresztą cieszyłam się z nią na równi. Jej sprawy obchodzą mnie teraz na równi z moimi! Potem ułożyłyśmy odpowiedź. On pisał w bardzo serdecznym tonie. Widać z tego listu (dużo można było czytać między liniami) że Grażolis naprawdę kocha się w Ince. Szkoda, że nie jest Polakiem!
Po obiedzie Inuszka poszła do domu, a ja po odprowadzeniu jej zaszłam do państwa Neclów. Był u nich list dla mnie od Jaśka. W kopercie przysłał kartkę a ucałowaniami „jego ukochanej Lalutki”. Kartę tę przywiózł tutaj jego kolega. Jasiek też ma przyjechać w marcu. 
Potem wróciłam do domu, grałam trochę na fortepianie, trochę śpiewałam, a potem, gdy przyszła „rodzinka” z kina zrobiłam zoologię zjadłam coś niecoś no i zasiadłam do pamiętnika.
Napisałam dziś bardzo dużo, bo jestem bardzo szczęśliwa!
Pani Hanka robi kolację (bardzo pyszną)więc trzeba iść „pomóc”. Pa! Do rychłego zobaczenia!

Piątek 13 lutego 1942 r. Wilno   
Dzisiaj bardzo fajny dzień! Zleciał szybko jak ptak, a to dlatego chyba, że taki szczęśliwy!
Były trzy klasówki. Z litewskiego, z łaciny i z algebry. Wszystkie poszły nieźle. Cały czas było mi tak lekko i dobrze na sercu!
Na niemieckim nagle weszła woźna i powiada: „Proszę pannę Kilińską!”. A Niemka na to: „A kto woła?”. A woźna: „Dyrektor”. Brr… zimno mi się zrobiło! Po co mnie może wzywać dyrektor? Ale za drzwiami woźna mi powiedziała, że przyszedł jakiś młodzieniec.
Zbiegłam ze schodów, zaczęłam się rozglądać po korytarzu, gdy wtem… co za niespodzianka! Lilka!
Była z bratem i z drugim kolegą. Dali mi zaproszenie na zabawę do tego kolegi i bilety dla mnie i dla Inki do teatru, na operę. Bardzo się ucieszyłam, tylko jedyny smutek w tym, że Inki mama nie chce jej puścić! Smutno mi się zrobiło, ale przyrzekłam, że przyjdę. Brat Lili i jego kolega poszli do gimnazjum na lekcje, a Lila czekała i przyszła do klasy. Bardzo się ucieszyła, gdyśmy jej powiedziały, że zerwałyśmy z Tuśką. My z Inką zwiałyśmy z chóru i poszłyśmy z Lilką do gimnazjum jej brata aby razem z nim iść prosić mamę Inuszki, aby ją puściła w niedzielę na zabawę. Tuśka była wściekła!
Poszłyśmy tam, do tego gimnazjum. Drzwi ich klasy były otwarte, więc poprosiłyśmy jakiegoś najbliżej siedzącego, aby wywołał Romka. Kiedy on powiedział w klasie, żeśmy przyszły, cała klasa wyległa na korytarz. Profesor narobił krzyku i poleciała niby to do inspektora, bo nagle został sam w klasie. W ogóle u nich jest straszny bałagan!
Wszyscy chodzą sobie po korytarzu jak chcą. Myśmy stały z bratem Lili i z jego kolegą, a wszyscy chłopcy z klasy defilowali przed nami. Potem po kolei przedstawiali się. Komiczni oni są! Weseli, bałaganiarze, że ha!
Po dzwonku wyszedł Jacek (poznałam go u Lili) i poszliśmy do domu. Zaszliśmy do Inuszki mamy, aby ją poprosić o pozwolenie pójścia Iny na zabawę. Niestety, mama Inuszki kategorycznie zapowiedziała, że nie będzie mogła iść, bo całą rodziną pójdą do państwa Tymanów. Taka szkoda! Jakoś sobie wcale nie wyobrażam, jak tam będzie bez mojej kochanej, poczciwej Inuszki! 
Jedyna nadzieja w Dodusiu (młodszy brat Inuszki). Przyrzekł, że się postara, Aby rodzice puścili Inuszkę. Ona była bardzo smutna, biedulka. Ja sobie wyobrażam, jak się będzie czuła tam, wśród samych starszych! Słowo daję, że tak mi jej szkoda! Ale może jakoś tan będzie! Nie traćcie nadziei!
Inuszka została w domu, a myśmy poszli. Na rogu zaułku Michalskiego ja poszłam z Igorem i Jackiem w jedną stronę, a Lila z Romkiem w drugą. Igor to jest chłopak, u którego będzie zabawa. Bardzo jest morowy. Na Zawalnej odłączył się, a myśmy z Jackiem poszli dalej. Odprowadził mnie do samego domu. On jest bardzo sympatyczny. 
W domu też nastrój bardzo morowy. Przyszedł pan Mieczysław (Szczuka) i grają teraz w karty. 
Chłopcy (Romek, Igor, Jacek i reszta)zaprosili nas na poniedziałek do ich gimnazjum. Pójdziemy! Pobałaganimy sobie i fajno!
Morowy dziś dzień, a to dlatego chyba, że trzynasty i piątek w dodatku!
Romek prawił mi dzisiaj komplement za komplementem. On jest też bardzo fajny chłopak. Coraz więcej mi się podoba!
Wiem, że Inuszka będzie się ze mnie śmiała czytając to wszystko, ale to przecież napisane szczerze, od serca, wic nie będzie mi tego miała za złe!
Tak ją teraz kocham, jak nikogo nigdy nie kochałam! Tak bym chciała, żeby została mój…ą przyjaciółką na zawsze!
Jedno mnie tylko trochę martwi: Inuszka jest pod jednym względem nieszczera wobec mnie!
Mianowicie nie chce mi szczerze powiedzieć, co jej mamusia myśli o mnie. Gdy ją pytam, zawsze daje mi wymijającą odpowiedź! Ale nic! Mam nadzieję, że i to będzie w porządku! Chciałabym wiedzieć, co jej mama myśli o mnie, bez względu na to, czy to będzie dobre, czy złe, dlatego że wolę gorzką prawdę w oczy niż dobrą nieprawdę!
Ciekawam, czy Inuszka pójdzie w niedzielę, czy nie. Bardzo bym chciała, żeby poszła jednak!
Pa, mój pamiętniczku! 
Do rychłego zobaczenia!

Niedziela 15 lutego 1942 r. Wilno
Zabujałam się!
Tak się źle czuję! Taka jestem niespokojna, coś mnie gniecie na sercu, że już nie wiem co ze sobą robić!
No, ale trzeba napisać po kolei. Więc wczoraj umówiłam się z S. na 4-tą przy teatrze. Bardzo mi się nie chciało iść, ale mnie drań odprowadził o domu i zastrzegł, ż muszę przyjść na pewno. Przyrzekłam, ale gdy przyszła 4-ta, to tak mi się nie chciało iść, że oj! Wpadłam na fajny pomysł i poszłam wcześniej. Napisałam na ramkach od fotografii że byłam, no i poszłam sobie. Słowo daję, tak mi się głowa kręci, że nie wiem co piszę. 
Wczoraj wcale pana Szczuki nie było. Poszłam wcześnie spać, a dzisiaj wstałam o 10-tej i poszłam na jedenastą na spotkanie z Inką. Poszłyśmy z nią do kościoła w. Jana. Miał być Grażolis. Był rzeczywiście. Podszedł do nas po mszy. Był bardzo elegancko ubrany. Bardzo mi się podobało, że nie miał wstążeczki (jutro dzień niepodległości, więc wszyscy Litwini noszą wstążeczki trójkolorowe). 
Poszliśmy się przejść. Szliśmy przez Niemiecką, Zamkową, Wielką, Mickiewicza, a potem aż do Teatru na Puhulance. Ja próbowałam jak mogłam wyciągać go na słówka, czy kocha Inkę naprawdę czy nie. Doszłam do wniosku, że kocha ją naprawdę. Był bardzo szczęśliwy gdy mu powiedziałam, że Inka go kocha (sama mnie poprosiła). Wszystko szło jak najlepiej, ale Inka sama zepsuła, bo nie chciała mu to sama powiedzieć. Zresztą może mu to potem powiedziała, bo doprowadziłam ich umyślnie aż do teatru, a potem wracali sami.
On ją strasznie kocha! Ona też. Szczęśliwi oboje byli bardzo! On dziś miał nie iść do naszego gimnazjum. Ona też nie. Ja, gdy wróciłam do domu, zjadłam obiad, pograłam sobie na fortepianie, potem przygotowałam pantofle. Grałam sobie właśnie, gdy przyszli Romek i Jacek. Dziuńka pożyczyła u Jacka książkę (właściwie tygodnik z 1893 roku). 
Poszliśmy do Igora. On jest bardzo sympatyczny i wesoły. Przyznam się, że towarzystwo było nie nadzwyczajne. Panny były trzy, ale starsze o wiele od nas z Lilką i w ogóle tak sobie… Et! A to dlatego, że Igor wcale ich przedtem nie znał, bo panny, które były zaproszone wyjechały i te zaproszono w ostatniej chwili. Chłopcy też nie nadzwyczajni! 
Tańczyliśmy, potem była kolacja (siedziałam obok Romka). Były wspaniałe dwa torty i ciastka. Potem graliśmy w starego kawalera, a potem tańczyliśmy znowu, aż do końca. Najwięcej tańczyłam z Romkiem. Lila zakochana bardzo w Jacku, a on też zdaje się w niej trochę zaczął się bujać. Ona pod koniec była bardzo szczęśliwa!
A ja… Ja zabujałam się też! Niestety! Serce nie sługa! In to w Romku! Nigdy bym nie przypuszczała, że się w nim zabujam!
I to dziś się stało. Tańczyliśmy właśnie tango, on niechcący prawdopodobnie, dotknął policzkiem mego czoła. I wtedy coś mi w sercu wezbrało, taka jakaś czułość dla niego, taka tkliwa i dobra!
Tak mi źle z tym uczuciem. Jeszcze nigdy nie bujałam się tak jak teraz. Wydaje mi się taki mój, taki kochany i dobry i…
Sama nie wiem jak to określić, zresztą słowami trudno!
Kocham go! To jedno tylko wiem! Kocham go uczuciem miękkim i dobrym i inaczej niż zwykle. Inka na przykład śni o Grażolisie, marzy, by ją pocałował, uścisnął itd., a ja odwrotnie. Wcale nie marzę o tym by mnie pocałował! Chciałabym i wyobrażam sobie jego i siebie siedzących naprzeciw siebie, on trzyma moje ręce w swoich i mówi dobrym i cichym głosem… Chciałabym by mnie pokochał, ale nie zmysłami, o nie! Chciałabym by mnie kochał dla mnie samej, dla mojego charakteru, a nie przez tak zwany „pociąg fizyczny”, co wzbudza we mnie tylko niesmak. 
On jest taki kochany! Nie jest bardzo ładny z twarzy, ale przystojny i zresztą… kocham go i nic nie pomogą wykręty. Boże mój, kiedyż nareszcie zobaczę swoją ukochaną Inuszkę, aby się z nią podzielić tą nowiną!

Czwartek 19 lutego 1942 r. Wilno  
Dziś przepiszę Ci to, co wczoraj napisałam na kartkach leżąc w łóżku. Zdarzenia dnia dzisiejszego opiszę potem.

Środa 18 lutego 1942 r. Wilno
Piszę to w łóżku. Dziś leżałam cały dzień bo dostałam znowu piekielnego kaszlu. Już mi –prawie przeszedł, więc jutro wstaję.
Cały dzień leżałam, a jednak nie nudziłam się tak, jak to zwykle było, gdy musiałam leżeć, bo jestem szczęśliwa, szczęśliwa i jeszcze raz szczęśliwa! Radość rozpiera po prostu moje serce!
Ale opowiem lepiej po kolei. W poniedziałek w szkole były tylko dwie lekcje (i na tych nie pytali) a potem dali śniadanie i były tańce – wszystko to na intencję święta „Niepodległości” Litwy. Było bardzo morowo, bawiłam się świetnie, ale potem, gdy wyszłam na dwór, chwyciło mnie! Poczułam się złamana i jakaś taka „wymoknięta” i gardło mnie zaczęło boleć. Strasznie mi się nie chciało iść do techników (bo pod koniec tańców przyszła Malutka, tak teraz nazywamy Lilę, i miałyśmy iść do techników, aby umówić się na teatr). W końcu jednak zdecydowałam się i poszłam. 
Zdawało mi się, że już moja miłość do Romka trochę ochłodła, ale gdy go ujrzałam, to znów odżyła w mym sercu z podwójną siłą. Strasznie źle się czułam i kaszlałam, więc Malutka, Inuszka, Pikuś (Igor) i Jacek poszli na ślizgawkę prosić mamusię Inuszki o pozwolenie pójście do teatru, a ja poszłam z Romkiem do domu. Odprowadził mnie do samego domu. Powiedziałam mu że nie wiem czy na pewno przyjdę do teatru bo źle się czuję i prawdopodobnie będę leżeć w łóżku, ale w duchu wiedziałam, że poszłabym, choćbym była umierająca. 
Był Tatuś. Przywiózł nam masę fajnych rzeczy do „żarcia” i ucałowania od Mamusi. 
Wieczorem ja strasznie kaszlałam, aż się rodzinka zaniepokoiła i oczywiście wpakowali mnie do łóżka i zmusili do wypicia dwóch kieliszków wódki z jajkiem, po których głowa mi się okropnie kręciła. Oczywiście zabronili mi nazajutrz wstawać, ale cóż mnie to wzrusza?
Poszłam! W szkole Inuszki nie było, ale mimo to było fajnie. Na lekcjach profesorowie prawie nie pytali, ostatniej lekcji w ogóle nie było, a po lekcjach ja urządziłam tańculkę. Najpierw ja grałam na fortepianie, a dziewczynki tańczyły, a potem grała jedna koleżanka z 3-ciej b, a myśmy tańczyły walczyka z figurami. Było bardzo wesoło, ale niestety dyrcio kazał iść do domu. Poszłam więc do Inuszki. Była tam Lila. Zjadłyśmy obiad i poszłyśmy. 
Przedtem Inuszka dała mi przeczytać swój pamiętnik. Biedna ona. Uroiła sobie, nie wiadomo dlaczego, że jej Grażolis już nie kocha i jest zrozpaczona! Żal mi jej szczerze, pocieszam ją jak mogę, ale nic nie pomaga! Nic, mam nadzieję, że prędko przekona się, jak bezpodstawne są te zmartwienia. 
Wyszłyśmy od Inuszki bardzo późno. Było już po trzeciej, a zaczynało się tam o trzeciej, tak że przyszłyśmy w połowie I aktu. Nie mogłyśmy wejść, więc stałyśmy na drugim piętrze, a na przerwie przechadzałyśmy się po korytarzu zastanawiając się, czy chłopcy przyszli, gdy podszedł do nas Jacek. Poszliśmy z nim na parter, oglądaliśmy fotosy, a potem my z Inuszką zwiałyśmy na górę i zostawiłyśmy Malutką z Jackiem. Tam (o zgrozo!) zobaczyłyśmy Romka i Pikuchnę z pannami. Och, jak mnie serce okropnie bolało! Potem chodziłam zupełnie automatycznie, a serce, zdało się, rozedrzeć się z bólu! On z inną! I to uśmiechnięty i szczęśliwy! 
Uciekłam stamtąd i po dzwonku poszłyśmy z Jackiem na miejsca. Romek i Pikuś nie zjawiali się. Potem zauważyłam, że siedzę w loży z pannami. Pikuś nas zauważył  i Romek też; zaraz przyszli do nas. Byłam bardzo chłodna i smutna i nieszczęśliwa, bo on ciągle zerkał w stronę tej okropnej loży. Siedziałam obok Inki i obie byłyśmy smutne, bo jej brakło Grażolisa, a mnie brakło jego, mimo że siedział obok. W końcu jednak okazało się, że się na próżno martwiłam, bo on był taki kochany i dobry. Inka mi szepnęła, że on jest zdziwiony, że jestem taka zła i że on na pewno się we mnie buja. Byłam wtedy taka szczęśliwa! Chętnie bym się rozpłakała ze szczęścia!
Po przedstawieniu (nawiasem mówiąc bardzo nieszczególnym) poszliśmy do Iny. Ja zabrałam teczkę, a Malutka pantofle. Lila była bardzo zmartwiona i smutna, bo zdawało jej się, że Jacek kocha się w Inuszce, a nie w niej. Biedna, omal nie płakała! Zrobiło mi się jej okropnie żal i poszłam wprost do Jacka i spytałam go, czy mu się lepiej podoba Inka czy Lila. Najpierw powiedział, że mu się obie podobają, ale nie zastanawiał się jeszcze, która więcej, ale sądzi, że Lila. Powiedziałam to jej. Była bardzo szczęśliwa! Rzuciła mi się z radości na szyję. Kochana Malutka!
Byłyśmy z nią wczoraj bardzo szczęśliwe, tylko jedna Inuszka była smutna. Biedna, kochana moja przyjaciółeczka! Tak ją kocham, że jej zmartwienia bolą mnie tak, jak moje własne.
Została biedna ze swoim zmartwieniem, a my z Lilą i chłopcami poszliśmy. Jacek poprosił mnie na parę słów, więc poszłam z nim, a Malutka z Romkiem. Jacek na wstępie oświadczył mi, że będzie mnie swatał z Romkiem, a na moje wieloznaczne: „ojej!” powiedział: „czy Pani nie zauważyła jeszcze, że Romek się w Pani poważnie zabujał?”. Serce mi mocno zabiło… myślałam, że wyskoczy! Jacek powiedział cały hymn na cześć Romka i poradził mi, bym rzuciła wszystkich innych i „zabrała się” do niego. Ja nawzajem odwdzięczyłam mu się hymnem na cześć Malutkiej i poradziłam „zabrać się” do niej. Zawarliśmy przymierze. Przyrzekliśmy sobie mówić po imieniu. On jest bardzo morowy, ten Jacek! Poczciwy do gruntu i przystojny, tak że nie szkoda dla niego Malutkiej. Potem zmieniliśmy się i Jacek szedł z Lilą, a ja z Romkiem. Na Wileńskiej oni skręcili, a myśmy poszli dalej. Przy pożegnaniu Lila szepnęła mi: „Dziękuję!”.
Poszliśmy. Tak mi było dobrze, tak błogo na sercu! Szłabym tak do końca świata u jego boku!
W pewnej chwili on mi mówi: - Porozmawiajmy o poważnych sprawach!
Ja: - Dobrze! Słucham, niech Pan zaczyna!
On: - Więc  ja Panią… 
Ja: - Ja Panią? I? Słucham!
On: - Ja Panią… ja… Jak dotychczas bardzo, bardzo Panią lubię!
O Boże! Niebo otworzyło się przede mną w tej chwili i odparłam mu: - Bardzo mi miło, ja Pana też bardzo lubię! (a w myśli dodałam: kocham!) Widać było, że się nie spodziewał takiej odpowiedzi i był bardzo zadowolony. Coś zaczął mówić, potem umilkł i ścisnął tylko moją rękę. Szliśmy chwilę w milczeniu i tak nam (przynajmniej mnie) było dobrze! Potem usłyszeliśmy orkiestrę, która grała tango. I ja, nic nie myśląc, palnęłam: - Wien Pan, ja bardzo lubię tańczyć z Panem tango! A on na to: - To ja chyba dwa razy więcej lubię z Panią tańczyć – i tek cudnie się na mnie spojrzał, że serce mi przestało bić ze szczęścia! 
Potem rozmawialiśmy o różnych obojętnych rzeczach, a gdyśmy już byli blisko, on powiedział: - Jaka szkoda, że to już!
Żegnając się pocałował mnie dwa razy w rękę i tak się patrzył!... W domu wszyscy byli w doskonałych humorach, więc nie zauważyli, że ja byłam jak obłąkana ze szczęścia. Nie mogłam sobie po prostu znaleźć miejsca!
Nareszcie spotkałam takiego chłopca, o którym zawsze marzyłam!
Grzeczny, wychowany, nie arogancki (jak to teraz w modzie) prawdziwy dżentelmen i w ogóle kochany chłopak! I dlatego pokochałam go całą głębią mego małego serca!
Dzisiaj były u mnie Inuszka i Malutka. Malutka szczęśliwa, a Inka najnieszczęśliwsza na świecie! 
Lili Jacek wczoraj powiedział, że mnie i Inuszkę lubi, a dla niej ma coś więcej. Dlatego jest bardzo, bardzo szczęśliwa! Teraz rozumiem ją doskonale, bo pierwszy raz w życiu kocham tak, jak teraz! Inuszki za to niezmiernie mi żal. Spodziewała się, że zastanie u mnie list od Grażolisa i spotkało ją straszne rozczarowanie. Była tak smutna, że aż mnie w gardle ściskało.
Droga, kochana Inuszka! Tak bym chciała, żeby był znowu szczęśliwa, tak jak jest tego warta! Mam nadzieję, że tak będzie! Świnia ten Grażolis, że dotąd nie napisał! Co bym dała za to, żeby jutro móc zanieść ten list Inuszce i widzieć jaj buzię rozpromienioną szczęściem i cieszyć się z nią razem! Niestety, dziś listu nie ma!
Kończę, bo mnie ręka rozbolała od pisanie!
Pa, mój pamiętniczku! Życz mi, bym była przez całe życie tak szczęśliwa jak teraz i bym zawsze miała takie przyjaciółki jak Inuszka i Malutka! Pa!
No, nare4szcie skończyłam przepisywać! Aż mnie ręka rozbolała! Napisałabym dalej, ale już mam po uszy tego pisania!


Poniedziałek 23 lutego 1942 r. Wilno
Dzień dobry, mój drogi pamiętniczku!
Dzisiaj opiszę Ci zdarzenia ostatnich dni. A więc w czwartek nie stało się nic nowego. Inka po szkole była u mnie. Myślała, że znajdzie list od Grażolisa. Niestety nic nie było! W szkole miałyśmy przykrość. Oznajmiono nam, że trzeba będzie zdawać egzamin. W piątek Inka też zaszła, ale listu znowu nie było. Udało mi się nastawić ją trochę inaczej. Trochę, troszeczkę ochłodła dla niego. Bardzo mało, że ledwie widać. Może zresztą sama o tym nie wie, ale tak na szczęście jest!
W sobotę w czasie przerwy przyszła woźna i powiada: narzeczony przyszedł! Zdziwiłam się i dopiero Inka domyśliła się, że to Romek. Rzeczywiście, był to on i Pikuś. Zaprosili nas do kina na piątą.  Inuszki mama, niestety, nie puściła, więc musiałam iść sama (przykro mi było, ale chęć widzenia jego była mocniejsza). 
Jadłam u Inuszki obiad, potem poszłam z nią do jej nauczycielki muzyki. Grałam trochę u niej i śpiewałam, pięć minut przed „kwadrans na piątą” wyszłam stamtąd (raczej wyleciałam jak bomba!). Zdążyłam na sam czas (?!) 
Pikuś wyszedł mi na spotkanie nawet. Spóźniłam się tylko (?!) o 15 minut!
Film był bardzo morowy i wesoły! Romek był bardzo miły i kochany! Odprowadził mnie do domu. Najpierw zaszliśmy do Inki, bo u niej była moja teczka. 
Bardzo miły był ten wieczór!
Wczoraj za to był dzień okropny!
Rano poszłam do kościoła i zaniosłam Inuszce list od Grażolisa (przyszedł w sobotę) potem wróciłam do domu, rodzinka poszła do lasu przejść się, a ja zostałam sama, bo mnie ząb trochę bolał. W domu było cicho, ponuro, na sercu coś mi tak ciążyło, tak uciskało… Grałam sobie na patefonie płyty, które mi wypożyczyła Inuszka. Jest tam jedno tango „Ilona”. Tańczyłam je z Romkiem pierwszy raz. W sobotę wpływało na mnie kojąco, wczoraj szarpało nerwy, nie wiem dlaczego. Wieczorem, właściwie po południu, przyszedł „Głupi Jasio” : oni grali w brydża, a ja siedziałam i… tak mi było okropnie źle!
Poszłam dlatego wcześniej spać! Inuszka za to spędziła wczorajszy dzień bardzo wesoło! Była u państwa Połujanów. Podobno Romek pytał się, co ma robić, abym go pokochała. Trudno mi w to wierzyć! A jednak tak mi serce skoczyło, gdy to usłyszałam!
Dziś Inka była też u mnie po szkole. Dziś nudny dzień. Przynajmniej po szkole. 

Poniedziałek 2 marca 1942 r. Wilno 
Cześć pamiętniczku! Równo tydzień nie pisałam. Wprawdzie kilka razy zaglądałam do Ciebie, ale jakoś mi się nie chciało pisać. W ogóle jestem teraz strasznie rozleniwiona. Cały dzień grałabym tylko na fortepianie i nic więcej. Teraz uczę się grać „List” – romans cygański. Bardzo ładny! No, ale muszę Ci napisać co się zdarzyło przez ten czas.
We wtorek w szkole było b. wesoło. W domu jak zwykle. Trochę grałam na fortepianie , trochę czytałam, trochę robiłam lekcje. W środę był Tatuś. W szkole było bardzo wesoło. Bałaganiłyśmy, że ha! 
Inka tylko była zmartwiona, bo zostawiła listy od Grażolisa pod poduszką, a mama jej zawsze ściele łóżko. Po lekcjach byłam u niej. Przy mnie mamusia jej nic nie mówiła, ale potem podobno trochę krzyczała. Ale ostatecznie nic nie było, bo Tatuś Inuszki nic się nie dowiedział. 
W czwartek znowu było b. wesoło w szkole. Przeważnie na lekcji Edzia. My zn Inuszką bardzo bałaganiłyśmy, więc Edzio, śmiejąc się oczywiście kazał Inuszce siąść przy nauczycielskim stoliku, a mnie na końcu klasy. Ja nie chciałam iść, więc wziął mnie za rękę, a z drugiej strony ciągnęła mnie Klizówna. Było śmiechu, że ha! Ale potem ja sama się zdecydowałam i poszłam na ten koniec.
Inka, siedząc przy stole czytała stopnie, więc Edzio kazał jej siąść w kącie. Zaczęłyśmy wtedy rozmawiać ze sobą za pomocą palców. Klasa wyła, a Edzio też oczywiście, ale zasłaniając się książką. Udawał złego i kazał Inuszce siąść tyłem do klasy. Potem Inuszka posłała mi list i on złapał. Ale dziewczynki go buchnęły i oddały mnie. Właśnie czytałam go, gdy nagle podchodzi Edzio i każe mi go oddać.  Go z siebie i zaśmiałam się: „To nie ja go wzięłam! Dziewczynki mi dały!”. Kazał mi oddać z groźną miną, ale ja się wytrwale uśmiechałam i w końcu zaśmiał się także. 
Cała klasa była bardzo rozbawiona i wesoła! Wszystkie dziękowały nam za ten błagan, bo Edzio nie zdążył żadnej zapytać.
W piątek pytała mnie Niemka. Dostałam plus, bo wszystko umiałam, ale dzwonek przerwał pytanie.
W sobotę po południu byli u mnie Romek i Jacek. Zaprosili mnie na niedzielę na sanki. Wieczorem poszłam do Inki. Doduś był chory, więc siedziałyśmy przy nim. Dał mi rysunek, który już dawno obiecał mi narysować. On jest bardzo sympatyczny i miły chłopak! 
Była mamusia Inki. Rozmawiałyśmy długo, opowiadałyśmy sobie różne kawały i było bardzo miło. Inki mamusia jest bardzo sympatyczna.
Wróciłam do domu po 7-mej. 
Wczoraj było dosyć nudno. Wieczorem graliśmy w brydża. 
Dzisiaj w szkole Inka mi powiedziała, że nie byli wczoraj na sankach, bo była zła pogoda. Siedzieli u państwa Połujanów. Dziś mieliśmy iść do teatru, ale jeszcze nie było biletów, a poza tym Inkę tatuś nie puścił. Byłam dziś dosyć smutna, bo od pewnego czasu zdawało mi się, że Romek kocha się w Ince, a udaje że się we mnie buja, aby wzbudzić w niej zazdrość. 
Inuszka stale na mnie fukała, że jestem głupia i że nie mam się o co martwić, bo Romek na pewno mnie kocha. Chciałam w to wierzyć, ale coś mi stale szeptało, że to nieprawda.
Po szkole poszłyśmy do „Spandos fondas” kupić albumy. Potem ja poszłam do domu sama, a Inuszka z Tuśką. 
Przyznam się, że jestem trochę zazdrosna o Inkę. Ostatnio tak często przebywa z Tuśką. Boję się, żeby mi Tuśka nie zabrała jej!
Przed piątą przyszedł do mnie Jacek. Przyniósł bilet do teatru. Posiedział trochę i poszedł. Jutro idziemy o 5-tej. Po jakiejś godzinie, grałam właśnie na fortepianie, , gdy poczułam że ktoś za mną stoi. Odwróciłam się i… Romek! Serce mi skoczyło! 
Przyniósł mi też bilet. Pogniewali się trochę z Jackiem, więc dlatego osobno przyszli. Romek był taki kochany! Gdy wyszedł, byłam szczęśliwa, szczęśliwa i jeszcze raz szczęśliwa! Teraz już nie wątpię! On mnie musi choć trochę kochać! A jeśli nie, to wywalczę tę miłość! Wywalczę szczęście! Nie dam się biernie w ręce losu, ale sama nim pokieruję! Jestem pełna nadziei i wiary w swoje siły! Zobaczymy!

Czwartek 5 marca 1942 r. Wilno       
Piszę to w szkole, na przerwie. Tak mnie coś pociągnęło, żeby coś zapisać. Wszystko po kolei napiszę Ci po powrocie do domu, a teraz mogę Ci tylko powiedzieć, że smutno mi w szkole, bo Inki nie ma. Nie wiem dlaczego nie przyszła. Byłam na nią wczoraj bardzo zła i dzisiaj też trochę, ale teraz czuję znowu dla niej taką przyjaźń, jak dawniej. 
Po szkole muszę do niej zajść. Ciekawam, czemu nie przyszła. Kochana Inuszka! Miałyśmy z ni iść dzisiaj do gimnazjum dla dorosłych i porozmawiać z Grażolisem. Ja jej przyrzekłam, że pomogę jej,  w miarę możności, w porozumieniu z Grażolisem. Zobaczymy, ale wątpię, czy ją tatuś puści. 
Następna lekcja to muzyka. Szkoda, że nie ma Inuszki! Bałaganiłybyśmy jak zwykle. A bez niej to jakoś i mnie nie bardzo się chce bałaganić! Sama nie wiem, co będzie, gdy się skończy rok i trzeba będzie się z nią rozstać na dłuższy okres. Brr…
No, ale trzeba kończyć, bo Edzio już jest w klasie!
Pa!

Czwartek 12 marca 1942 r. Wilno
Prawie co dzień otwierałam Cię, pamiętniczku, z zamiarem pisania, ale ciągle odkładałam to „na potem”. No, ale dzisiaj to już się zabrałam na serio. Opiszę i więc wszystko po kolei.
Więc w czwartek po lekcjach poszłyśmy z Tuśką, Drąsikówną i Kondratówną do Inuszki dowiedzieć się co jej jest. Okazało się, że jest chora. Biedna leżała w łóżku, taka blada, kaszląca. Bardzo się ucieszyła, gdy nad ujrzała. Opowiadała nam o tym jak leżała w szpitalu na ślepą kiszkę. Uśmiałyśmy się, że ha! Potem one poszły, a ja zostałam. Poszłam na 4-tą do dentystki, zabiegłam do domu, zjadłam stojąc obiad i poleciałam z powrotem do Inki. Kochana Inuszka! Dała mi list do Grażolisa. Miałam go zanieść jemu do szkoły. Nie bardzo mi się chciało, ale Inuszce trudno mi odmówić. Ona taka poczciwa i dobra i tak rzadko prosi! Wyszłam od niej już mocno po szóstej, już ciemniało. Biegłam jak wariatka, bo teraz straszno chodzić. Przyszłam do szkoły, jak na złość, 10 minut po dzwonku. Chciałam oddać list woźnemu, ale potem pomyślałam sobie, że szkoda Inuszki. Będzie musiała czekać na odpowiedź tak długo! Więc został m i czekałam całe pół godz. Potem przyszedł Grażolis. Bardzo się ucieszył, gdy mu powiedziałam, że mam list od Inki. Zaraz napisał odpowiedź. Byłam bardzo zdziwiona jego zachowaniem się. Był grzeczny jak 100% dżentelmen! Przyznam się, że już nie tak strasznie mi szkoda Inki dla niego. Swoją drogą niezły chłopak, choć nie w moim guście.
Wyszłam ze szkoły, było zupełnie ciemno, biegłam jak szalona. Na mojej ulicy gonił mnie jakiś żołnierz. Najadłam się strachu, że ha! Ale za to jak się ucieszyłam, gdy przeczytałam to co on napisał! Pisał, że nie może wyrazić, jak radośnie mu na sercu, że Inka wreszcie po tygodniu milczenia napisała. Po prostu skakałam z radości! Nazajutrz Inuszka była strasznie szczęśliwa, gdy dostała ten list! Zaraz dostała większą gorączkę! Napisała list, a ja go wrzuciłam. Umówiła się z nim na czwartek , u niego w szkole.
W sobotę też siedziałam u Inuszki. Była bardzo słaba, bo dostała bańki. 
Gdy przyszłam do domu, Dziuńka mi oznajmiła, że był Romek i Jacek i prosili, bym przyszła w niedzielę do Jerzego.
Nazajutrz poszłam do kościoła. Było bardzo ładnie, słońce świeciło… byłam bardzo wesoła, mimo że on nie był w nadzwyczajnym humorze. Byliśmy na górze Zamkowej, na baszcie, potem poszliśmy na ślizgawkę, a potem… potem do domu. Odprowadził mnie Jacek. On jest jednak bardzo morowy chłopiec! Lila przedtem mi się skarżyła, że on jest chłodny, więc zaczęłam go wyciągać za język. Gdy doszłam do wniosku, że on ją jednak musi trochę kochać, delikatnie go zaczęłam pouczać, jak się ma zachować. Poczciwy Jacuś!
Aha, byłabym zapomniała! W sobotę, gdy przyszłam do Inki, obejrzałam się, że nie mam forsy. Poszłam więc z Tuśką z powrotem do szkoły. Okazało się, że inspektor znalazł moją forsę. Zaszłyśmy potem do jego gabinetu i gadaliśmy z nim. On jest jednak taki kochany człowiek! Takiego rzadko można spotkać! Taki poczciwy i dobry! Pierwsze moje uczucie sympatii dla niego nie zawiodło mnie. W sobotę jeszcze więcej go pokochałam (jeśli można tak nazwać to uczucie dla niego). Ja nie wiem i nie rozumiem, jak można choć jedno złe słowo powiedzieć na takiego człowieka!
Przyrzekł nam, że nam da polskie książki. Jestem taka szczęśliwa, że nam zaufał! Tylko boję się o niego! On jest taki dobry i otwarty! Może wpaść! Nie daj Boże! Da Bóg, że na przyszłość wszyscy ci, co go męczyli, będą pokutować. 
Czytał mój pamiętnik. Nie bałam się mu go pokazać, bo mu zupełnie ufam!
To były bardzo miłe godziny! Takich jest mało w życiu! Prawdziwa sympatia i zaufanie! Kochany Inspektor!
W poniedziałek po szkole zaszłam do Inki. Niestety! Nie można było do niej zajść, bo doktor zabronił. Płakać mi się chciało! Biedna Inuś! Cały dzień leżeć sama i w ciemnym pokoju (bo zasłonięte okna) coś strasznego! Napisałam do niej kartkę. Biedna Inuszka! W domu zastałam dla niej list od Grażolisa. Pisał, że się ogromnie cieszy, że ona przyjdzie do niego w czwartek i że ma nadzieję ujrzeć ją w swoich ramionach itd. itd. w tym samym tonie. 
Taki cudny, radosny list i nie mogę go pokazać Ince! Bo gdyby rodzice złapali… ho, ho, byłoby gorąco!
Wczoraj było w szkole dużo przykrości! I to z naszej winy! Na wielkiej przerwie przyszła Waruśka i wygoniła nas z klasy. My, jak głupie, zlazłyśmy potem znowu. Po chwili przyszedł inspektor. Był bardzo zły i zdenerwowany. Kazał nam za karę odmienić na dzisiaj 6 czasowników w 6-ciu czasach i 6 rzeczowników z przymiotnikami (oczywiście po łacinie). Był bardzo smutny i strasznie mi go było żal. Nauczyciele śmiali się podobno z niego, że nie może sobie dać rady z uczniami. Boże, tak mi było przykro, że to przez nas! 
Świnie dziewczynki z III b klasy jeszcze wygadywały na niego. Zrobiły mu przykrość i jeszcze pyskują. Tuśka też, świntuch, gadała na niego!      
Robiłam wczoraj tę łacinę ze 3 godz. Aż mnie głowa zabolała. Ale nie czuję do niego żalu. Nasza wina! [2 słowa niezrozumiałe, chybam nie po polsku?] 
Po szkole byłam u Inki. Czuje się podobno lepiej, ale wchodzić jeszcze nie wolno. Dałam tylko kartkę do niej. Tak mi tęskno do niej! Moja kochana Inuszka! Smutno bez niej! Ciekawam, czy też choć trochę do mnie tęskni?
Dzisiaj na muzyce bałagan był jak zwykle. Na niemieckim Niemka była bardzo smutna i blada (umarł jej brat). Nie lubię jej, ale namówiłam dziewczynki, żeby złożyły jej wyrazy współczucia. Najpierw śmiały się ze mnie (wysoka kultura!?) ale w końcu dały się namówić i gospodyni klasy po lekcji podeszła do niej i powiedziała. Niemka ją pocałowała i szybko wybiegła z klasy. Żal mi jej, słowo daję, było!
Po chórze Edzio zaproponował mi żebym coś solo zaśpiewała. Odmówiłam, sama nie wiem dlaczego. 
Był Tatuś. Przywiózł masę do żarcia i masę poleceń dla rodzinki w związku ze mną(płaszcz, sukienka itd.). Kochana Mamcia [Muńcia?]!
Za dwa tygodnie egzaminy! Brr… Słabo mi się robi, gdy o nim pomyślę. Naprawdę, czuję, że nie zdam! To byłoby okropne! Lepiej nie myśleć! Pal sześć!
Grunt się nie przejmować!
Pa, pamiętniczku, już późno, więc jako „grzeczna dziewczynka” idę lulu. Pa!


Wtorek 31 marca 1942 r. Wilno
Dzisiaj napiszę Ci tylko „Zaczęło się…”.
Napisałam to dzisiaj, na rysunkach. 
 „Zaczęło się dziwnie… Jakieś drgnienie w sercu, żal i smutek i tęsknica… Coś się zbudziło! Jakaś złota smuga spłynęła mi do serca… Spłynęła… i została! Ono zawarło się, zamykając ją w sobie niby najcenniejszy skarb… i serce spało. Ale na dźwięk Jego imienia coś drgało w nim, coś zapalało się, ale jak nikły płomyk na wietrze, gasło. I serce znowu spało. A potem… stało się! Stało się, o czym serce szeptało mi dawno, dawno; poznałam Go! On! To krótkie, małe słowo mieści w sobie wszystko… całą miłość, całą głębię uczucia, co drzemało w mym sercu! Poznałam Go! I zaczęła się wiosna! Wiosna mego serca…; Coś w nim znowu zaczęło drgać, budzić się… I kiedyś… kiedyś serce krzyknęło: kocham! …i wyrósł w nim przecudny kwiat. Najwspanialszy, najwonniejszy kwiat miłości. Rozkwitł i wypełnił sobą całe moje małe serce… I świat uśmiechał się do mnie, gdy byłam przy Jego boku, a słońce świeciło jaśniej i cieplej, gdy dłoń moja spoczywała w Jego dłoni. A serce biło mi tak mocno! I tak mi było dobrze i spokojnie i słodko… - to… miłość!… Miłość owładnęła mną miłość wszechwładna i wspaniała. 
Miłość! Pierwsza w mym życiu! Pierwsza miłość pełna tęczowych marzeń, nieprześnionych snów i złotych złud…”
Napisałam to pod wpływem myśli o Nim (to znaczy o Romku)!

Wielki Piątek 3 kwietnia 1942 r. Boguciszki
Dzień dobry pamiętniczku! Już jestem od 2 dni w Boguciszkach. Jest wstrętna pogoda, słońca ani śladu i w ogóle…
Wczoraj ocieliła się jedna krowa, ale przedwcześnie i Tatuś boi się, że zdechnie. W ogóle tutaj z pokarmem dla bydła bardzo źle i ono, biedne, z dnia na dzień chudnie. Żeby już prędzej nadeszła ta wiosna!
A teraz opowiem Ci, co zdarzyło się od czasu, gdy ostatni raz pisałam. 
Więc: którejś niedzieli poszłam do kościoła św. Jerzego na mszę. Spotkałam Jacka, ale Lili ani Romka nie było. Poszliśmy więc na zamkową Górę opalać się. Spędziłam czas bardzo mile i wesoło. Po południu, o 4-tej przyszedł o mnie Jacek i poszliśmy do państwa Połujanów. Lilę spotkaliśmy przed domem i poszliśmy z nią razem po Romka, który siedział u jakiegoś swego kolegi. Potem poszliśmy do nich. Był ojciec Lili i mama. Czułam się niezbyt przyjemnie, bo stale byłam bacznie obserwowana. Tam dopiero dowiedziałam się, że Inuszka już wstała i że można ją już odwiedzać. Lila znowu była nieszczęśliwa, bo wmówiła w siebie, że Jacek ją lekceważy i ani trochę nie kocha. Dopiero ja wyperswadowałam jej to, tak że uspokoiła się powoli. 
Potem Jacek odprowadził mnie do domu. Cały czas bardzo poważnie rozmawialiśmy. Opowiadałam mu, jak się zabujałam w Romku, a on mi opowiadał o swojej jakiejś tam starej sympatii itd. W końcu powiedział mi, że lubi Lilę i czuje do niej sympatię, ale tymczasem (?!) jej nie kocha. Był jakiś taki smutny, nie wiem dlaczego. Bardzo go tego wieczora polubiłam.
Nazajutrz w szkole zaczęły się tortury: egzaminy! Z matematyki, geografii i łaciny. 
Aha, byłabym zapomniała! Mieli mnie i Ink wyrzucić z gimnazjum! Oczywiście za to, że jesteśmy Polki. Z III b klasy już dawno wyrzucili 6 dziewczynek. Było mi trochęm nieprzyjemnie, ale w końcu powiedziałam sobie: guzik! Przestałam się przejmować i dziwne: Dyrektor przestał o tym mówić, no i nie wyleciałyśmy! W poniedziałek wieczorem siedzieliśmy wszyscy w domu, gdy nagle wbiega nocny dozorca i woła: Nalot! Samoloty sowieckie nad miastem! Spuściły rakietę. 
Wyszliśmy zobaczyć. Rzeczywiście, wolno kołysząc się na spadochronie widniała ogromna rakieta. Oświetlała całe miasto. Samoloty huczały, ale bomb tymczasem nie rzucały, więc poszłam do domu. Pani Hanka i Janek zostali na dworze, bo p. Hanka strasznie się boi. Po prostu panicznie! Więc zostali na dworze, a ja i Dziuńka poszłyśmy spać.
 Nagle… słyszymy: buch, buch, buch… Jeden po drugim, jeden po drugim okropne huki. Bomby! Ucieszyłam się, że się raz nareszcie coś zaczęło i poszłam spać.
Nazajutrz poszłam jak zwykle do szkoły. Wszędzie leżała masa szkła z powybijanych okien, pełno ludzi, ruch, zamieszanie. W szkole też niezwykłe poruszenie. Część Litwinek zwiała w ogóle z Wilna. Prawie cała szkoła poprzychodziła bez książek, ale lekcje były. Był nawet egzamin z litewskiego. Po szkole poszłam do Inki. Siedziałam u niej i cieszyłam się jej widokiem po tak długiej rozłące. 
Następnego dnia przyjechał Tatuś. Był to wolny dzień bo był pogrzeb naszego księdza, którego zabiła bomba. W ogóle bardzo dużo ludzi pozabijało. A ci Niemcy, psubraty, nie mieli żadnej obrony. Ani jednego wystrzału! Dranie, śmiali się z bolszewików, że tamci nie mieli obrony a sami jeszcze gorzej! Fuj!    
Z czwartku na piątek Tatuś u nas nocował. W piątek rano wyjechał.
Wieczorem wpadłam do Inki i wzięłam list dla Grażolisa i zaniosłam mu do szkoły. Było tuż po dzwonku, więc musiałam czekać. Okazało się, że jest w szkole inspektor, więc poprosiłam go. Poszliśmy do jego gabinetu, gadaliśmy, gadaliśmy… Fajny inspektor jednakże. Na przerwie oddałam list Grażolisowi i wzięłam odpowiedź, a potem znów gadaliśmy. Siedzieliśmy długo, długo, aż zupełnie ściemniało. Inspektor odprowadził mnie do domu, przed samą 10-tą. 
Nazajutrz nie poszłam wcale do szkoły, ale do Inki. Wyciągnęłyśmy płyty i patefon iv grałyśmy sobie cały czas. Potem zjadłyśmy obiad i poszłyśmy do pokoiku Inki. Tam oczywiście zagadałyśmy się tak, że przyszłam do domu mocno po 7-mej. Inka była bardzo droga i kochana! Tego dnia jeszcze więcej ją pokochałam! W niedzielę obudziłam się bardzo późno, tak że nie zdążyłam pójść do św. Jerzego. Przyszłam do Inuszki już po 1-szej. Był u niej Romek. Rozmawialiśmy wesoło, Romek był bardzo kochany, ale po 2-giej musiał iść. Zaprosił mnie na drugi dzień świąt. Nie pójdę, choćbym była w Wilnie, bo (Inka mi mówiła) pan Połujan powiedział, że ja nie zawsze umiem się poruszać i że jestem wiejską dziewczyną. Oczywiście po tym nie mogę iść, by bym się czuła strasznie skrępowana i byłabym jeszcze bardziej „wiejską dziewczynką”.
W poniedziałek spotkałam Ruzieckiego. Zaprosiłam go do nas, bo jęczał, że nie ma towarzystwa i dał mi cukierki. Wieczorem przyszedł i przyniósł wódkę i cukierki. Grali potem w karty do 5-tej rano. Ja oczywiście spałam. We wtorek po szkole zaszłam do Inki. Doduś już nie leżał, więc bawiłam się z nim. Lepiliśmy z plasteliny babę wiejską z wiadrami, potem kleiliśmy wycinanki. 
Gdy wróciłam do domu, rodzinka wychodziła (bo zaprosił nas Ruziecki) więc ja rzuciłam tylko teczkę i też poszłam. U niego oni pili wódkę, a ja zjadałam cukierki z kawą. Ruziecki z p. Hanką pili bruderschaft, potem tańczyli. W ogóle byli podhumorzeni! Przegapiliśmy 10-tą i musieliśmy u niego nocować. Rano ja wstałam i poszłam do szkoły. Dostałam cenzurkę. Mam chajkę z litwina. Wzięłam też cenzurkę Inuszki. U niej narysowałyśmy wspólnie z  Inuszką tło dla wycinanki Dodusia, przykleiłam je z Dodusiem, no i pożegnawszy się serdecznie, wyruszyłam do domu. 
Aha, była też Lila u Inki. Była dosyć chłodna, więc było mi bardzo przykro. Inka już może chodzić, więc odprowadziła mnie do Wileńskiej. Prosiła mnie, żebym się postarała przyjechać na 1-szy dzień świąt. 
Przyrzekłam, że się postaram, choć, szczerze mówiąc, nie wierzyłam w to. Tak mnie coś ściskało i dławiło w gardle, że udawałam złą, żeby nie pokazać, jak jestem smutna. W domu zastałam już Tatusia. Po południu wyjechaliśmy. Janek przyrzekł, że przyjdzie w sobotę do Boguciszek i przyniesie coś tam słodkiego. Jechaliśmy dosyć długo. Pod koniec powstała okropna zawieja, tak że nawet trochę zmarzłam. Wczoraj cały dzień nic nie robiłam, tylko czytałam Mamie na głos „Przygodę” Londona. Właśnie przed chwilą skończyłam. Dzisiaj napisałam wiersz „Moja przyjaciółka” na cześć Inki. Tęskno mi do niej.
Aha, wczoraj rano, ja jeszcze leżałam, Mamusia przyniosła mi śniadanie i powiada: „To kiedy Janek ma przyjść?”. Ja na to: „W sobotę, a w niedzielę rano z powrotem”.
Wtedy Mamusia: „To ty też pewnie chcesz razem, co?” i mrugnęła domyślnie. 
Kochana Muńcia, od razu zrozumiała, o co mi chodzi. Sama nie chciałam prosić, ale opowiadałam o tym 1-szym dniu i Mamcia domyśliła się, że chcę jechać i sama mi powiedziała.   
Kochana, najdroższa Muńcia! Teraz wszystko zależy od Janka. Jeśli przyjdzie w sobotę, to znaczy jutro, to będę u Inuszki na 1-szy dzień, jeśli nie, to zmuszona będę pozostać tutaj. O Boże, daj, aby przyszedł.
Strasznie chciałabym być u Inki na 1-szy dzień świąt!
Zobaczymy, co będzie jutro. Żeby Janek przyszedł byłabym najszczęśliwsza pod słońcem!


Poniedziałek 6 kwietnia 1942 r. Wilno   
Drogi pamiętniczku! Jestem nieszczęśliwa! Okropnie, strasznie nieszczęśliwa! Śmieję się, a chciałabym płakać! No, ale lepiej opowiem Ci wszystko po kolei. W sobotę Janek nie przyszedł. Byłam bardzo smutna, ale Tatuś sam zaproponował, że mnie odwiezie. Byłam strasznie, strasznie szczęśliwa! W niedzielę wstałam wcześniutko i nie mogłam usiedzieć z wielkiej radości. 
O jakiejś 11-tej albo później nareszcie wyjechaliśmy. Byłam w domu przed 3-cią. Przyjęli mnie dosyć chłodno zdziwieni, czemu przyszłam, ale mało mnie to wzruszyło. Przebrałam się i pobiegłam do Inki. Spodziewałam się, że się oni ucieszą, że Romek też… Gdy wbiegłam na schody serce mi waliło… Otworzył mi jeden pan. Za jego plecami ujrzałam Inkę. Oczywiście rzuciłyśmy się sobie w ramiona, wycałowałyśmy się. Inka była w białej sukience i wyglądała bardzo wdzięcznie. Za jej plecami widziałam jak Romek wyjrzał z salonu i zobaczywszy mnie, szybko się cofnął. Ukłuło mnie coś mocno, mocno w sercu… Wybiegła Lila i poszłyśmy razem do pokoju Inki. Tam rozebrałam się i poszłyśmy do salonu. Inka przedstawiała mnie gościom. Ten gruby pan, co mi otworzył drzwi, nazywa się pan Kopacewicz.  Jest okropny! Wygadywał głupstwa, od razu zaczął mnie nazywać po imieniu, tańcząc stanowczo za mocno obejmował i w ogóle… typek! Była te…ż p. Tymanowa ( nie podoba mi się, bo ma wygląd i mówi jak przekupka), pan Franciszek, Inki narzeczony (był kompletnie pijany, ale poza tym bardzo zabawny i sympatyczny), Zbyszek z mamą. Onj jest bardzo sympatyczny i wesoły. 
Była też pani Kalinowska (poznałam ją już dawno u Inki), pani Połujanowa (wyglądała ślicznie w czarnej, atłasowej sukni) i pan Połujan (cały czas spał, bo był kompletnie ululany). Całe towarzystwo było mocno podhumorzone. Pan Romanowski zaraz mnie zasadził do stołu i musiałam wypić cały kieliszek wódki, a potem drugi. Tańczyliśmy trochę, potem ja po wypiciu tych 2 nieszczęsnych kieliszków kompletnie się wstawiłam i poszłam do Inki pokoju trochę się położyć. Głowa mnie okropnie zaczęła boleć, więc wypiłam proszek. Potem mi przeszło i znowu poszłam tańczyć. Romek był dosyć chłodny. Zbyszek mi powiedział tańcząc ze mną: „Wie pani, u nas tutaj jest jeden bardzo ‘taki jakiś’. Wszyscy mówią, że jest pijany, a ja mówię, że zakochany” i spojrzał znacząco na Romka, a potem na mnie.
Potem poszliśmy znów do stołu. Siedziałam między Zbyszkiem a Romkiem. 
Opowiadali mi kawały, było bardzo fajnie i wesoło. Potem Doduś też opowiadał różne kawały, a potem… potem poszliśmy do domu. Pan Kopacewicz koniecznie chciał mnie odprowadzić. Idiota!
Odprowadził mnie Romek. Inka mu kazała (?!). Całą drogę był bardzo chłodny, ja mówiłam, mówiłam, w końcu sama nie wiedziałam co. Było mi okropnie na sercu! Płakałam. Dziś wstałam i mocno po 12-tej z okropnym bólem głowy. Wczoraj Romek i Lila zaprosili mnie na dzisiaj, na 2-gą. Mimo wszystko przyrzekłam. Ale dzisiaj dużo mnie kosztowało, zanim zdecydowałam się pójść. Ale coś mnie pchało. Podświadomie miałam nadzieję, że nie będzie tak chłodny jak wczoraj. Gdy przyszłam, wszyscy siedzieli już przy stole. Wypiłam 2 kieliszki wódki, likieru, jadłam tort, mimo że już nie mogłam wcisnąć, bo w domu się najadłam tortów, ciastek itd. Potem piłyśmy z Inką i Lilą szampana. Był Pikuś. Całe towarzystwo było „już” bardzo „wesołe”.
Przedtem jeszcze Inka powiedziała mi, że zaręczyła się z Romkiem… Poczułam tylko wielką, wielką pustkę w głowie i w sercu i cichą, obezwładniającą słabość w całym ciele. O tak, dopiero teraz poczułam, jak go kocham! Jakim cierpieniem było dla mnie teraz patrzeć, jak był troskliwy o Inkę, jak skakał koło niej, jaki był rozpromieniony, gdy z nią tańczył.

Najpierw byłam smutna i właściwie nic nie odczuwałam, ale potem zbudził się we mnie bunt, straszny, żywiołowy bunt! Nic to mnie nie złamie! A przynajmniej niech on tego nie widzi! I byłam wesoła! Uczyłam Pikuchnę tanga, tańczyłam z panem Połujanem rumbę z figurami, wariowałam i śmiałam się. On był chłodny i nie mówił mi już „ty”, tylko wyłącznie „Pani”. Było mi smutno, smutno…
Odprowadził mnie Pikuś i Jacek. Opowiedziałam wszystko Jackowi, zwierzyłam mu się ze wszystkiego i trochę mi ulżyło. On był też dziwnie smutny. Kochany Jacuś!
We środę idziemy na 1-szą do Pikusia. Ince też mama, na szczęście, pozwoliła pójść, więc będzie chyba wesoło. Choć właściwie nie wiem, czy już tak prędko potrafię być szczerze wesoła.

Wtorek 7 kwietnia 1942 r. Wilno
Boże, czemuż go pokochałam? Gdybym Inuszkę tak nie kochała, tobym po tym wszystkim znienawidziła ją, ale kocham ją tak bardzo, że cały żal mam tylko do siebie, za to że go tak pokochałam. A zresztą może nawet lepiej, że się tak stało! Może Romek zdobędzie wzajemność Inki i wtedy ona nareszcie zapomni o tym swoim Grażolisie! Ciężko mi było pisać to ostatnie zdanie, alem napisałam je, bo tak pomyślałam, a dawno już postanowiłam wszystkie swoje myśli dokładnie zapisywać. Ciężko mi było i jeszcze jest na sercu, ale nic to. Mam nadzieję, że to prędko minie. Postaram się w każdym bądź razie o to. Jutro u Pikusia będę wesoła, wesoła jak nigdy. Niech on nie widzi, że się martwię.  Bo ja, nie tak jak większość dziewcząt zdolnych w takich razach do jak najdalej idących ustępstw, a nawet upokorzeń, mam jednakże trochę ambicji i nie upokorzę się za nic w świecie! Wolałabym… sama nie wiem, co bym wolała, ale w każdym bądź razie on po mnie nic nie pozna!
Przed chwilą wstałam. Całą noc, podczas gdy ja spałam oni (tzn. rodzinka i goście)grali w brydża i dopiero teraz wyszli. Była p. kapitanowa Pieślakowa i ona zaprosiła rodzinkę do siebie w sobotę na 4-tą. Oczywiście na całą noc. Chwała Bogu, będę mogła spokojnie pograć, pośpiewać i nie pytać co chwila: czy można to, czy można tamto itd. 
Za jakąś godzinę pójdę do Inki, a raczej do Dodusia, bo mu to już dawno przyrzekłam. Kupię mu wyklejanki i będziemy wycinać i kleić! Chcę już iść jak najprędzej, bo nie chcę być sama ze swoimi myślami. Po prostu boję się! To mnie okropnie męczy! Tam przynajmniej duchowo odpocznę. 
No, tymczasem pa, mój drogi! Napiszę coś znowu jutro. Do widzenia.  
Po południu
Byłam u Dodusia. Kupiłam mu wycinanki i plastelinę i kleiliśmy. Był pan Romanowski, pani Romanowska, pani Kalinowska z synem, no i Doduś. Inka nocowała u państwa Połujanów. Po południu wszyscy miękli iść do państwa Tymanów. Kleiłam z Dodusiem, rysowałam mu tło i byłoby mi dosyć przyjemnie, gdyby nie głowa, która zaczęła okropnie boleć. Zażyłam proszek, ale nic mi nie pomógł. Głowa mi po prostu pękała! Ledwo doszłam do domu! Ale potem jakoś się rozruszałam, przyszedł Witek i pan Szczuka (przyniósł całą butlę pysznego piwa) i teraz siedzą i grają w brydża. W ogóle oni wszyscy zwariowali na tle brydża i grają, grają bez końca. Już mi zbrzydło nawet słuchać. Jest jeszcze wcześnie, ale zaraz idę do łóżka, bo nie czuję się nadzwyczajnie, a chciałabym być jutro wesoła i wypoczęta. 
W domu nic jeszcze nie mówiłam, że idę jutro do Pikusia, ale powiem, jak nie będzie Dziuńki. Dobranoc!

Sobota 11 kwietnia 1942 r. Wilno 
Drogi pamiętniczku, te cztery ubiegłe dni to były cztery epoki, cztery okresy… Ale do rzeczy! We środę przed 1-szą przyszła po mnie Lila z Jackiem, no i poszliśmy do Pikusia. Tam jeszcze nikogo nie było, więc ja grałam trochę na fortepianie, oglądaliśmy „kącik”. „Kącik” to Pikuchny pomysł. To taki domek z tektury. W ściankach wycięte różne wzory i zaklejone kolorowym matowym papierem. Wejście wspaniałe! W górze ozdobione słoniami czy coś w tym rodzaju i zawieszony jakiś kilim, artystycznie ułożony, no a dalej drzwi, całe wycinane w różne wzory i pozaklejane tym matowym papierem. Wyglądało ślicznie! A gdy się wejdzie jeszcze milej. W kącie duże lustro i dwa fotele. Na lustrze mała lampka z czerwonym abażurem. Całość bardzo miła!
Pikuś jak zwykle elegancki i wesoły. Poznałam jego mamę. Bardzo sympatyczna i miła!
Potem przyszedł Romek z Inką. Przywitaliśmy się chłodno, tak jak zwykli znajomi i nic więcej. I zaraz straciłam cały swój świetny humor i całą siłą woli musiałam się powstrzymywać od otwartego buntu. Udawałam wesołą! Potem była kolacja. Oczywiście pyszna! Pikuś to zdaje się specjalista od tego. Pełno tam było różnych tortów, ciastek, ciasteczek itd. Romka Pikuś posadził, jak na złość, koło mnie. Przeżywałam po prostu męki. Nic mi się nie chciało jeść, zaczęła mnie boleć głowa i w ogóle piekielnie się czułam! 
Lila z Jackiem siedzieli naprzeciw, śmiali się, flirtowali, a mnie było tak okropnie ciężko! Potem tańczyliśmy. Z Romkiem tańczyłam niedużo. W pewnej chwili tak mnie głowa zaczęła boleć i tak serce coś ścisnęło, że nie mogłam się powstrzymać i rozpłakałam się. To było w „kąciku”, przy Ince. Przyszła Lila, zdziwiła się, czemu płaczę, a gdy jej szepnęłam że zakochana jestem w Romku, to mi rzekła: „To świetnie!”, ale czułam przecież, że to wcale nie było „świetnie”. Pikuś zauważył, że płakałam i widocznie powiedział Jackowi, bo Jacek poprosił mnie do „kącika” i spytała mnie czemu płakałam. Powiedziałam mu, że „nerwy puściły”, ale że to się więcej nie powtórzy i że Romka wcale ja już nie obchodzę, więc…
Śmiał się okropnie ze mnie, ale wcale mi nie było śmiesznie! Poprosił potem Romka i długo ze sobą rozmawiali, a potem znów mnie Jacek poprosił. Powiedział mi, że Romek naprawdę buja się we mnie i że on (Jacek) wie o tym doskonale, Romek jest chłodny, bo… (tu zawahał się) bo może ma jakieś troski w domu itd. Ja powiedziałam, że jeszcze muszę się przekonać, ale nie wierzę w to, żeby mnie Romek choć trochę kochał. Jacek został z Lilą, dał jej swoje zdjęcie i w ogóle doszli do porozumienia. Lila była bardzo szczęśliwa! Pod koniec ja oświadczyłam Jackowi, że ostatecznie skończone z Romkiem. Powstał wielki harmider, Romek coś tłumaczył Jackowi, coś mu wymawiał, Pikuś zaczął na mnie gderać, co ja wyprawiam, Inka była zdziwiona, Lila oburzona, słowem rozpętałam burzę! Sama się śmiałam, ale tylko ustami. Serce moje było jak krwawiąca, bolesna rana! Udawałam, że się tym wcale nie przejmuję!
Potem Inka i Romek wyszli (Romek ją odprowadzał) a myśmy też po półgodzinie poszli. Jacek był na mnie zły. Ja skakałam, śmiałam się, dokazywałam… W Końcu Lila widocznie domyśliła się, co się ze mną dzieje, bo powiedziała mi, że mi powie, czemu Romek się tak zmienił. Zaczęła, ale dalej nie mogła… Widać było jaką jej to sprawiało przykrość. W końcu zaszła ze mną do mnie, do przedpokoju i powiedziała. Boże mój! Jak grom z jasnego nieba spadło to na mnie! Ktoś powiedział, że ja mam gnidy! Serce we mnie zamarło, a w gardle stanęło coś gorzkiego, gorzkiego! Lila, kochana dziewczynka, ledwie to wyjąkała, rzuciła mi się na szyję, sama omal nie płacząca. Kochana Lila! Tak mocno ją wtedy pokochałam! Moja słodka Malutka!... W domu nie było nikogo. Przeżyłam parę okropnych godzin, ale lepiej nie mówić o nich! Najwięcej mnie martwiło to, że to właśnie „zasługa” Inki! Mojej kochanej Inki! Ona to Romkowi powiedziała! Lila nie mówiła mi tego, ale w jednym miejscu niechcący się zdradziła. Jak strasznie wtedy cierpiałam, tego chyba nikt nie wypowie! 
Jedynie Lila stała mi przed oczyma taka słodka  kochana! Pocieszyłam się, że choć ona mnie nie zawiodła. Byłam okropnie rozgoryczona, ale po zastanowieniu postanowiłam, że nic nie dam poznać po sobie Ince, bo na pewno zrobiła to bez myśli zaszkodzenia mi. Przebaczyłam jej z całego serca i postaram się zapomnieć!
W czwartek w szkole Inka była dla mnie bardzo dobra. Parę razy objęła mnie i wtedy łzy stawały mi w oczach na wspomnienie krzywdy, którą mi wyrządziła. A ona myślała, że ja płaczę po Romku! Nie wyprowadzałam jej z błędu. Po cóż mam ją martwić? Po szkole byłam u niej. Siedziałam aż do 7-mej. Grałyśmy sobie różne płyty, było przyjemnie, ale ciągle mi łzy stawały w oczach. Inka mi, że to głupstwo, że o nim zapomnę itd. W końcu przemogłam się i powiedziałam sobie: Jak zapomnieć, to zapomnieć! I starałam się więcej o tym nie myśleć. Potem okropnie poleciała mi krew z nosa. Gdy przestała lecieć, było już późno. Inka mnie odprowadziła i po drodze zaszłyśmy z nią do szkoły Grażolisa. Rozmawiała z nim i wyszła strasznie szczęśliwa! Przyszłam do domu o 8-mej. Ten dzień to była też rozpacz! Było mi ciemno, ciemno na duszy, ale jakby trochę spokojniej…
W piątek do szkoły przyszła Lila. Powiedziała nam, że w środę, gdy ją Jacek odprowadzał, „wyznali” sobie miłość i Jacek ją pocałował. Była bardzo szczęśliwa! Inka też, bo przyniosłam jej list od Grażolisa. Ale jaki to był list! Miłość miłością, Ty wiosną mego serca itd. 
Mnie było trochę smutno, ale nagle Lila powiedziała mi, że dziś albo jutro Romek przyjdzie mnie przeprosić, że jest bardzo zmartwiony, że cała noc nie spał itd. 
Wiadomość ta podziałała na mnie dziwnie. Nie poczułam ogromnej radości ani szczęścia, ani nic w ogóle nie czułam. Byłam jak skamieniała… Ale potem; potem fala szczęścia zalała mi całe serce, że zdałoby się pęknie od tego naporu radości! Ale nie, nie pękło, tylko jeszcze mocniej zabiło dla niego, jeszcze goręcej Go pokochało! Wróciłam do domu wesoła jak ptak! Tylko wieczorem dostałam silną migrenę, ale mi przeszła. Była Baśka Buchowska. Mieszka teraz gdzieś koło Oszmiany i przyjechała na jeden dzień, no i nocowała u nas. 
A dzisiaj! Dzisiaj to cudowny, najcudowniejszy dzień! W szkole Inka mnie spotkała wiadomością, że Grażolis napisał jej okropny list i że nie mogła całą noc spać! Napisał jej, że ona jest z tych panien, co chcą zawrócić głowy tysiącom, a sama zostać wolną itd. itd. w tym samym tonie. Umówili się na dzisiaj na 2-gą, koło Głównej Poczty. Inka chciała być dobrą dla niego, aby naprawić wszystko, ale udało mi się namówić ją, żeby ostatecznie z nim zerwała. Poszłyśmy na 2-gą, no i skończyła z nim. 
Sama potem dziwiła się jak mogła się w „takim czymś” kochać! Siedziałam właśnie u niej, gdy nagle przyszła Lila okropnie zła i oburzona, że ja nie w domu. Była u mnie z Romkiem i nie zastała mnie. Romek miał podobno dla mnie jakieś serduszko czy coś w tym rodzaju, ale poszedł do domu. Zrobiło mi się trochę żal, ale mimo to byłam szczęśliwa, że on mnie kocha i to mi wystarczyło. Poszłam z Lilą do mnie, bo miał przyjść na 5-tą Jacek. Przyszłyśmy o 10 min za późno. Był, ale poszedł. Lila była bardzo smutna, więc p9oszłam szukać Jacka. W domu go nie było. Lila była bardzo zmartwiona, ale ja pocieszałam ją, że on na pewno przyjdzie jeszcze raz. Już miałyśmy się wybierać do domu (to znaczy ja miałam odprowadzić Lilę) gdy nagle usłyszałam, że ktoś wszedł. Wybiegłam, patrzę… Romek! Serce podskoczyło mi aż do gardła! Przyszedł z Jackiem. Uczyłam Jacka tańczyć, Lila dała mu swoje zdjęcie, a ja byłam szczęśliwa, szczęśliwa i jeszcze raz szczęśliwa!
On był znowu taki jak dawniej! Tańczyłam z nim raz tango. Tego tańca nigdy nie zapomnę! Och, jak go jednak strasznie kocham! Całym swym sercem, całą duszą! On jest dla mnie wszystkim!
O Boże, dzięki Ci, żeś mi pozwolił być tak szczęśliwą, dzięki Ci, żeś w jego sercu też rozpalił iskierkę miłości dla mnie! Moja pierwsza miłość! Prawdziwa. Może to złudzenie, może kiedyś rozwieje się jak poranna mgła, ale teraz nie chcę o tym myśleć! Chcę żyć szczęściem, oddychać miłością, pić marzenia… chcę kochać!
* * * * * * * * * * * * * 
„Ukochany
Chcę Ci w tym liście wyznać wszystko, co od dawna drzemie w mym sercu…
Kocham Cię, mój jedyny, kocham nade wszystko! Tyle jest we mnie miłości, że zdałoby się, że serce pęknie od nadmiaru kochania. Tak mi słodko i dobrze, a zarazem smutno i źle! Tak bym chciała być przy Tobie, czuć Twoją dłoń na swojej, słyszeć Twój głos…O jakże mocno Cię kocham! Każda chwila bez Ciebie zdaje mi się tak szarą i pustą…
Ile razy przymknę oczy, lecę na skrzydłach marzeń do Ciebie, o mój Ty wyśniony! Dziś wyznaję Ci to, co już od dawna wyznawałam Ci myślami: tyś jest mój cały świat! Ciebie kocham ponad wszystko! … pokochałam Cię swoją pierwszą miłością czystą i dobrą. Pokochałam Cię całą głębią tkliwego uczucia, co drzemało dotąd w mym sercu i ono zamknęło w sobie Twój drogi obraz i strzeże go jak najdroższego skarbu. 
O ukochany, pokochaj mnie tak, jak ja Ciebie, a będę najszczęśliwszą istotą na świecie!”
- Oczywiście list ten nazywa się tylko listem. W twoich kartkach pozostanie on na zawsze, pamiętniczku!


Środa 29 kwietnia 1942 r. Wilno
Serwus, drogi przyjacielu!
Dawno już [nie] pisałam, ale dziś za to, jeśli czas pozwoli, napiszę Ci dużo, dużo!
Dziś jest zimno. , ale za to kilka dni w przedostatnim tygodniu było cudnych. Dochodziło do 30ᵒ ciepła! 17 i 18 nie poszłam nawet do szkoły! Było ślicznie! Słońce grzało i w ogóle cudne dnie! W sobotę  (18-go) po południu była u mnie Inka. Odprowadziłam ją aż do jej domu, a potem ona mnie spory kawał. Byłam w kostiumie i wcale nie było mi zimno. W domu zastałam jak zwykle brydża. Był pan Sipowicz. 
Nazajutrz, w niedzielę poszłam z Dziuńką i panią Hanką do kina na bajki. Były bardzo ładne dwie bajki: „Zaklęta królewna” i „Żabi król”. Podobały mi się bardzo. Więcej niż inne filmy niemieckie. Po kinie Dziuńka z panią Hanką poszły na obiad, a ja wróciłam do domu po chleb (jadamy w restauracji i trzeba ze sobą nosić chleb). Po drodze nadgonił mnie Pikuś. Szedł do państwa Połujanów i razem z Romkiem, Inką i Lilą mieli iść na Karolinki. Prosił, żebym też poszła. Powiedziałam nie, ale w końcu mnie namówił. Zabiegłam do restauracji, zjedliśmy szybko obiad i pobiegłam do Połujanów. Oni czekali. Jacka nie było, bo siedział w domu za karę, bo któregoś dnia zwagarował. Romek przywitał mnie nadspodziewanie chłodno. Byłam zdziwiona i trochę zła… Potem poszliśmy na Karolinki. Tam spotkaliśmy Alego, Dzidka i Zbyszka (kuzyn Pikusia).
Było dosyć wesoło. Mnie trochę psuł humor Romek, ale poza tym było fajnie. Po szóstej wróciliśmy do państwa Połujanów. Oni grali w siatkę, a ja z Pikusiem i Dzidkiem siedzieliśmy. Był Jacek. Ojciec go zwolnił z kary, bo on (Jacek) dobrze rozwiązał jakieś trudne zadanie. On był kochany, jak zwykle zresztą.
Potem, już mocno po 7-mejb wyszliśmy. Inka szła z panem i panią Połujanami, bo bała się burzy (miała przyjść na 6-tą). Szliśmy wszyscy kupą. Ja i Inka z panem Połujanem, Pikuś z panią Połujanową, a reszta jako straż tylna. Na Wileńskiej rozłączyliśmy się: państwo Połujanowie z Inką  w jedną, my w drugą stronę. Potem i reszta odłączyła się, tak że w końcu zostałam z Jackiem. Odprowadził mnie do domu. Długo jeszcze przechadzaliśmy się przed domem i rozmawialiśmy. On jest bardzo kochany chłop jednakże! 
Powiedział mi, że się bardzo podobałam jego cioci i zdjęcia mamie. Tej niedzieli jeszcze bardziej go polubiłam. On jest idealnym typem przyjaciela!
W domu nie było nikogo. Oni jeszcze nie przyszli. Było mi smutno, smutno… Ciągle męczył mnie obraz Romka, takiego jakim był tego dnia: wysoki, szczupły młody Anglik z zimną krwią biegający po górach i… sama nie wiem jak mam go określić. W każdym bądź razie, aż wiało od niego chłodem!
Poniedziałek był taki sobie zupełnie zwyczajny dzień, tylko ciągle mnie coś męczyło  i męczyło, tak że w końcu pragnęłam całym sercem wyrwać z siebie miłość do niego aby przestać się męczyć!
We wtorek, środę i czwartek w szkole było bardzo wesoło, bo pogoda śliczna i cały czas grałyśmy w piłkę, ale za to w domu okropnie. Do czego się wzięłam, wszystko szło w kąt  i ciągle uporczywie coś szeptało mi w sercu: „On cię już nie kocha! On cię nigdy nie kochał! To było wszystko złudzenie, fatamorgana!...” i biło mi smutno i źle.
W piątek nie zdarzyło się nic ciekawego. Tyle tylko, że się znacznie oziębiło. 
W sobotę nie poszłam do szkoły, bo musiałam pomagać pani Hance, bo wieczorem miał przyjść Sipowicz (dostarczył nam drzewo) i pan Szczuka. 
Pani Hanka czuła się bardzo źle. Nazajutrz zachorowała. Twarz jej spuchła i bolały zęby. W sobotę rano wyjechał Janek na wieś. W sobotę też dostałam nareszcie ten nowy płaszcz. Jest nawet fajny. Granatowy, kloszowy, podoba mi się!
W niedzielę poszłam do kościoła. Spotkałam Inkę i Jacka. Po mszy przyszła też Lila z Romkiem . Słuchaliśmy orkiestry (n placu Orzeszkowym) a potem poszliśmy do Inki. Szłam [z] Romkiem. Był znowu bardzo fajny! Powiedziałam mu raz, że bardzo lubię jego tatusia. Odrzekł, że będzie chyba musiał stworzyć jakiś pojedynek z ojcem albo może będę ciągnąć losy? I w rezultacie on będzie się może musiał żenić ze swoją własną mamą, no a ja z ojcem (jego). Serce mi wtedy tak biło, tak biło! Bo on mówiąc to tak cudnie patrzył!... Potem zaszliśmy do kościółka. Jacek z Inuszką i Malutką szedł mocno w tyle, a kiedy przyszli pod kościół, myśmy wychodzili. Potem znów poszliśmy dalej. Do Iki zaszłyśmy tylko z Lilą. Romek i Jacek czekali. Żegnając się z panem Romanowskim pocałowałam go! Bo on jest bardzo kochany. Żeby mój Tatuńcio nie był moim ojcem, to bym chciała mieć tatę podobnego do pana Romanowskiego. 
Oni odprowadzili nas (mnie i Jacka) aż do teatru, a potem poszliśmy z Jackiem sami. Aha, w kościele był Pikuś i zaprosił nas do siebie na wieczór.  Jurek (jeden taki „niedźwiadek”) urządzał u niego swoje imieniny. 
W kościele też Inka powiedziała mi, że są zaproszeni (ona i państwo Połujanowie) na obiad do Kopacewicza. Od razu poczułam w jej tonie nieszczerość! Potem Lila coś mówiąc powiedziała, że zaraz trzeba wracać, bo pani Romanowska będzie się niecierpliwić, że się goście nie zjawiają. Wtedy wzięłam Inkę na stronę i spytałam, czemu buja? Inka zaczęła się usprawiedliwiać, że to pan Kopacewicz u nich urządza i że nic o mnie nie wspomniał i że było jej przykro itd. itd. 
 A mnie wcale nie było przykro, że mnie ten Kopacewicz nie zaprosił, tylko przykro, że Inka jest nieszczera. Ale nic, pogodziłyśmy się i Inuszka przyrzekła nigdy już nie kłamać!
Jacek odprowadził mnie. Mówił, że nie pójdzie do Pikusia, bo ma dużo do roboty. Ale powiedziałam mu, że jeśli nie pójdzie, to i ja nie pójdę i będę miała zepsuty wieczór. O czwartej przyszedł. Poszliśmy do Pikusia. Jeszcze Inki, Lili i Romka nie było. Potem Romek przyszedł, aby oznajmić, że Lila i Inka nie mogą absolutnie przyjść, bo z domu ich nie wypuszczają i że on też będzie musiał zaraz iść. Byłam bardzo zła, ale tylko wewnątrz. Na zewnątrz dokazywałam, że ha! Zatrzymaliśmy trochę Romka, a kiedy powiedział, że musi już stanowczo iść, powiedziałam mu, że „po moim trupie”. Został. W czasie kolacji przyszła Lila. Zwiała. Jacek zaraz poweselał i ja też, bo już teraz Romek mógł zostać.
Potem tańczyliśmy. Dużo tańczyłam z Alim. Okropny typ! Nie znoszę go! Podobno powiedział, że będzie się bił (!) z Romkiem o mnie (?!). Idiota!
Odprowadził mnie Jacek. Romek poszedł z Lilą. Byłam bardzo zmęczona, bo tańczyłam z Romkiem „wariackiego” walczyka: w bardzo szybkim tempie i kilka płyt. Romek był okropnie zmęczony, a ja najpierw nic nie czułam, ale potem tak mnie chwyciło, że ledwo doszłam do domu. 
Wczoraj był u mnie Stach Sierosławski. Przyjechał ze wsi na parę dni i wstąpił do mnie. On jest bardzo sympatyczny. Siedział u mnie aż do 9-tej. On mieszka 80 km od Wilna koło Oszmiany i przyjeżdża bardzo rzadko. Tańczyliśmy, rozmawialiśmy i było bardzo fajnie.
Dzisiaj… no, ale kończę, bo czas już iść do starego domu nocować (leży tam zboże i trzeba pilnować). 

Sobota 2 maja 1942 r. Wilno     
Serwus, pamiętniczku! Jestem teraz w szkole, jest teraz wolna lekcja. W klasie bałagan, jak zwykle! Jedne wyrykują się przy mapie, inna grupa skupiła się przy Drąsikówny ławce i śpiewają, a właściwie Inka śpiewa. Gwar, krzyk, humor! Fajnie jest w szkole, ale boli mnie okropnie brzuch.
We środę po szkole przyszła Lila. Szłyśmy z nią do domu . Siedziałyśmy nan placu Orzeszkowej i słuchałyśmy orkiestry. 
W piątek, to znaczy wczoraj, były tylko 2 lekcje, a potem obchód, bo wczoraj dzień robotnika. Zupełnie tak jak za bolszewików! Po obchodzie poszłyśmy z Inką do Kopacewicza. Tuż przed jego domem spotkałyśmy go z jakimś panem. Wziął dorożkę i pojechaliśmy do pana Kierewicza (Inka buja się w nim). On ma 46 lat, jest strasznie obleśnym typem i w ogóle idiota! Kopacewicz zaprosił nas z Inką i na żądanie Inki pana Kierewicza na środę do siebie na wino z ciastkami.
Potem poszliśmy z Kopacewiczem do Rudnickiego na kawę z ciastkami. Kopac chciał nam kupić cukierków, ale nie było tego pana, który zawsze sprzedawał. Kopac kupił nam przylaszczki. 
Potem poszłyśmy do Inki. Ja nie chciałam iść, ale Inka zaciągnęła mnie. Tam był pan Połujan i Romek. Siedzieliśmy w Inki pokoju i rozmawialiśmy, potem Romek z ojcem poszli, a potem i ja. W domu było fajnie, bo Dziuńka i pani Hanka były w doskonałych humorach. 
No, ale trzeba kończyć, bo trzeba iść do Sali na obchód, bo jutro litewskie święto matki. 



Piątek 8 maja 1942 r. Wilno  
Dziś dzień imienin Muńci. Tak mi przykro, że nie mogę jej uścisnąć i pocałować!Kochana Mamusia, sama tam, nikt ją oprócz Taty nie powinszuje!
Teraz jest litewski, Dawidajtis pyta, a mi się „zebrało” na pisanie. Opiszę Ci po kolei wszystko.
W sobotę w sali dyrektor oznajmił nam, że pójdziemy w niedzielę zbierać ofiary na Samopomoc. Strasznie mi się nie chciało, w dodatku dostałam „cudownego” partnera! Nazywa się Bildurzis i jest okropny! Dyrektor sam wyznaczał pary. Nazajutrz rano poszłam do szkoły. Jeszcze prawie nikogo nie było, więc my tańczyłyśmy sobie. Potem przyszła Inka. 
Aha, w sobotę wieczorem przyszedł do nas pan Szpakowski (b. wesoły i sympatyczny), pani Pieślakówna i jej sublokator (i zdaje się adorator), pan Stach, no i pan Major. On jest b. fajny. Stary, bardzo morowy, strasznie zawsze gdera przy brydżu. Oni grali w brydża, potem tańczyliśmy, a potem oni znów zasiedli do brydża, a ja poszłam spać. 
Więc w niedzielę, gdy przyszła Inka potańczyłyśmy sobie jeszcze trochę, a potem zebrali się wszyscy, więc zaczęto wysyłać pary. 
Ja poszłam z Algirdukiem Draguniewiczem (z piątej klasy). On poprosił mnie, żebym poszła z nim. Było b. wesoło i fajnie! Algirduk strasznie się zalewał. Było mi bardzo wesoło. Ja przypinałam znaczki, a Algirduk nosił puszkę. Zebraliśmy pięćdziesiąt z górą marek. Zebraliśmy stosunkowo dużo, bo średnio zbierali po 32 marki. 
Potem poszłyśmy do Inki, byłam u niej na obiedzie, a potem poszłyśmy na majowe. W domu zastałam Dziuńkę  i p. Hankę jeszcze w łóżkach. Byłam w bardzo anielskim (a właściwie diabelskim) nastroju. Wariowałam, wygłupiałam się, one śmiały się i było b. fajno. 
W poniedziałek dostałam nareszcie kanwę i zaczęłam wyszywać bluzkę. 

Sobota 16 maja 1942 r. Wilno     
Dobry wieczór, kochany pamiętniczku!~
Jestem teraz w nastroju do zwierzania się, więc zasiadłam, by opisać Ci wszystko. 
W pozaprzeszłym tygodniu mieliśmy przez cały tydzień gości: w poniedziałek – pan Szpakowski i państwo Gryszkiewiczowie.
We wtorek – Tatuś. 
We środę Mikołaj (nazywa się Sawiński). Jest adwokatem – straszny idiota! Koniecznie uparł się, że wyda Dziuńkę za mąż. Mówił nawet, że ma kandydata i że go nam niedługo przedstawi. Nazywa się Zabłocki i „strasznie chce kochać” (słowa Mikołaja).
Poza tym przyrzekł, że nam przedstawi margrabię Morawskiego, który obecnie jest kierownikiem w browarze byłego Szopena. W ogóle ten Mikołaj jest strasznie zabawny! Naśmiałyśmy się, że ha!
We czwartek była pani Pieślakowa z p. Stachem. 
W piątek miałam wielką niespodziankę! 
Siedziałam właśnie przy stole, wyszywałam, gdy nagle usłyszałam zdziwione wykrzykniki w kuchni i wchodzą… zgadnij kto! – Jasiek i Paweł! Po prostu zatkało mnie! Przyjechali w ten dzień i przyszli odwiedzić mnie.
Siedzieli długo. Ale dziwi mnie i smuci jedno: gdy wchodzili, witałam ich jak starych, miłych znajomych, ale gdy wychodzili miałam wrażenie, że są zupełnie inni i to na gorsze, zupełnie obcy. Nabrali dziwnych manier, wśród robotników, stali się jacyś tacy zarozumiali i w ogóle! Strasznie się rozczarowałam!  
W sobotę był p. Szpakowski i p. Rodziewicz (bardzo sympatyczny i przystojny). O jakiejś 9-tej przyszedł ze wsi Janek. Przyszedł tylko na niedzielę. Stęsknił się za p. Hanką. 
W niedzielę Dziuńka leżała, bo się źle czuła. Rano byłam w kościele. Była Lila, Romek, Jacuś i Pikuś. Łaziliśmy trochę, Romek kupił nam z Lilą kwiatki (jeden zasuszyłam) i o 1-szej, odprowadzona przez Romka i Lilę, poszłam na obiad. W domu była tylko Dziuńka bo p. Hanka z Jankiem wyszli po psa. 
O jakiejś 2-giej przyszedł Mikołaj z tym całym margrabią. Komiczny! Wygląda na parobka, ale dosyć sympatyczny. Po południu (już była p. Hanka) znów przyszedł Mikołaj z tym Zabłockim i jeszcze jednym, Pawłowskim. Przynieśli wino i wódkę. Ten Zabłocki okropnie mi się nie podoba. Kiedy ze mną tańczył, okropnie ściskał, poza tym ciągle bezczelnie się gapił, a wychodząc powiedział, że mam „śmieszne” oczy, jak dwie błyszczące iskierki, takie wszystkiego ciekawe. Idiota!
W poniedziałek na obiedzie spotkałam Dziuńkę i panią Hankę. Po obiedzie poszłyśmy na piwo. Wypiłam 2 szklanki i zaraz okropnie mnie rozbolała głowa i żołądek. 
Wracając zaszłyśmy do kuzyna. Jego nie było. Gdyśmy czekały przyszli dwaj Niemcy i częstowali nas koniakiem  i cukierkami. 
We wtorek o szkoły przyszła Lila. Została u Inki na obiedzie, a ja pobiegłam do domu. Przechodząc koło domu Jacka mimo woli podniosłam głowę i zobaczyłam go. Zawołał: „Cześć Lalcia!”. Kochany Jacuś!
W domu był Tatuś i pan Emek (znajomy p. Szczuki). Strasznie głupi typ. Cały czas obejmował Dziuńkę, całował ją w szyję itd. potem przyszedł kuzyn, a gdy Emek wyszedł – pan Szczuka (oczywiście z wódką).
Gdy szłam spać (bo ciągle jeszcze nocuję w starym domu) spotkałam Jaśka. Poprosił bym go poznała z Inką (ona napisała mu list do Pillau).
We środę po szkole zaszłam do Jaśka. Był nadzwyczajnie uprzejmy i grzeczny. Posiedziałam u niego (nikogo nie było w domu) parę minut i zabrałam się do odejścia, ale on ani rusz nie chciał wypuścić mojej ręki. Powiedział: jaka ty teraz ładna! (jestem zadowolona z siebie, że się nawet nie zaparzyłam) Pogroziłam mu tylko i zwiałam. 
Po południu poszłyśmy z Dziuńką i p. Hanką do kuzyna. Była pyszna kolacja i wino.
We czwartek przyszła do nas cała granda: Morawski, Zabłocki, Pawłowski, Mikołaj i jakaś pani. Przynieśli oczywiście masę napojów i wyśmienite humory. Ja dużo piłam wina i byłam kompletnie „zalana”. Chwiałam się po prostu na nogach. Cała noc potem nie mogłam zasnąć. 
W piątek byłam u Inki mamy z powinszowaniem (bo Zofia). Narysowałam laurkę (nawiasem mówiąc – bardzo nieudaną) i napisałam wierszyk, a właściwie parodię wiersza. Była Lilka, Romek, państwo Połujanowie i pani Sokołowska. Piłam likier na zdrowie solenizantki. 
Wieczorem p. Hanka poszła na wesele „głupiego Jaśka”. Podobno wziął sobie śliczną żonę: blondynka, ma 19 lat. Idiotka, swoją drogą! Taka młoda wychodzi za 40-letniego. 
Dzisiaj po 3 lekcjach zwolniłam się i poszłam do Inki. Jej nie było. Czekałam długo i przeczytałam z pół książki. Wreszcie o 1-szej przyszła. Oczywiście rozpromieniona, że Tadek nie wyjechał. Tadek to jest nowa miłość. Jest blondynem, przystojny, wysoki i zdaje się sympatyczny. Jestem zadowolona, że się Inka zakochała, bo przez ten czas, gdy była „wolna” była mi taka jakaś ogromnie obca. Stale myślała o chłopcach, wygłupiała się przed nimi itd. 
Okazuje się, że najwięcej kocham Inuszkę zakochaną!
Po południu o pół do 4-tej poszłam znów do Inki, bo jej mama urządziła przyjęcie z okazji wczorajszych imienin. 
Był Romek, Lila, pani Sokołowska ze Zbyszkiem, państwo Połujanowie, państwo Tymonowie z siostrą, pani Kalinowska i Litwin, który mieszka u państwa Romanowskich.
Było dosyć fajnie. Siedziałam niedaleko Romka. Tego wieczora jeszcze bardziej go pokochałam. Ty nie wiesz, pamiętniczku, jak strasznie go kocham! Nigdy nie przypuszczałam, że można tak pokochać! Jakże strasznie zła byłam na Lilkę, gdy uparła się, że pójdzie wcześniej do domu, bo ma gorączkę. Oczywiście sama nie mogła iść „biedulka”, więc musiał ją odprowadzić Romek. Byłam bardzo zła.  Kiedy się z nim pożegnałam, to czym prędzej zwiałam, żeby nie zauważył, że mi tak szkoda, że on odchodzi. Tak go jednak strasznie kocham, tak kocham! On jest dla mnie wszystkim.! A ja dla niego niczym i dlatego będę się starała jak najrzadziej go widywać, żeby nie drażnić serca i nie myśleć…
Ach, żeby człowiek mógł nie myśleć… 

Ukochany!
Dzisiaj pokochałam, Cię jeszcze więcej, jeśli to już możliwe więcej kochać! Serce, zda się, pęka od nadmiaru kochania… i tak bym chciała byś objął mnie swym mocnym, męskim ramieniem i złożył na mym czole tkliwy, lecz czysty pocałunek, tak bym chciała stale i stale być przy Tobie! Niestety! Dla Ciebie jestem tylko jedną z koleżanek,. Może trochę więcej lubianą, ale to wszystko! Jakże smutno mi, że mnie nie kochasz, jakże serce moje skarży się na swój zły los… tak muszę się zadowolić cichą miłością z dala… Tylko tyle…
O Boże czemuż go pokochałam!


Niedziela 17 maja 1942 r. Wilno
Dzisiaj znów zasiadłam do pisania, bo jest dużo nowości. 
Wczoraj wieczorem przyszedł Janek ze wsi (z Azą).
Dzisiaj było bardzo ładnie, więc wybraliśmy się po obiedzie na spacer. Wzięliśmy ze sobą Azę. Pani Hanka ubrała białą suknię i ja też. Było mi w niej niebrzydko (podobno).
Więc po obiedzie poszliśmy do Białego  Stralla na kawę z ciastkami, potem do Bukita, a potem do Zielonego Stralla na piwo. Potem mieliśmy iść do kina. Szliśmy właśnie, gdy nagle podszedł do nas jakiś Litwin z Niemcem i zaczął się wyrykiwać, że to jego pies itd. Okazało się, że to Pakarklis, znajomy pani Hanki, któremu ona kiedyś pożyczył Azę. On oddał Azę jakiemuś bolszewikowi, a ten zostawił ją tej pani, u której mieszkał, a ta pani z kolei oddała Azę p. Hance. I też ta świnia złapał nas na ulicy mówiąc, że to jego pies, że on go kupił od p. Hanki itd.
P. Hanka zdenerwowała się, zaczęła mu wymyślać, tak że w końcu poszliśmy do komisariatu. Myśmy z Dziuńką czekały (Janka jeszcze wcześniej odesłałyśmy). Rozmawiałyśmy z jednym z policjantów, bardzo zresztą sympatycznym.
Po jakiejś godzinie wyszła p. Hanka i poszliśmy znów. Była już z tym Pakarklisem w najlepszej komitywie. Poszliśmy do niego, aby „przy kawie omówić resztę”, ale ponieważ nie było jego kucharki, zabraliśmy wszystko w teczkę i poszliśmy do restauracji „Trzy ley”. Zajęliśmy gabinet, piliśmy kawę i rozmawialiśmy jak najlepiej. 
Potem oni (Pakarklis i Niemiec) odprowadzili nas aż do domu. Pakarklis pożegnał się,a Niemiec zaszedł. Jeszcze teraz pewnie siedzi. 
Z Pakarklisem umówiliśmy się tak: on weźmie Azę na tydzień, a tymczasem p. Hanka sprowadzi ze wsi Grama (syn Azy) i da mu go. Tak że w końcu wszystko wyszło dobrze. Ale wsio równo ten Pakarklis jest okropny. Ma dziwnie drapieżną twarz: b. ciemną cerę, bardzo białe i duże zęby, głęboko osadzone oczy i mocno kędzierzawe włosy. W ogóle ma coś w swej postaci z czającego się tygrysa. 
On powiedział, gdy p. Hanka „zawiadomiła” go, że je mam 15 lat, że patrząc na mnie trzeba się najpierw przeżegnać. Kukuś?!
No, ale trzeba iść lulu. Pa!

Poniedziałek 18 maja  Wilno 
Wyobraź sobie, mój drogi, e Aza wróciła! Dzisiaj rano przybiegła i poszła razem z Jankiem na wieś. Ot kochany piesek! Taki kawał drogi przybiegła. Aż z Wileńskiej! Podobno bardzo chciała iść. Ciągnęła po prostu Janka. Pewnie, zawsze jej lepiej na wsi. Ma przynajmniej swobodę, może biegać ile chce. A u Pakarklisa musiała siedzieć cały dzień w zamkniętym pokoiku.
Wyobrażam sobie, jak się on teraz czuje! Dobrze takiemu draniowi! Na pewno się nie pokaże, bo wstyd mu, że najpierw zapewniał, że to jego pies, a teraz nagle ten pies ucieka! Ha, ha… wyobrażam sobie jego wściekłość!
* * * * * * 
W sobotę niepotrzebnie się martwiłam o Romka. Inka mi mówiła, że On jej powiedział, że ja byłam cudna w sobotę i że mnie jeszcze bardziej pokochał. Jestem szczęśliwa!
No, ale kończą się już Twe kartki, pamiętniczku! Szkoda! Tyle w Tobie radości i wesela i miłości! I kończysz się słowem szczęście. Dlatego z żalem odkładam Cię, mój drogi przyjacielu, z żalem piszę ostatnie słowa na Twych kartkach. Będę Cię zawsze na równi z poprzednimi ceniła i szanowała.
Może kiedyś, gdy już będę całkiem dorosłą, będą mnie śmieszyły te wszystkie naiwne bazgroły, ale „wspomnienie to nić wysnuta ze złotej przędzy młodości” i dlatego zawsze będę pisała pamiętniki. 

                                                             Dziunia z Pakarklisem i Azą.
20 maja  1942 roku Wilno                                                                                                                        

                                                                    Dziunia                       

   
      Dziennik Lali.             Zeszyt piąty od 24 czerwca 1942 do 23 września 1943


Wspomnienie – to cicha nuta,

Wyjęta z tonów przeszłości

Wspomnienie – to nić wysnuta

Ze złotej przędzy młodości

Wspomnienie – to dźwięk łańcucha

Co łączy rozpacz z nadzieją

Wspomnienie – to puszcza głucha,

Wśród której groby bieleją…

 

Środa 24 czerwca 1942 r. Boguciszki

Już z górą miesiąc upłynął od dnia, gdy zamknęłam poprzedni pamiętnik. Dużo zdarzyło się dobrych i złych rzeczy, więc dzisiaj ładnie, po kolei Ci wszystko napiszę.

W przedostatnią sobotę maja (23-go) pani Hanka, Dziuńka i ja wybrałyśmy się na wieś, by były to Zielone Święta. Przyszłyśmy oczywiście „na piechotkę” bo jeszcze statków nie było.

Tutaj był Janek i Witek, który się skrywał przed rejestracją (roczniki 19 do 21 na pracę przy taborach). W niedzielę było bardzo ładnie, słońce świeciło jak diabli, więc zrobiliśmy sobie wycieczkę do pobliskiego majątku po wódkę. Chodziliśmy bardzo długo, bo zbłądziliśmy. Po powrocie oni pili tę wódkę i grali  w brydża, a ja kibicowałam. W poniedziałek oni też grali w brydża, a ja opalałam się, bo znowu było słońce jak rozżarzony piec. Wieczorem miałyśmy iść z powrotem, ale nagle pogoda się bardzo zepsuła i zostałyśmy. Wróciłyśmy do Wilna we wtorek.

Następnego dnia byłyśmy ze szkołą na wycieczce, na Karolinkach. Było bardzo wesoło. Ja  Inuszką z resztą „naszych” dziewczynek oddzieliłam się i byłyśmy osobno. Grałyśmy w piłkę, w różne gry, a potem śpiewałyśmy. Było bardzo morowo. Ja byłam w boskim humorze: skakałam, tańczyłam, śmiałam się, śpiewałam tak, że wszyscy mnie słyszeli. Wracając zaszłyśmy z Inką do państwa Połujanów. Była tylko pani P. Potem widziałyśmy Romka i Lilkę. Idąc do Inki spotkałyśmy Jacka, który mnie potem odprowadził.

Na następny dzień ja umówiłam się z Inką, że pójdziemy na majowe. Byłam u niej, gdy przyszedł Jacuś z Lilką. Poszliśmy razem. Potem przyszedł Romek. Byłam w złym humorze, bo głowa mnie trochę bolała. Romek był bardzo dla mnie dobry, powiedział, że zdumiewająco dziś wyglądam itd. ale nic mnie to nie wzruszało. Zła byłam na wszystkich o wszystko.

Po nabożeństwie wracaliśmy całą grandą, bo przyłączyli się do nas koledzy Romka, których już kiedyś w zimie poznałyśmy. Bardzo festni!

Ja szłam z Romkiem i Januszem (gdy tylko podeszli do nas, on zawołał: „dawno Pani nie widziałem” i już cały czas szedł koło mnie), Inka z Kazikiem i Mietkiem, a Lilka ze Zbyszkiem no i oczywiście z Jacusiem. Myśmy szli z R. i Januszem pierwsi, oni za nami. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach ciekawych i mniej ciekawych, a potem Janusz mnie odprowadzał. Powiedział mi, że mu bardzo przypominam jego jedną kuzynkę, którą on najlepiej ze wszystkich lubił. Przez całą drogę był bardzo sympatyczny i corekt [correct]. On ma ciemną brązową czuprynę, ładne szare czy zielonkawe oczy, pociągłą twarz i podłużną bliznę koło ust. Blizna ta dodaje mu dziwnej męskości i wcale nie szpeci. Bardzo mi się podobał. Nazajutrz byłyśmy z Inką u nich na praktyce, bo oni mierzyli jakieś domy czy place, licho ich tam wie!

Odprowadził mnie Romek. Powiedział, że jego mama chce, bo jego żona miała ciemne włosy, śniadą cerę i była bardzo cienka w pasie (!?).

W sobotę nie poszłam do szkoły, bo nie zdążyłam uprasować sukienki. Przyszła za to do mnie Inka z Giercią i Klizą. One są bardzo morowe dziewczynki! Sobota był to ostatni dzień przed egzaminami i wszyscy przepowiadali, że Inkę i mnie zetną. My się tym wcale nie przejmowałyśmy!

No, ale tymczasem pa, bo muszę pójść nazbierać szczawiu…

 

Czwartek 25 czerwca 1942 r. Boguciszki

Mam chwilę czasu, więc trochę popiszę. 31-go maja, była to niedziela, poszłam jak zwykle do kościoła św. Jerzego. Była Inka, Lilka, Romek, Jacek, głupi Jurek, Mietek, Zbyszek i Danek.

Opiszę Ci ich. Więc (Romka i Jacka już znasz) Mietek jest dosyć wysoli, ma ciemne włosy, bardzo błękitne oczy, śniadą cerę. Jest dosyć sympatyczny, ale twarz ma nie bardzo inteligentną. Zbyszek jest jasnym blondynem, ma niebieskie oczy i ciągły uśmiech. Z twarzy nie jest bardzo piękny, ale jest bardzo sympatyczny i wesoły. Buja się w Lilce. Kazik jest niebrzydki, ale ma łysą (ogoloną) głowę i jest bardzo złośliwy. No i Danek. Jest okropny. Ma okropnie brzydkie zęby, idiotyczny uśmiech. Poza tym jest okropnie zepsuty i ogólnie paskudztwo, choć dosyć przystojny. Ince się on bardzo podobał.

Po kościele poszliśmy się przejść. Byliśmy nad Wilią. Potem poszłam do domu. Jacek mnie odprowadził. Był bardzo rozgoryczony i zły na Lilkę, że tak zawzięcie ze wszystkimi flirtowała. Jak mogłam, tak go uspokajałam, bo mi go było żal. Biedny Jacuś! Nie będzie on miał pociechy z Lilki!

Po południu byłam u państwa Romanowskich. Byli państwo Połujanowie i Lilka. Inki tatuś i pan Połujan trochę sobie podpili, więc byli bardzo weseli. Inki tatuś był dla mnie bardzo miły i dobry (jak zawsze zresztą).

1-go czerwca zaczęły się tortury! Egzaminy! W poniedziałek był piśmienny z litewskiego. Był dosyć trudny temat, ale na szczęście inspektor był przy nas, więc poprawił mi masę błędów. Kochany Inspektor!

Po egzaminach przyszła do nas Lilka i poszłyśmy we trzy do chłopców, na praktykę. Janusza nie było. Zachorował. Jacka też nie, bo go przenieśli do innej grupy. Byłam dosyć zła, bo mi zepsuł humor Danek. Ordynarny cham! I nie wiem, co w nim widział Inka!

We wtorek był egzamin z geografii, a we środę z biologii (zdałam b. dobrze).

W piątek był egzamin ustny z litewskiego. Przedtem spotkałam Inspektora. On mi powiedział, że postanowili mnie i Inkę ściąć. Popłakałam się z rozgoryczenia, poszłam zdawać i odpowiadałam całkiem dobrze. Na wszystkie pytania odpowiedziałam, ale Inspektor powiedział, że mi i tak postawią 2. Inkę i Tuśkę od razu ścięli.

W sobotę był u nas Mikołaj i głupi Jasio z żoną. Ona jest bardzo milusia. Gdy wyszli, Dziuńka poszła spać, a my z p. Hanką wyszywałyśmy i ja nareszcie skończyłam bluzkę. Jest naprawdę bardzo ładna!

Niedziela 7 czerwca to był nadzwyczaj miły i kochany dzień. Jeden z tych, kiedy jestem z siebie całkowicie zadowolona. No, ale opiszę Ci ten szczęśliwy dzień jutro, bo teraz Mamusia mnie woła.


Sobota 27 czerwca 1942 r. Boguciszki

Serwus pamiętniczku! Dziś piszę dalej:

Więc w niedzielę poszłam do kościoła (oczywiście w nowej bluzce). Byli: Inka, Jacek, Romek (bez Lilki, bo musiała gotować obiad), Janusz, Mietek, Stach, Kazik i Zbyszek.

Po mszy siedzieliśmy na placu, czekając na muzykę. Siedziałam z Inką, Januszem, Stachem i Zbyszkiem. Reszta siedziała gdzie indziej. Janusz był bardzo morowy. Sypał na każdym kroku komplementy. Raz powiedział, że „teraz” ma serce z prawej strony (siedział po mojej lewej ręce). Wszyscy się o mnie zalecali, prawili komplementy itd. Potem całą grandą odprowadzili mnie na obiad.

Po powrocie w domu nie zastałam nikogo, więc siadłam do fortepianu i śpiewałam. Podobno cała ulica słyszała! Pani Hanka i Dziuńka też słuchały dłuższą chwilę pod oknem.

Potem przyszedł Pikuś. Były to jego imieniny i on urządzał u siebie zabawę. Romek miał po mnie zajść o 4-tej, Pikuś przyszedł o 5-tej, a Romka jeszcze nie było. Poszliśmy więc do Jacka, ale jego nie było. U Pikusia była Lilka. Romek i Jacek przyszli później. Było bardzo morowo! Pod koniec grałam im trochę i śpiewałam, poza tym tańczyliśmy, zajadaliśmy pyszne torty no i śmialiśmy się. Był tylko oprócz „naszych” brat cioteczny Pikusia – Zbyszek i jego kolega „Dziduś”.

Potem wszyscy całą kupą odprowadzili mnie do domu.

W domu Dziuńka była w okropnym humorze, ale nic mnie to nie wzruszało!

We wtorek rano powinszowałam panią Hankę (bo jej imieniny) i kupiłam jej kwiaty, potem pan Szczuka przysłał kwiaty, potem Dziuńka przyniosła też kwiaty. Jednym słowem – cały dom w kwiatach!

Na obiad przyszedł pan Szczuka, oczywiście z wódką i masą pysznych rzeczy, a potem kuzyn. Zajadaliśmy, oni pili, a ja się z lekka nudziłam siedząc przy stole. Ale na szczęście potem przyszli: Jacuś i Romek. Przyszli mnie pożegnać, bo miałam właśnie we wtorek wyjeżdżać. Oczywiście zatrzymałam ich. Trochę piłam z nimi, trochę tańczyłam z Romkiem. O 9-tej poszli sobie, a ja grałam do tańca, a potem poszłam spać.

Nazajutrz rano przyszła do mnie Inka. Bidulka znowu ogromnie zakochana! W Januszu!

Mówiła, że znów jest nieszczęśliwa, bo Janusz nie kocha jej, tylko mnie. Że on jej mówił, że zakochał się we mnie już wtedy, jak byłyśmy w zimie w szkole. Umówiła się z nim i z Dankiem do kina, oczywiście w moim imieniu też.

Wieczorem więc poszłam. Był strasznie nudny film! Po kinie poszliśmy na Zamkową górę. Było nam bardzo miło i przyjemnie! Wracając ja zerwałam bratek z kwietnika. Janusz też. Potem mi go dał. Połaziliśmy troszkę i potem Janusz mnie odprowadził. Dałam mu swój bratek.

We czwartek rano widziałam znów Janusza, Danka i Zbyszka. Szli do Jacusia. Ja byłam u Inki. Chodziłyśmy z nią długo i szukałyśmy jakiej broszki czy coś w tym rodzaju. Chciałam dać Januszowi na pamiątkę i szczęście, bo on mi się skarżył, że wcale nie ma szczęścia.

Kupiłam mu poświęcony obrazek i  środek wszyłam modlitwę za niego i zdjęcie.

W piątek po czerwcowym nabożeństwie spotkałam Inkę, Janusza i Danka. Poszliśmy, starym zwyczajem, na Zamkową Górę. Znaleźliśmy tam zaciszny kącik z ławeczką i cudnym widokiem. Siedziała tam jakaś Litwinka z książką. Danek ciągle jej zaglądał przez ramię, a potem tuż za jej plecami szczeknął. Ona aż podsko0czyła, bo on naprawdę wspaniale naśladuje szczekanie psa. Właśnie na Z. Górze dałam Januszowi ten obrazek. Bardzo mi podziękował. Inka mi potem mówiła, że był bardzo „szczęśliwy”. Ona mu na pożegnanie napisała w notesie, że go kocha. Żal mi jej, swoją drogą!

Nazajutrz umówiliśmy się z J. i D. rano na „górkę” (przy Inki dawnej szkole). Była bardzo ładna pogoda.

W szkole dostałyśmy cenzurki. Zostałyśmy obie na 2-gi rok! Wyobraź sobie, co za świnie – wstawili nam 2-ki z litwina i z geografii. Wychodząc powiedziałyśmy do widzenia dyrektorowi, a Inka już na korytarzu krzyknęła: „Cześć stary”. Inspektora w szkole nie było, więc poszłyśmy do jego domu. Jego nie było, więc zostawiłyśmy kwiaty u dozorcy. Potem go jednak spotkałyśmy. Porozmawiałyśmy serdecznie i poszłyśmy do Inki. Przed bramą czekali już J. i D. z Romkiem i Jackiem. R. i J. poszli do domu, a Inuszka i ja z J. i D. na „górkę”. Romek żegnając się powiedział, żebym koniecznie nazajutrz do kościoła przyszła w tej sukni (byłam w organdynowej).

Więc poszliśmy na tę górkę i siedzieliśmy tam. Aha, zapomniałam Ci powiedzieć o najważniejszym! Oto wszyscy chłopcy w niedzielę o 5-tej rano mieli wyjeżdżać do Bieniakoń, na roboty przy młynie. Nie chcieli siedzieć w Wilnie, ze względu na różne rejestracje. Mieli więc jechać w niedzielę wszyscy oprócz Romka i Jacka (oni mieli jechać we środę). Dlatego właśnie dałam Januszowi ten obrazek i dlatego ostatnie dni tak często ich widywałyśmy.

Więc na tej górce ja, na prośbę Inki, pokazałam jej pamiętnik Januszowi (to miejsce, gdzie jest napisane o jej wielkiej do niego miłości). On przeczytał, westchnął smutno i powiedział: „Jak to dziwnie jest na tym świecie! Współczuję Ince, bo sam na sobie doświadczam, co to jest miłość bez wzajemności!”. Był cały czas taki smutny! Tak mi go było bardzo żal! Inka dała mu też na szczęście maskotkę (słonika). Wracałyśmy z Inką i ona skarżyła mi się, że tak go mocno kocha. Ona jest naprawdę bardzo dobrą dziewuszką! Tak go bezinteresownie i zaparciem się siebie kocha, że naprawdę szkoda, że on nie ją pokochał, ale mnie., która tego uczucia wcale nie jestem warta!

Inuś mówiła mi kiedyś, że tak by pragnęła, żebym ja się zakochała w Januszu i żeby on był szczęśliwy. „Bo jego szczęście jest moim szczęściem” – tak ciągle powtarza. Moja kochana przyjaciółeczka, moja droga Inuś!

Więc potem myśmy poszły do domu, ale ponieważ Doduś został na „górce”, więc poszłyśmy po niego. 

Wracając z Dodusiem znów spotkałyśmy Janusza, Stacha i Zbyszka. Szli do państwa Połujanów pożegnać się. Inuszka powiedziała Januszowi, aby przyszedł w pół do 7-mej przed kościół i pójdziemy się przejść. Podobno na zapytanie Inki, czy ma czas, odpowiedział, że „musi mieć”.

O 6-tej przyszłam do Inki i poszłyśmy. Minutę czekałyśmy. Potem przyszedł Janusz i poszliśmy we trójkę na Zamkową Górę. Łaziliśmy różnymi nieznanymi ścieżkami (przy złażeniu ze stromego i kamienistego brzegu pękł mi kłump, który spięłam agrafką), byliśmy na samym szczycie, wreszcie postanowiliśmy pójść na „naszą” ławeczkę. Tam siedliśmy, Inka na chwilę odeszła, a wtedy Janusz powiedział mi, że potem powie mi coś, z czego się będę bardzo śmiała. Ja oczywiście od razu się domyśliłam o co chodzi i powiedziałam, że na pewno nie będę się śmiała. Przyszła Inka i Janusz pokazywał nam swoje zdjęcia. Jedno zdjęcie zabrała mu i kazała podpisać. Było niezbyt dobre i na drugiej stronie zamazane, ale Inka koniecznie chciała mieć go na pamiątkę. On ani rusz nie chciał podpisywać, ale w końcu się zgodził, bo go bardzo prosiłam.

Potem ja zaproponowałam, żebyśmy napisali karteczki, schowali gdzieś, a potem, gdy Janusz wróci z pracy, przyjdziemy znów, aby wybrać je. Zgodzili się chętnie i zaczęliśmy pisać. Najpierw Inka („mój ukochany Janusz”, coś w tym rodzaju), potem ja („13 czerwca 1942 r. Inka, Lalka i Janusz – wszyscy zakochani”) a na końcu Janusz, po przeczytaniu mej kartki, bo Inka mu nie pokazała. Jego kartka brzmiała: „a jednak dzień 13 czerwca 1942 jest dniem szczęścia”. Na drugiej stronie coś jeszcze napisał, ale tego nie widziałam.

Schowaliśmy te kartki w ławeczce, poszliśmy, bo już było późno. My z Inuszką przedtem jeszcze umówiłyśmy się , że ja pójdę do Tuśki, a ona z Januszem mnie odprowadzą.

Chciała wracać z Januszem. Ale potem gdy ja powiedziałam, że pójdę do Tuśki, ona stanowczo sprzeciwiła się i powiedziała mi (na stronie) że przezwyciężyła siebie i chce, żeby mnie Janusz odprowadził, bo ona pragnie tylko jego szczęścia. Biedna Inuś! Ja bym tak nie potrafiła! Albo walczyłabym do końca, albo od razu rezygnowała, ale tak, żeby nikt o tym nie wiedział (a tym bardziej on).

Więc po pożegnaniu Inki, na Bernardyńskim zaułku Janusz powiedział mi, że mnie kocha. Że mnie pokochał od pierwszego wejrzenia, że tak mu źle, że tak żałuje, że to nie Inkę pokochał, bo miałby wtedy wzajemność.

Mówił długo, długo nie patrząc zupełnie na mnie, a mnie było gorąco i zimno na przemian i dłuższy czas nie mogłam przyjść do siebie. I nie wiem, czy zen zdumienia, czy ze smutku, czy ze szczęścia. Fakt, że mi było i radośnie i smutno zarazem!... W końcu jednak powiedziałam głosem chwilami, licho wie czego, drgającym: „To jednak dzień 13-go jest naprawdę dniem szczęścia”. On rzekł niedowierzająco: „Naprawdę” – i widać było, że go ponosiło ze szczęścia. Patrzył na mnie takim rozkochanym i szczęśliwym wzrokiem, że przestałam żałować swych słów, bo wymówiłam je przecież prawie bezwiednie i była sekunda, w której żałowałam, że je wypowiedziałam.

Potem, na Pohulance, powiedziałam mu, że tam mieszka moja koleżanka i pożegnałam się. Zrobiłam to dlatego, że nie chciałam, aby mnie odprowadzał do samego domu, bo mieszkamy przecież na przeciwnych krańcach miasta i było już zresztą późno. Potem wyszłam z tego domu i długo, długo patrzałam za nim, aż znikł zupełnie w dali.

Wróciłam do domu i było mi tak jakoś dziwnie… nie potrafię określić co się wtedy ze mną działo!

Coś się w sercu ruszało, drgało, oczy zaczęły inaczej patrzeć na świat i ludzi… i w końcu ze wstydem powiedziałam sobie, że jestem trochę zabujana w Januszu. Tak mi jakoś było wstyd, że tak prędko minęła ta moja „wielka miłość” do Romka i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Romka już od dawna nie kocham, a tylko wstydziłam się samej sobie przyznać się, że to tak szybko minęło.

W niedzielę oni wyjechali o 6-tej rano. W kościele był Jacek i Pikuś. Byłam z Jackiem u Inki i tam pożegnaliśmy się. Jacek z dziwnie wzruszoną miną pocałował mnie w policzek.

Siedziałam u Inki aż do 5-tej. Potem, w domu, do wieczora grałam.

W poniedziałek nie mogłam jechać na wieś (bo miałam jechać) bo było jeszcze mnóstwo spraw na mieście.

Od samego rana straszliwie mnie bolała głowa, tak że ledwie się trzymałam na nogach. Po powrocie z miasta zasiadłam od razu do pianina i grałam sobie wszystkie smutne „kawałki”, które znam. I tak one bardzo pasowały do mojego nastroju, że grając beczałam jak głupia. Cały dzień czułam się okropnie!

We wtorek przyjechałam do Boguciszek. Do Werek jechałam statkiem, potem kawałek szłam, a potem podwieźli mnie autem dwaj Niemcy.

We środę 17-go były Tatusia imieniny. Napisałam tradycyjnie wiersz i narysowałam laurkę. Wieczorem popiliśmy sobie na tę intencję.

W sobotę Tatuś był w Wilnie po flance tytoniu. Wieczorem sadziliśmy. Aha, w sobotę też znów spotkało nas nieszczęście: skradli Tatusia kożuch (długi) 2 owczynki i Janka pościel. Ach, to był okropny wieczór!

Don 1-szej w nocy nie spaliśmy, a ja tak okropnie płakałam, że nie mogłam się uspokoić. Jakoś tak mi było strasznie, taki jakiś koszmar osiadł na mym sercu… To było straszne…

Nazajutrz wstałam o 3-ciej rano i sadziłam z Mamą tytoń, mimo że niedziela, bo flance nie mogą przecież stać. Głowa mnie tak bolała, że myślałam, że pęknie i w ogóle czułam się wściekle.

Na Janka imieniny przyszła p. Hanka i przyniosła list od Inki. Pisała, że jest okropnie nieszczęśliwa i że ogromnie tęskni za Januszem i że jest teraz10 razy lepsza, bo: „miłość i cierpienie uszlachetnia” (jej słowa).

29 czerwca 1942 r.

W niedzielę (28) przyszła Dziuńka, a w poniedziałek pojechałam z Dz. I p. Hanką do Wilna, bo we środę Inki imieniny.


Poniedziałek 13 lipca 1942 r. Boguciszki  

Po długim niewidzeniu się – wracam znów do Ciebie, mój ukochany, dobry przyjacielu! Właściwie to nie tak dużo czasu upłynęło od chwili, gdy pisałam ostatnie słowa, ale mi się zdaje, że to wieki… a dlaczego zaraz się dowiesz.

Więc we środę 1 lipca kupiłam trochę kwiatów i poszłam powinszować Inkę. Siedziałam u niej długo, aż do 5-tej, a potem poszłyśmy powinszować Lilkę. Zastałyśmy tam Pikusia, który przyniósł Lilce na imieniny tort. Strasznie niemiłe wrażenie miałam wychodząc stamtąd.

P. Połujanowa wystrojona z chmurą loczków nad czołem, z obłudnym uśmiechem na ustach i Lilka (wierne odbicie matki w ruchach) smarkata udająca damę w spódniczce powyżej kolan, z trwałą ondulacją i brudnymi paznokciami. Siedziałyśmy tam pół godziny i miałyśmy (przynajmniej ja) całkiem dość. Odprowadził mnie Pikuś. Umówiłam się z nim na następny dzień do kina.

Aha, potem (następnego dnia) Inka powiedziała mi, że p. Połujanowa szepnęła jej, gdy byłyśmy u niej, że ja nie jestem chyba b. inteligentna.  

 Śmiać mi się chciało, gdy to usłyszałam, choć nie powiem, aby mi było b. przyjemnie. Wszyscy mi mówią, że nie ma się czym przejmować, bo takie jej powiedzenie dowodzi tylko braku inteligencji u niej samej (p. Poł)

Więc następnego dnia rano miałam dużo spraw do załatwienia w mieście i po drodze chciałam wpaść do Inki. Właśnie szłam do niej, gdy nagle zobaczyłam Stacha. Spytałam go: „Co to, Pan nie wyjechał?”. Ale okazało się, że on przyjechał na ten dzień tylko i przyjechał z… Januszem! Byli już u Inki i umówili się, [że] pójdą wszyscy do mnie o 12-tej. Strasznie się ucieszyłam, ale humor potem trochę popsuła mi Inka. 1. Opowiedziała o p. Połujanowej wczorajszym powiedzeniu, a po 2 prosiła mnie, abym ich, broń Boże, nie odprowadzała. Byłam wtedy wściekła na nią! Oczywiście wyperswadowałam jej to. Cóż to – oni przyjdą do mnie na parę godzin tylko i potem jeszcze nie będę mogła ich odprowadzić? Też coś!

Wróciłam do domu – nadeszła 12, potem pierwsza, potem pół do 2-ej, a ich wciąż nie było. Nie wyobrażasz sobie jak  byłam wściekła!

Ale w końcu przecież zjawili się. Rozmawialiśmy, trochę tańczyliśmy (Janusz świetnie tańczy – Stach gorzej) potem grałam im na fortepianie.

Aha, przedtem jeszcze napisałam liścik do Pikusia, że nie przyjdę dzisiaj do kina, bo czułam, że nie będę mogła rozmawiać z nim o obojętnych rzeczach, podczas gdy w sercu moim była taka rewolucja! (dosłownie! – jeden władca nie chciał ustąpić drugiemu).

Po napisaniu poszłam z Januszem do „Ruty” po chleb, ale była duża kolejka, więc nabujaliśmy p. Hance, że chleba nie ma. Gdyśmy wracali, złapał nas deszcz. Biegliśmy, trzymając się za ręce. Janusz ma strasznie dziwny i miły sposób trzymania ręki. Nie potrafię powiedzieć na czym polega ten urok, ale wiem, że robi to inaczej niż inni. Po powrocie grałam znów na fortepianie, a oni słuchali – każdy inaczej. Zauważyłam to grając „Kominek”. Inka miała łzy w oczach, Stach wpatrzony w okno, a Janusz z tak smutnym wyrazem twarzy, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. A zresztą nie tylko u niego – u nikogo! Cała jego postać to był jeden wielki zadumany smutek! Smutne były oczy, smutne usta, smutne ręce, smutna cała postać! Widać było jak strasznie działa na niego muzyka! Najwięcej z nich wszystkich odczuwał i przeżywał ją…

Potem poszliśmy do państwa Połujan. Odnieść paczkę od Romka. Ja nie chciałam zajść, więc poszedł Janusz z Inką, a ja ze Stachem i Lilką…

Ale kończę, bo Mama woła.

 

Poniedziałek 20 lipca 1942 r. Boguciszki     

A więc kończę to, co pisałam w przeszły poniedziałek. Wtedy przerwałam, bo Mama mnie zawołała na grzyby.

A więc wtedy myśmy długo czekali na Inkę i Janusza we trójkę (bo Lilkę spotkaliśmy po drodze) aż wreszcie nadeszli i poszliśmy. Całą drogę Janusz z Inką szli z tyłu. Na Sierakowskiego ja pożegnałam ich i poszłam w kolejkę po chleb. Strasznie zmarzłam, więc potem leżałam w łóżku. Następnego dnia byłam z Inką u kuzyna Janusza (nazywa się Tadek Witkowski) i tam dostałyśmy listy od Janusza. Ince napisał, że ją bardzo lubi i że uważa ją za swą najserdeczniejszą przyjaciółkę. Inka była bardzo zadowolona. Mnie napisał, że mnie kocha więcej niż życie…

W piątek też rano wyjechała na wieś p. Hanka.

W sobotę od wpół do jedenastej do 4-tej stałam w kolejce. Dziuńka dostała urlop i wyjechała też na wieś. Czytałam książkę, grałam na fortepianie i… nic więcej!

W niedzielę było b. ciepło. W kościele była też Inka. Potem spotkałyśmy Tadka. Łaziliśmy długo, potem oni odprowadzili mnie prawie do domu. Ja zjadłam obiad, przebrałam się i poszłam do Inki. Siedziałam z nią przy łóżku jej mamusi, śpiewałam trochę, potem Inka poszła na randkę z Tadkiem. Gdy wróciła przyszła też Zosia Zaniewska. Poznałam ją. Na pierwszy rzut oka dosyć sympatyczna.

W poniedziałek nie pojechałam na wieś ale poszłam do dentystki, bo mi wypadł ząb.

We wtorek przyjechała Mamusia i p. Hanka. Wieczorem Mama wyjechała, a ja poszłam do Inki. Bardzo się na niej wtedy rozczarowałam. Gdy jej powiedziałam, że może będę mogła zostać do niedzieli, nie była nadzwyczajnie zadowolona. Miała minę bardzo niezadowoloną, mimo że starała się tego nie okazywać. Potem starała się to zatuszować, ale mimo to byłam rozgoryczona.

W środę wyjechałam do Boguciszek. Na statek odprowadziła mnie Inka.

Na następny dzień i potem pracowałam, jak na mnie – dość dużo, w ogrodzie. W niedzielę Dziuńka i Janek pojechali do Wilna.

Janek wrócił w piątek wieczorem. W sobotę rano oddał mi listy od p. Hanki, Inki (dwie króciutkie kartki ołówkiem), Jaśka i Janusza. Po południu Janek strasznie pokłócił się z Tatusiem. Doszło do tego, że ubrał się, spakował rzeczy i chciał iść. Ale potem jakoś się złagodziło, Janek przeprosił Tatusia, no i teraz wszystko jest w porządku. To jednak bardzo dobrze, że się tak stało, bo stosunki między Tatusiem a Jankiem były ogromnie naprężone.

Wczoraj rano Janek poszedł spotkać p. Hankę do Werek. Wrócili wieczorem, bo byli na Zielonych Jeziorach razem z Dziuńką i panem Szczuką.

Dzisiaj jest paskudna pogoda, cały dzień pada deszcz i trzeba siedzieć w domu.

Słychać huki w stronie Wilna, podobno bombardowanie. Bo wczoraj w nocy (z sob. na niedzielę) było!

Może na przyszłą niedzielę pojadę do Wilna. Janusz mi pisał, że będzie w niedzielę, a Mamusia, gdy to usłyszała (bo czytałam Jej ten list) zaraz mi „wydała pozwolenie” wyjazdu.

 

Niedziela 9 sierpnia 1942 r. Boguciszki

Zasiadłam dziś do opisania Ci ubiegłych wypadków. Nie wiem, czy zapomniałam już pisać czy coś, ale bazgrzę gorzej niż zwykle i jakoś, mimo że mam tyle do pisania nie wiem co pisać i jak zacząć. No, ale spróbuję. Więc w piątek 24 lipca pojechałam z Mamusią i panią Hanką do Wilna.

 

Niedziela 8 listopada 1942 r. Boguciszki

Już prawie 3 miesiące nic nie pisałam! Coś okropnego! Ale tyle było roboty, tak mało czasu, a wreszcie chęci, że… no ale teraz już będę pisała jak dawniej.

A teraz postaram się możliwie porządnie i po kolei opowiedzieć wypadki tych 3-ch miesięcy. Zaczynam…

Więc wtedy pojechałam z Mamą i p. Hanką do Wilna. To było w piątek.

W sobotę poszliśmy z p. Hanką, Dziuńką i p. Szczuką do kina, a po kinie ja poszłam do Inki. Z nią razem poszłyśmy państwa Maleszewskich (Zbyszka rodzina). Zbyszka nie było ani jego siostry, tylko matka i jeden chłopak Walek, który przyjechał z Bieniakoń. Od niego się dowiedziałyśmy, że Janusz jest w Wilnie. Mama Zbyszka jest bardzo miłą kobiecinką, widać zakochaną w Zbyszku.

W niedzielę po kościele spotkałam Janusza. Poszliśmy razem do Inki. Była cudna pogoda, więc siedzieliśmy na balkonie i rozmawialiśmy. Po południu chcieliśmy w trójkę iść do kina, ale Inka nie mogła, więc poszłam z Januszem. O czwartej spotkaliśmy się przed kinem, a ponieważ było jeszcze wcześnie, więc poszliśmy pospacerować. Siedzieliśmy dłuższą chwilę na ławce na placu Orzeszkowej i rozmawialiśmy o… snobkostwie! A mianowicie o p. Połujanach (wyłączając Romka). Oczywiście rozmawialiśmy też o innych sprawach, ale już nic nie pamiętam.

Film był doskonały! „Dzieci szczęścia” z Lilianką Harvey i Willi Fritschem na czele.

Po kinie rozstaliśmy się , bo on miał kilka listów do rozniesienia, a umówiliśmy się, że nazajutrz przyjdzie do mnie z Inką potańczyć.

Jeden z listów ja mu odniosłam, bo mi było po drodze. Najpierw ani nawet słyszeć o tym nie chciał, ale potem zgodził się z rozanieloną miną i rzekł: Jakaś ty dobra! Dobroć moja polegała na tym, że ofiarowałam 5 minut czasu…

W poniedziałek przyszła Inka z Januszem, ale ponieważ bardzo nie miała czasu, więc odprowadziliśmy ją i wróciliśmy z powrotem. Grałam na pianinie, potem na patefonie i tańczyliśmy. Choroba, muszę przyznać, że byłam w nim wtedy porządnie zakochana! Tańczyliśmy bardzo długo, potem zjedliśmy obiad, po obiedzie p. Hanka z Dziuńką poszły do krawca, a my jeszcze tańczyliśmy. Najlepiej spodobała nam się płyta: „Śpij moje serce cichutko”.

Janusz wyszedł po 6-tej. Po jego wyjściu grałam sobie na pianinie tango: „Zaczekaj chwilę” które on mi przyniósł wraz z „Wiolettą”, „Habanerą” i „Tyrolskim tangiem”. Tylko te 3 ostatnie są przeraźliwie trudne, więc się wcale nie uczyłam.

Następnego dnia rano Janusz wyjechał.

W kilka dni potem pojechałam na wieś z mamusią. Zawiozłam 2 króliczki. Za parę dni rozpoczęły się żniwa. Ja pracowałam dużo dosyć. Najpierw grabiłam, a potem wiązałam. Ręce i nogi miałam całe pokłute i bolące, a parę razy po dziennej pracy tak mi się zrobiło słabo, że ledwie się trzymałam na nogach.

Tak coś w pół sierpnia poszłam do Wilna. Ale to była cała heca, więc Ci opiszę szczegółowo: w którąś sobotę Janek poszedł do Wilna  i miał wrócić w poniedziałek rano. Nie wrócił, a Tatko oczywiście wściekał się! Dziuńka też była strasznie zła i zaraz zaczęła gadać, że to p. Hanki wina i że ona Janka na pewno zatrzymała… Myśmy miały z Dziuńką pojechać do Wilna, alem ponieważ Janek nie wrócił, więc pojechałam sama. Przyjechałam do Wilna (na statku spotkałam Inkę z mamą, Dodkiem i p. Tymanową) i zastałam w domu p. Hankę i p. Szczukę. Oczywiście z miejsca spytałam o Janka. Okazało się, że już odjechał. Powiedziałam więc p. Hance, że Tatko był niezadowolony, że Janek nie przyjechał. P. Hanka wydała mi się jakaś nieswoja i smutna. Nazajutrz poszłam do gimnazjum po metrykę, bo była potrzebna do kartek żywnościowych. Aha, zapomniałam Ci napisać, że Dziuńka dostała urlop 5-ciotygodniowy  i dlatego siedziała na wsi.

Po południu byłyśmy z p. Hanką u fotografa. P. Hanka zrobiła sobie zdjęcia. Była w żółtej, wyszywanej sukni, w takimże kapeluszu i z lokami. Wyglądała cudownie. Jak szłyśmy przez ulicę to się wszyscy na nią gapili. Od fotografa p. Hanka poszła do Zielonego sztralla na obiad, a ja do „Ksantypy” zająć stolik (na lody). Dłuższy czas siedziałam sama, a potem przyszła p. Hanka  (gdy weszła Niemcy którzy tam siedzieli wrzasnęli chórem: ooooo…!). Zjadłyśmy lody i poszłyśmy do kina. Był cudny film: „Premiera madame Butterfly”. Śliczny i strasznie wzruszający!

Nazajutrz ja z Ulką Witkowską i z p. Hanką poszłyśmy do Wołokumpi, a stamtąd ja już tylko z Ulką do domu. Ulka jechała dlatego, że potrzebne jej było 4-otygodniowe zaświadczenie z pracy. Po drodze spotkałyśmy Dziuńkę, która szła do Wilna.

Po paru dniach, w niedzielę, Janek też poszedł do Wilna na jeden dzień. Po powrocie wsiadł na mnie (uwaga! Zaczyna się!) że ja narobiłam plotek p. Hance na Dziuńkę i że powiedziałam p. Hance, że Tatuś i Dziuńka nie chcą, żeby ona przyjeżdżała do Boguciszek! Wyobraź ty sobie!

Byłam wściekła po prostu! Dziuńka gada, że p. Hanka zatrzymuje Janka, p. Hanka mówi, że Dziuńka jest strasznie nerwowa i że trzeba jej na gwałt męża itd. itd., a potem wychodzi, że ja narobiłam plotki jednej na 2-gą!

Dlatego potem, gdy przyjechała p. Hanka byłam dla niej bardzo chłodna i jak najmniej mówiłam żeby znów słowa moje nie zostały na opak zrozumiane. Zresztą p. H. te…ż była b. chłodna.

A potem, sama nie wiem, jaki diabeł mnie opadł, zaczęłam diabli wie co wygadywać na p. Hankę razem z Ulką. Ulka nie nosiła p. Hanki i tak jakoś na mnie wpłynęła, że ja zaczęłam ją (p. Hankę) też nie lubić i wygadywać niestworzone rzeczy na nią, w które zresztą sama nie wierzyłam. Przeszło dosyć sporo czasu, gdy wreszcie zobaczyłam co za głupstwa wygaduję i poznałam swój błąd.

Poszłam do p. Hanki i przeprosiłam ją. Oczywiście rozbeczałam się. Pani Hanka przebaczyła mi. Okazało się, że p. Hanka słyszała jak my z Ulką gadałyśmy na nią. Od tego czasu zaczęłam się przyglądać Ulce. No, ale o tym potem! P. Hanka, Dziuńka i Janek rąbali drzewo, Dziuńka dostała z biura. Wyrąbali 9 metrów.

Resztę opiszę Ci następnym razem, bo już zbrzydło mi tak machać piórem!

Do zobaczenia. Serwus!

 

Wtorek 17 listopada 1942 r. Wilno

Jak widzisz – jestem już w Wilnie! Przyjechałam tydzień temu, w poniedziałek.

A więc piszę dalej:

…Coś w środku sierpnia ja z Ulką pojechałam do Wilna. Ja miałam za 2 dni wrócić, a Ulka miała zostać z tydzień w Wilnie.

W niedzielę w kościele spotkałam Jacka, Stacha, Kazika i Mietka. Spacerowaliśmy długo, a potem Jacek mnie odprowadził. Miał wieczorem przyjść do mnie z Lilką i Romkiem. Przyszedł potem, ale tylko z Romkiem. Aha, kawał był z tym przyjściem! Ja czekając na nich zasnęłam na kanapie z książką w ręku i z Baśką (kot) na… szyi! I oni mnie tak zastali! Śmiech było, że hej! Posiedzieli u mnie, pogadali no i poszli. We wtorek przyjechała Dziuńka, a we środę ja pojechałam do domu razem z Ulką (zdecydowałam się w ostatniej chwili). Przed wyjazdem przyszedł Jacek z Januszem i odprowadzili mnie.

Potem zaczęła się rozgrywać tragedia! Otóż Mamusi będąc u Witkowskich zobaczyła 2 duże kłębki swojej wełny i potem okazało się, że Mamie właśnie tyle brak. Oczywiście od razu Ulkę się wyprawiło won! Potem się okazało, że buchnęła też wyprawioną skórkę owczą i pilnik do ostrzenia piły, a tu, w Wilnie Bożena przychodząc „ćwiczyć” na fortepianie buchnęła moją organdynę na bluzkę (w 2-ch kolorach).

Gdy Ulka wyjeżdżała ja byłam chora i potem jeszcze długo leżałam w łóżku. Miałam powiększone gruczoły i wylaną głowę (strupki od przeziębienia). Gdy mi się trochę poprawiło pojechałam z p. Hanką do Wilna. Tam p. Hanka dała do zrozumienia Ulce, że my wiemy o wszystkim. Wyobraź sobie co za bezczelna dziewucha – ani drgnęła nawet! Swoją drogą my mamy szczęście do takich łotrów!

Na następny dzień wróciłam sama do Boguciszek. Była to moja pierwsza samodzielna jazda koniem! Dojechałam szczęśliwie, ale droga była okropna: deszcz, błoto i ciemności!

Na wsi trochę pracowałam, trochę czytałam, ale najwięcej jadłam i spałam!? Aha, i gotowałam syrop z buraków cukrowych. Pyszna rzecz swoją drogą! Smakuje jak miód i wszyscy przepadamy za nim!

W poniedziałek, jak to już wspomniałam, przyjechałam z Tatusiem do Wilna. We wtorek był u mnie Jacek. Siedział parę godz. Bardzo go teraz polubiłam!

We środę byłam  p. Hanką w kinie na filmie: „7 lat nieszczęść”. Szalenie miły film! Od początku do końca śmiech. Morowo było, dawno się tak szczerze nie śmiałam! Ale niestety! „Miłe złego początki” – natarłam sobie nogę tak, że się nie mogłam ruszyć (do dziś mi jeszcze dokuczała). W piątek po południu był Haselhorst (jest doktorem, pułkownikiem, pracuje w Feldkomend.). Dziuńka leżała, bo ją strasznie bolała noga. Tego doktora pani Hanka poznała jeszcze latem i ostatnio b. często przychodził do nas.

W sobotę rano był p. Mieczysław. Wstawialiśmy dubelty, potem piłowaliśmy i rąbaliśmy (to znaczy rąbał p. Szczuka) drzewo. Po południu przyszedł Wincuś (kuzyn) i koleżanka biurowa do Dziuńki, potem Janusz i Stach, a na zakończenie doktor H. Stach był z aparatem, więc zrobiliśmy 2 zdjęcia z p. Hanką. Przyrzekli, że przyjdą w poniedziałek. Potem był doktor. Dziuńka jak głupia zalecała się do niego, że aż złość było patrzeć!

W niedzielę przyszedł Janek, a wieczorem był u mnie Jacek, a potem Haselhorst (ale nie u mnie!). Był w cywilu. P. Hanka bardzo źle się czuła i leżała w łóżku.     

Wczoraj rano przyszli do mnie Stach i Janusz. Stach zrobił jeszcze 3 zdjęcia. Siedzieliśmy długo: tańczyliśmy trochę (ja z chorą nogą!), dałam im swoje zdjęcia i umówiliśmy się na jutro do kina.

Wiesz, muszę Ci się przyznać, że do Janusza nie czuję już żadnego sentymentu i zaczyna mnie z lekka nudzić! Mam wrażenie, że się chyba w nim wcale nie bujałam, a tylko mi się zdawało pod wpływem jego wyznań. A może zresztą – sama nie wiem! Fakt, że teraz on jest dla mnie niczym i najgorsze to, że on się jeszcze buja we mnie! Tak mi ogromnie przykro!

Wczoraj p. Hanka dała mi swoje zdjęcie i podpisała: Mojej kochaniutkiej, milutkiej, malutkiej, słodziutkiej, piękniutkiej, dobrutkiej Lalci na pamiątkę”. Powiedziała, że mnie teraz bardzo lubi, bo się bardzo zmieniłam na lepsze. Ja ją też teraz bardzo, bardzo lubię. Więcej nawet niż Dziuńkę, która się teraz bardzo zmieniła. Pracuje teraz w „Reichskreditkiasse”, ma b. miłego dyrcia i fajnych współpracowników i ogromnie teraz poweselała i rozdokazywała się. Zaczęła się mocnej malować i rozjaśniła sobie włosy. Trudno ją teraz poznać!

Dzisiaj p. Hanka z Jankiem poszli do kina, Dziuńka jest w biurze, no a ja siedzę sama w domu i gryzmolę!

Zaraz już chyba przyjdzie moja kochana, słodka p. Haneczka z Jankiem!

No, więc pa!

 

Piątek 20 listopada 1942 r. Wilno

Serwus, kochany pamiętniczku!

Zaczęłam dzisiaj pisać, bo tak mi jakoś smutno i źle i sama nie wiem dlaczego…

We środę byłam w kinie na „Wiedeńskiej krwi”. Byłam razem z Inką. Odprowadził mnie Janusz. Bredził tam coś o tym, że dawniej (jak mnie nie było w Wilnie) chodził sam do kina i było mu smutno, że jest bez „kogoś” itp. Itd. Z lekka ziewałam…W kinie zabrałam Stachowi zdjęcie. Powiedziałam im, że we czwartek wyjeżdżam (wcale nie miałam zamiaru).

Po powrocie do domu zastałam p. Hankę  i Janka wybierających się do kina. I, wyobraź sobie, poszłam też! Dwa razy w dzień!

Wczoraj Dziuńka była z dyrciem po drzewo dla banku i przy sposobności skombinowała (przy pomocy dyrcia i robotników) metr suchej brzozy!

Potem poszliśmy do kina na „7 lat nieszczęść” (ja i p. H. drugi raz). Janek to aż się kulał ze śmiechu! Po kinie ja się bardzo źle czułam. I dotąd jeszcze!

Dziś był u mnie Jacek i Romek. Umówiłam się z Romkiem na jutro do kina.

Byłam niby wesoła, ale tak mi jakoś jednak smutno… Myślałam, że gdy trochę popiszę to mi ulży, ale jakoś nic nie pomaga

W takim razie pa!

 

Wtorek 8 grudnia 1942 r. Wilno

 Drogi mój pamiętniczku! Ty nie wiesz jak strasznie jestem nieszczęśliwa! Dalej nie mam sił pisać, ale jak się trochę uspokoję to napiszę resztę.

 

Środa 9 grudnia 1942 r. Wilno

No, dzisiaj napiszę Ci wszystko!

Więc wiesz, wtedy w kinie z Romkiem nie byłam, bo przegapiłam godzinę. Był Janusz. Już wieczór bardzo źle się czułam, a w niedzielę nie pozwolili mi wyleźć z łóżka. Leżałam kilka dni (z powodu bólu gardła i kaszlu). Potem często chodziłam do kina z Januszem i ze Stachem. Stach mi dał do przeczytania swoją powieść. Nawet niezła. Zwłaszcza 2-ga część pod tytułem „Za Ojczyznę”.

W ubiegłą sobotę przyszedł do mnie Jacek i koniecznie mnie namawiał żebym w niedzielę poszła z nim do Połujanów, bo Lilki urodziny. Ja strasznie nie chciałam, ale potem się zgodziłam (bo strasznie nudził).

W niedzielę więc z wielką niechęcią i tremą poszłam…

Przyszliśmy, gdy już wszyscy byli (Lilka, Inka, Rom. i Zbyszek Maleszewski). Grali kartami w jakąś głupią grę. Przywitali mnie bardzo sympatycznie. Zwłaszcza (o dziwo!) pani Połujanowa. Zaraz oczywiście zrobiłam ruch – zaczęliśmy się bawić w różne gry towarzyskie i było bardzo wesoło.

Zauważyłam tylko, że Lilka już nie kocha się w Jacku. On się jeszcze nic nie domyślał. Wracałam z nim. Zabawny ten Jacek! Powiedział mi, że jestem bardzo fajną dziewczynką i że ma do mnie bezgraniczne zaufanie i że nie mógłby „tak” rozmawiać nawet z Lilką itd. Ja też mam do niego prawdziwe zaufanie i bardzo go lubię.

Gdy wróciłam byli jeszcze jedni panowie i grali z Jankiem i p. Hanką w brydża. Potem oni poszli, a przyszła Dziuńka z Pakarklisem, jego znajomym Niemcem i dyrygentem Kacińskim (z żoną).   

Siedzieli do późna w nocy.

W poniedziałek wieczorem przyszedł znów Jacek. Aha, zapomniałam! Rano była Inka z Januszem i Stachem. Stach przyniósł płyty: „Habanerę”, Tango Notturno i inne. Potańczyliśmy trochę, potem Inka ze Stachem poszli, a Janusz trochę został. Powiedział mi, że Danek zaczął się interesować Inką i chciałby ze mną porozmawiać o niej. Zaprosiłam go więc (z Dankiem) na wtorek.

Wieczorem przyszedł Jacek i powiedział, że we wtorek przyjdzie do mnie z Inką, Lilką, Romem. Oczywiście bardzo się ucieszyłam. Nazajutrz stawili się wszyscy w komplecie. Najpierw Inka z Januszem i Dankiem, a potem Lilka z Romkiem i Jackiem. Było bardzo wesoło. Tańczyliśmy i bawiliśmy się w różne gry. W jednej z gier („Listonosz”) trzeba było… całować się! Inkę i Lilkę całowali w usta, ale ja się nie dałam ani razu. Janusz, Danek i Jacek całowali mnie w policzek, tylko Romek raz pocałował mnie w… szyję! Świntuch!

Ale byłoby wszystko dobrze. Ale wyobraź sobie nagle przychodzi… Haselhorst! Ja osłupiałam! Najpierw nie chciałam go nawet wpuścić, ale p. Hanka mnie wyręczyła i zaprowadziła do pokoju. Czułam się okropnie, ale w końcu jakoś uspokoiłam się.

Już znowu było dobrze. Chłopcy umówili się prosić po kolei p. Hankę, żeby Haselhorst z nią nie tańczył. Nastrój był taki sobie, miny też, ale jakoś z biedy można było wytrzymać.

I wyobraź sobie – oni już wychodzili, gdy nagle… (och, jeszcze teraz słabo mi się robi) wchodzi ten Niemiec, który był w sobotę! Pode mną zachwiały się nogi! Konsternacja wśród moich gości zapanowała okropna! Poszli i zaraz potem wyleciał jak z procy jeden Dziuńki znajomy, którego ona zaprosiła. Obraził się, że Dziuńka nie przychodzi i w dodatku 2-ch Niemców!

Ależ to był dzień! Ja to aż się popłakałam. Myślałam, że po tym wszystkim nikt już do mnie nie przyjdzie.

I w dodatku na uwieńczenie tego „cudownego” dnia przyszła Dziuńka i zawiadomiła nas, że się zaręczyła! I, wyobraź sobie, z… Pakarklisem!

My zdębieliśmy, a potem zaczęliśmy się śmiać. Ale okazało się, że to prawda. Dziuńka jest w nim serio zakochana. No i czyż nie okropny dzień?


Piątek 11 grudnia 1942 r. Wilno

We środę po południu przyjechała Mamusia. Był z p. Hanką i Jankiem w kinie. Ja czułam się okropnie. Martwiłam się okropnie, co o mnie myślą znajomi i w ogóle… głowa mnie zresztą bolała!

Wieczorem przyszedł Pakarklis. Siedzieliśmy długo Mamusi się on strasznie nie podobał.

Wczoraj rano to aż płakała. Mówiła, żebym jakoś Dziuńce perswadowała, że on Litwin, co z nim będzie po wojnie, że on tak źle wygląda, czy nie chory itd. Biedna mama! Choć, swoją drogą, mnie też przerażenie ogarnia! Litwin i to w dodatku z Gestapo!

Dzisiaj my z p. Hanką próbowałyśmy Dziuńce perswadować, ale ona nic słyszeć nie chciała. Ależ się zakochała! I żeby był przynajmniej przystojny. Czasami to mam wrażenie, że ona jest pod jakimś urokiem.

Wczoraj o 9-tej rano Pakarklis miał operację (w związku z nerwem ocznym) i ja byłam u niego (kupiłam mu bułeczki). Wyglądał okropnie! Żółty jak wosk i nie mógł się ruszyć!

Na Mickiewicza spotkałam Lilkę. Powiedziała, że ich mama nic nie wie o tym, że u mnie byli wtedy Niemcy. Zaraz mi się lżej zrobiło na sercu!

Gdy wróciłam do domu p. Hanka opowiedziała mi nową tragedię. Kobyłka wpadła na słup i rozbiła sobie pysk aż do kości (bo była okropna ślizgawica)! Mama napłakała się, biedna! Jak to dobrze, że ja nie byłam przy tym. Obandażowali ją (kobyłkę) i pojechali. Mam nadzieję, że już bez przygód!

Potem (wyobraź sobie moje zdumienie i radość!) przyszli Romek i Jacek dowiedzieć się jak się czuję. Tańczyliśmy. Jacek powiedział mi, że Romek na nowo zakochany we mnie.

Ja się w nim nie kocham, ale gdy siedzę przy nim lub tańczę coś jakby prąd przechodzi z niego na mnie. Nie wiem, co to ma znaczyć, fakt, że dawniej tego nie czułam pry nim. Czyżby to był tak zwany pociąg fizyczny?! Fuj!

Gdy wychodzili Romek powiedział, że jest upojony miłością !!!(?). Mieli dzisiaj przyjść, ale był tylko Jacek. Bidula bardzo teraz cierpi, bo dowiedział się, że Lilka go już nie kocha. Żal mi go bardzo. Od razu mówiłam, że ona nie dla niego!

Wyobraź sobie, co za amerykańska karuzela! Lilka zakochała się w… Januszu! Śmiać mi się chce! Trochę mi tylko żal Janusza (we wtorek byłam dla niego bardzo zła na korzyść Romka ?!) i biedak bardzo był zmartwiony.

Dzisiaj całą noc Dziuńka czuwała przy Pakarklisie! Teraz też pewnie jest u niego! My z panią Hanką też tam zaraz idziemy. Tak mi się nie chce, że ojej!


 

1943 ROK

 

Niedziela 10 stycznia 1943 r. Boguciszki

No i już 1943 rok! Jakże ten czas szybko leci! Lata mijają, mijają i ani się człek spostrzeże, gdy nadejdzie starość! Za jedenaście dni skończę 16 lat. Hm, dorosła panna! No, ale do rzeczy! A jest tych rzeczy cała kupa! Więc:

Któregoś dnia w grudniu, rano przyszła do mnie Inka i zaraz potem Stach. Inka wyszła prędko, a Stach został. Pokazywał mi zdjęcia, które przyniósł ze sobą. Aha, odniósł mi też „Pele-Mele” (jest to rodzaj albumu z pytaniami, na które trzeba odpowiadać).Potem rozmawialiśmy bardzo poważnie. Powiedział mi, że Janusz prosił, abym tego dnia przyszła do kina, bo ma ze mną do pogadania. I wtedy powiedziałam Stachowi, że Janusza nie kocham, ale że nie mogę się zdobyć na powiedzenie mu tego. Rzeczywiście, nie zdobyłam się! Byłam w kinie z Januszem, a wracając miałam powiedzieć, ale on tak nic nie przeczuwał, że nie zdobyłam się! Byłam okropnie potem zła na siebie, ale cóż poradzę? Cała moja nadzieja była w tym, że Stach mu to powie.

Parę dni potem był u mnie Jacek. Już doszedł „do formy”  i powoli zaczyna zapominać o Lilce.

W piątek 18-go grudnia był wstrętny dzień. Wieczorem, po powrocie Dziuńki z biura p. Hanka kazała mi odgrzać zupę Dziuńce. Zupa stała w przedpokoju, a ja idąc po nią, otworzyłam szeroko drzwi i wywróciłam stół Ostanowce (robił ten stół). On zaczął się najbezczelniej w świecie wydzierać na mnie, a gdy przyszła p. H. powiedział, że ja ze złości stuknęłam drzwiami. Pani Hanka powiedziała „No, wiadomo! Ona tak potrafi!” i pobiegła do pokoju. Oczywiście Dziuńce odpowiednio odmalowała moje „wstrętne wybryki”.

Nazajutrz rano postanowiłam iść na wieś, bo p. Hanka cały czas nie rozmawiała ze mną. Janek wyszedł do miasta, a ja ścieliłam łóżko, gdy nagle p. Hanka zaczęła krzyczeć: „To tak! Jak ja zwracam tobie uwagę to ty kręcisz nosa i nie raczysz się nawet odezwać! (Z tym odezwaniem to było ni w 5 ni w 15, bo ona do mnie nie mówiła, a nie ja do niej!) Jak ja bym musiała się zachować, gdy ty chodzisz po obcych ludziach i robisz na mnie plotki!”.

Z tymi plotkami to okazało się, że krawcowa powiedziała p. H., że ja powiedziałam, że „pani H. jest bardzo nerwowa i trzeba jej kupić walerianki!”. (???)

Ubrałam się i poszłam do krawcowej. Ta była okropnie oburzona na p. H., bo, okazuje się, że nic podobnego p. Hance nie mówiła. Posiedziałam trochę  u niej, a potem poszłam do banku, do Dziuńki. Opowiedziałam wszystko Dziuńce. Ona powiedziała, że p. Hanka jest zanadto przewrażliwiona na tle plotek itd. i żebym się nie przejmowała. Pożegnałam się z Dziuńką i poszłam na wieś. Droga była b. zła, mokro i nieprzyjemnie, ale koło Werek wziął mnie jeden wieśniak na swoje sanie i podwiózł prawie do domu, tak że się wcale nie zmęczyłam.

W domu nic ciekawego. Nic o mojej sprzeczce z p. Hanką nie mówiłam. Powiedzieli mi, że zostanę już na stałe w Boguciszkach, bo nie ma forsy na moje lekcje i zresztą jak mnie w Wilnie nie będzie to mniej trzeba będzie im zawozić. Nie powiem, żebym się bardzo tym ucieszyła! Ale cóż było robić?

Przeddzień Wigilii Tatuś kupił ryby i w środę rano (dzień Wigilii) Mamusia zwiozła do Wilna różne produkty dla nich. Po powrocie upiekła trochę ciast, a ja zrobiłam ciasteczka. W tym roku wigilia była lepsza niż w przeszłym, choć o wiele, wiele za skromna! Cóż robić? – wojna! Mamy jednak nadzieję, że na przyszły rok będzie inaczej. Pierwszy dzień spędziliśmy bardzo mile: jam pisałam powieść (?!), tatuś czytał, Mama też, a wieczorem graliśmy w karty. Drugi i trzeci dzień spędziliśmy podobnie. Któregoś wieczora, przy kolacji Tatuś ni stąd ni zowąd oznajmił mi, że pozwala jechać do Wilna i zapisać się na komplety. Był to taki podarunek gwiazdkowy. Jak się cieszyłam tego chyba nie trzeba pisać, prawda? Właśnie jutro już jadę z Mamą.

Od Mamy dostałam na gwiazdkę materiał na sukienkę. Materiał słaby, jakiś ryps czy coś, ale ja wyszyję i będzie cacana sukienka!

Przed trzema królami Mama była znów w Wilnie, a kilka dni temu Tatuś.

Aha, zapomniałam napisać, że jak Mama była w Wilnie w dzień Wigilii, to mówiła, że nawet nie zdążyła się rozebrać, gdy p. Hanka zaczęła walić na mnie. Mama była zdziwiona, bo ode mnie nic nie wiedziała. P. Hanka powiedziała podobno, że ja mam „straszny charakter” itd. w tym stylu i że ostatecznie nie wie kto robił plotki: ja czy krawcowa, ale sądzi, że ja. Hm, ciekawam jak mnie przywita! Tymczasem pa, bo już się ściemnia!


Czwartek 21 stycznia 1943 r. Wilno

Oto już skończyłam 16 lat! Mój Boże, szesnaście lat! No, jestem już dorosłą panną! Strasznie się cieszę, a jednocześnie tak mi jakoś żal, że kończy się dzieciństwo…

Głupia gęś ze mnie!

 

Poniedziałek 25 stycznia 1943 r. Wilno

Serwus, pamiętniczku! Ostatnio byłam strasznie zajęta, więc, choć często Cię otwierałam, ale nie miałam czasu na dłuższą pisaninę. Dzisiaj jednak postanowiłam trochę popisać, mimo że mam wciąż roboty po uszy. Zdziwisz się pewnie co za robota? I czemu w Wilnie, co? No, ale opowiem i wszystko ładnie i po kolei.

Jedenastego stycznia przyjechałam z Mamą do Wilna. Był porządny mróz, tak że zmarzłam okropnie! Tutaj zastałyśmy p. Hankę chorą. Zawiało ją czy coś w tym rodzaju. Przywitała mnie dosyć chłodno, ale ja zachowywałam się tak, jakby „nigdy nic”. Po odjeździe Mamy, pod wieczór poszłam na Jacka (ulicę) do profesora Dubieckiego, który prowadzi komplety. Przyjął mnie bardzo sympatycznie, porozmawialiśmy trochę, a nazajutrz rano o 10-tej szłam już z zeszytem na lekcję. Przyszłam trochę za późno. Profesor Dubicki zaprowadził mnie do pokoju, gdzie odbywają się lekcje. Pierwsze wrażenie było b. niemiłe: rozkrzyczana kupa dzieciuchów, która na mój widok nieufnie umilkła. Jedna z dziewcząt, którą p. Dubicki nazwał Basią, zerwała się z miejsca i zaczęła wołać, że siądzie gdzie indziej (bo ja miałam siedzieć obok niej, na końcu ławki). Siadła z końca stołu. Zaczęła się lekcja. Najpierw była geometria, potem algebra, chemia.

Basia obserwowała mnie bardzo uważnie, inni udawali, że na mnie nie zwracają uwagi. P0o lekcji zatrzymałam się z profesorem w salonie, aby zapłacić, a gdy wyszłam do przedpokoju zastałam tam Basię i kilku chłopców. Pod „gradem (!?) ciekawych spojrzeń” wyszłam pożegnana uprzejmym „:do widzenia”. Nie powiem, żebym była bardzo zachwycona tym pierwszym dniem. No, ale jedźmy dalej… Nazajutrz przyszłam na odmianę trochę za wcześnie. Otworzył mi jeden z chłopaków (Andrzej). Ten dzień minął b. mile. Po lekcjach Heniek robił zdjęcia. Następnego dnia przyjęto mnie jeszcze milej, a pod koniec tygodnia czułam się jakbym się uczyła co najmniej rok i oczywiście byłam z wszystkimi „po imieniu”. Teraz muszę Ci opisać po kolei wszystkich.

Więc: profesor Dubicki (wykłada algebrę, geometrię, chemię, fizykę i łacinę) jest bardzo miły i sympatyczny. Jest wysoki, szczupły, w okularach na sporym nosie, nadzwyczaj wesoły i dowcipny, ale też surowy (kiedy trzeba). Pani Dubiecka – jego żona (wykłada historię, geografię i niemiecki) jest też b. miła, choć nie tak wesoła. Wygląd jej trudno określić, ot taka sobie ani niska, ani wysoka, o miłej twarzy starsza pani. Polskiego wykłada prof. Janicki czy Jankowski (nie pamiętam). Jest podobno chory na serce i nerwowy, ale nie widać tego po nim, gdy swoim niskim, głuchym głosem cierpliwie dyktuje historię polskiej literatury czy też coś o „Panu Tadeuszu” itp. Jest bardzo brzydki. Ma żółto-czarne zęby i wciąż trzyma w nich papierosy. Nie może stać, wciąż siedzi. No, ale grunt, że wykłada nieźle. Przedtem polskiego wykładał ksiądz Marcinkowski (najlepszy polonista w Wilnie) ale teraz jest chory. Strasznie bym chciała, by po chorobie wrócił znów.

No, ale wróćmy do tematu. Teraz przystąpię do opisu koleżanek i kolegów. Jest ich wszystkiego 10 oprócz mnie, 4 dziewczynki i 6 chłopców. Basia (ma 14 lat) jest dosyć niska, ma ciemnoblond krótkie, kręcone włosy, oczy nieokreślonego koloru (zielonkawo-szare), wąskie usta i bardzo białe zęby. Czy jest zgrabna, to trudno określić, ale zdaje się, że raczej nie. Oleńka jest trochę niższa ode mnie, ma ciemne włosy, gładko zaczesane i jasnoniebieskie oczy. Mówi zawsze powoli i z zastanowieniem. Okropna nuda i zakuwajła. Ma 16 lat, jest potężna i niezgrabna, ale zasadniczo dosyć sympatyczna. Pisuje wiersze podobno i przyjaźni się z Basią (to nie „podobno”, ale na pewno) może dlatego, że mają zupełnie odmienne charaktery. Krysia to niska (tak jak Basia) szczupła blondynka, o surowym, dużym nosie i dziwnie ostrej i nieładnej twarzy. Zresztą nie, źle się wyraziłam: nie jest nieładna – jest przeciętna i tyle1 Zresztą przychodzi bardzo rzadko – raz w tydzień.  Irka to niewysoka, chuda i niezgrabna dziewczynka, okropnie nieśmiała i lękliwa, o troszkę kosych oczach.

No, z dziewczętami koniec, bo siebie chyba nie potrzebuję opisywać!

Chłopców jest 6-ciu: Andrzej jest b. wysokim, zgrabnym blondynem o bardzo przystojnej, ładnej twarzy. Ma śliczne brwi, zgrabny nos i cudowne usta. Brzmi to śmiesznie, ale naprawdę jest ślicznym chłopakiem. Poza tym jest to okropny bałaganiarz. Romek jego kolega (mieszkają razem) jest niższym od Andrzeja chłopcem o olbrzymich, ślicznych oczach, czarnych jak węgle i hebanowych włosach. Pani Dubicka mówi, że jest podobny do Włocha. Nie wiem, bo nigdy żadnego Włocha nie widziałam, ale wiem, że z charakteru to rzeczywiście przypomina południowca: Ogromnie wybuchowy, szybki, gaduła, ale złote serce.

Heniek jest blondynem o nieciekawej twarzy, bardzo elegancki, zakuwajła robiący z siebie „cudo” (pod względem nauki) ale dosyć wesoły, choć nie znający się na żartach. Gdy jest przy mapie to pali się z ochoty wypowiedzenia wszystkiego co umie i dlatego często z odpowiedzi jego wychodzi groch z kapustą, choć w rzeczywistości umie zawsze nieźle.

Najgorzej, gdy jest na miejscu, a ktoś inny odpowiada. O, wtedy to skacze, ciska się, niecierpliwi, przerywa co chwilę… Mieszka w tym domu, gdzie Basia.

Zbyszek to duży, w przykrótkim ubraniu i o dziecinnym głosie „młodzieniec” (15 lat) czerwieniący się co chwilę i nieśmiały jak panna. Poza tym bardzo sympatyczny i wesoły i bałaganiarz. Rysiek, najmłodszy z nich (13 lat) jest mały, szczupły, o czarnych włosach i oczach i nieciekawej twarzy, ale bardzo zwinny i wesoły. Trochę cyrkowiec. Okropnie lubi się przekomarzać. Aha, jeszcze jeden: herr Czypułkowski, śpiący królewicz, Herr Śpiączka – jak wolisz (jego imienia nie znam) jest dosyć wysoki, o olbrzymiej czuprynie i głupiej, zaspanej twarzy o małych oczach. Niezgrabny i nic nie umiejący  

No, to będzie wszystko! Skończę następnym razem, bo czas się zabrać do geografii; czas nie czeka!


Niedziela 31 stycznia 1943 r. Wilno     

No, nareszcie mam wolną chwilę!

Kilka dni temu była u Inki. U niej nic ciekawego. Chyba tylko tyle, że od czasu naszego ostatniego widzenia się zmieniła już kilka sympatii. Nudzi mnie ona i irytuje. Choć właściwie nie! Nie irytuje, lecz śmieszy!

No, ale cóż ja się tak wyrwałam jak „Filip z konopi” z tą Inką?! Opowiem Ci wszystko po kolei.

21 były moje urodziny. Kilka dni przedtem przyjechała Mama i przywiozła kurę i miodownik. W przeddzień wieczorem pani Hanka napiekła mi całe mnóstwo różnych ciasteczek.

Dzień urodzin był b. sympatyczny! Od rana było tak odświętnie i przyjemnie! W szkole (to znaczy na lekcjach) wszyscy składali mi serdeczne życzenia i było strasznie miło. W domu p. Hanka zrobiła pyszny obiad, który „wcinaliśmy” we trójkę, bo Dziuńka była chora.

Z tą chorobą to była właściwie wielka bujda. Pogniewała się na Pakarklisa i położyła się, żeby prędzej doszło do zgody. Wczoraj Janek jej to wprost powiedział. Nie powiem, żeby zanadto oponowała! (?) Więc po obiedzie przyszedł Jacek. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy o różnych sprawach, trochę tańczyliśmy, a potem on poszedł do domu. Szłam razem więc długo spacerowaliśmy . Zaszłam potem do p. Malinowskiej (nasza lokatorka na starym mieszkaniu).

Pardon, że przerywam, ale muszę iść do kąpieli…


Poniedziałek 1 lutego 1943 r. Wilno 

W sobotę (23) poszłam do p. Malinowskiej. Było tak: Kilka dni przedtem poszłam do starego mieszkania po różne drobiazgi i przy sposobności poprosiłam Malinowską, żeby mi się postarała o książki. Po paru dniach przyszedł do mnie Malinowski i poszłam z nim do nich. Tam zastałam całą kupę jej kuzynów (oni to właśnie mieli się wystarać mi o książki). Zaprosili mnie na sobotę. Na pewno nie przyrzekłam, ale w sobotę zjawił się Malinowski z Ryśkiem (jeden z tych chłopców) no i… poszłam!

Zastałam zabawę w całej pełni. Kilka par tańczyło już w najlepsze. Nie powiem, żeby towarzystwo było zachwycające (?!). Panny niebrzydkie, ale o bardzo wątpliwej inteligencji, chłopcy też coś w tym rodzaju! Tańczyliśmy (ja najwięcej z Jankiem i z X) a potem poszliśmy do stołu. Uczta była znakomita (jarzyna z grochu, buraczków i kapusty, kotlety z kaszą kartoflaną no i oczywiście – wódka?!).

Siedziałam na końcu stołu (na honorowym miejscu) z jednym chłopakiem imieniem Władek a z drugiej strony miałam X (nie znam jego nazwiska ani imienia). Po tej wspaniałej (!?) uczcie siedzieliśmy długo i śpiewaliśmy (a raczej śpiewali) a szczerze mówiąc – wyli. Potem poszliśmy znów tańczyć. A godziny mijały i dawno 10-ta minęła… Hm, muszę przyznać, że się nieźle bawiłam. Najwięcej tańczyłam z X i Jankiem (ładny chłopak o ślicznych oczach)./ Pluję sobie w brodę, gdy pomyślę o tym jak pod koniec zabawy podczas tańca Janek pocałował mnie w policzek, a ja (idiotka) wcale nie zareagowałam, tylko zaśmiałam się głupio i pogroziłam mu żartobliwie. Nie wiem, co to było, ale tak mi jakoś było dziwnie słodko, gdy jego usta dotknęły mojej twarzy. Przecież się w nim nie kochałam?

W parę minut potem poszliśmy do sąsiedniego pokoju, aby zbudzić X (bo bawił się 2-gą noc, więc spał). Było ciemno, a w pewnej chwili poczułam jak Janek mnie opasał ramieniem i musnął ustami moją twarz. Zrobiło mi się znów dziwnie i poczułam taką niemoc, ale po chwili opanowałam się  i uwolniłam się z jego ramion. Teraz głupio mi jakoś, gdy o tym myślę…

Odprowadził mnie do domu o 5-tej. Nie umówiliśmy się. Ja powiedziałam: „jak B óg da!”. Koniec. Dziwne! Można by to nazwać „miłość na kilka godzin”. Bo potem nie myślałam o nim więcej (on o mnie też na pewno nie!). Choć muszę się przyznać, że w czasie zabawy był mi bardzo (hm… jak to wyrazić?) miły!

W niedzielę była Mamusia. Dziuńka zrobiła scenę, że jest taką ofiarą, że traktujemy ją jak psa itd. itd. Pani Hanka to się aż popłakała.

Potem dnie płynęły nie przerywane niczym szczególnym.

Aha, w niedzielę (24) rano był profesor od muzyki ze swym znajomym (jakiś Szwajcar – van Gecht). Wysoki, czarny z wąsikami. P. Hanka schowała się, więc ja z Mamą musiałam ich zabawić. Tańczyłam nawet z tym Van Gechtem. Wieczorem znów przyszli. Było b. sympatycznie i wesoło. Ten Szwajcar jest bardzo muzykalny. Grał na skrzypcach, na fortepianie, śpiewał i cudnie grał na gitarze. Najśmieszniej było, gdy profesor tańczył z p. Hanką (niższy od p. H. o półtorej głowy).

W czwartek pan Dubicki powiedział, że był wywiadowca, boi się, żeby się nie przyczepili więc dopóki się nie zbada sytuacji, będziemy się uczyli po prywatnych domach.

W piątek i sobotę były lekcje u Andrzeja i Romka, a dzisiaj u Basi. Do samego domu odprowadził mnie Andrzej (zdaje się, że się trochę buja we mnie – zresztą wszystkie koleżanki i koledzy tak mówią!).

Wczoraj spędziłam dzień bardzo zwykle: uczyłam się trochę, czytałam, no a wieczorem kąpałam się.

Zdałam ci sprawę dokładnie z wszystkiego, więc do widzenia!


Sobota 27 lutego 1943 r. Wilno    

Już prawie miesiąc minął od czasu gdy pisałam, a jakoś tak mi się nie chce zabrać do tego! Ojej… No, ale trzeba coś robić!

Hm, od czego tu zacząć?...

Więc… od nauki! (?!)

Uczymy się znów u profesora, bo okazało się, że ten wywiadowca był w zupełnie innej sprawie. Do grupy naszej przybyła Niuńka Zalewianka (uczyłam się z nią w powszechnej) i Olek Żylewicz. Wczoraj były imieniny profesora. Kupiliśmy kwiaty.

Ja się nadal cudownie czuję wśród nich. Zresztą „gram 1-sze skrzypce” – jak to mówią… Andrzej dalej zabujany, no i Heniek zaczyna się za bardzo kręcić. Aha, dostałam od Andrzeja, Romka i Heńka ich zdjęcia. Romek, biedak, zachorował. Doktor powiedział, że powodem tej choroby jest brak witamin w odżywianiu. Dlatego my złożyłyśmy się (Basia, Oleńka i ja) i kupiłyśmy 1 kg jabłek (400 rb). Dziś one przyjdą do mnie i zaniesiemy je mu. Co do nauki, to już chyba wsio. Teraz… o zabawach!

Którejś soboty byłam na zabawie u Pakarklisa. Był artysta Kaczyński z żoną i jego brat – dyrygent. Poza tym kupa innych typów. Początkowo było dosyć nudno, ale potem jakoś się wszyscy rozruszali  i było nieźle. Artysta Kaczyński cudnie tańczył i dużo ze mną. Nazwał mnie „Embrion”. Jednym słowem – pobawiłam się nieźle, choć nad ranem to mnie bolała trochę głowa (za dużo wypiłam wina).

Nazajutrz spałyśmy do czwartej pop. a potem poszłyśmy do  Filharmonii na koncert. Dyrygował Kaczyński. Było wspaniale! Grali cudną symfonię Heidna [Haydna] i parę lżejszych kawałków. Kaczyński dyrygował świetnie i w ogóle na scenie wygląda pierwszorzędnie. Strasznie mi się od tego czasu podobał. A poza tym jest człowiekiem nadzwyczaj inteligentnym i kulturalnym, tylko szkoda, że ma taką okropnie głupią i w dodatku nieładną żonę.

W następną sobotę znów miała być zabawa u Pakarklisa, ale ja miałam nie iść, bo byłam zaproszona do Malinowskich. Poszłam rzeczywiście, alem ponieważ zastałam kupę chłopców, lecz ani jednej dziewczynki (chłopcy poszli dopiero na poszukiwania) więc nabujawszy im, że idę po koleżanki – zwiałam. Wróciłam do domu i poszłam z Dziuńką do Pakarklisa. Pani Hanka i Janek zostali w domu, bo p. Hanka nie chciała iść i zresztą bolał ją ząb.

U Pakarklisa było bardzo fajnie. Był Kaczyński z żoną, artysta bez żony, dyrektor Ruty, Wigantas, Grzybowski (reżyser – bardzo morowy) i inni. Siedziałam przy stole między Kaczyńskim dyrygentem a Grzybowskim. Po wypiciu sporej ilości wódki Grzybowski zaczął wariować (nawiasem mówiąc – bardzo przyjemne wariacje). Ucharakteryzował się za Hitlera i przemawiał. Wszyscy po prostu wyli ze śmiechu! Mówił wspaniale! Zupełnie jak Hitler. Potem znów ucharakteryzował się na Stalina. Też świetnie! Poza tym ja miałam bez przerwy kino, bo obok mnie siedział. Cały czas prawił mi komplementy, ale nie takie zwykłe, jak wszyscy, ale oryginalne i ciekawe. Potem urządził „Sorento” (usiadł z Dziuńką na kanapie, przysunął wazony – duże palmy, przyniósł wino). Bawił całe towarzystwo.

Nad ranem zostaliśmy tylko we czwórkę: Dziuńka, Pakarklis, Grzybowski i ja. Dziuńka z Pakarklisem siedzieli na kanapie i flirtowali, a ja z Grzybowskim siedziałam przy radiu. Wtedy to się nawyłam! Zaczął mi mówić „poematy” (według jego słów) na moją cześć. Nazywał mnie: Lilią, Madonną Rafaelską, Tatianą, Czarną Wenus (!?) itd. Naśmialiśmy się okropnie.! Gdy nas odprowadzał to każdemu stróżowi, który zmiatał ulice, dawał forsę, a gdy przechodziliśmy koło getta, zaczął coś wykrzykiwać po żydowsku.

Strasznie był fajny!

Nazajutrz byłam z Dziuńką i Pakarklisem w teatrze na „Norze” Ibsena. Grał Kaczyński (b. dobrze).W czasie przerwy przyszedł do nas Grzybowski. Nie b6ył już tak morowy bo… trzeźwy.

Aha, jeszcze przed teatrem, o jakiejś 12-tej, był u mnie Jacek z Romkiem. Zaprosili mnie na zabawę, która się miała odbyć na intencję byłych (7-go) imienin Romka. Przyrzekłam, ale potem tak mi się zachciało spać, że nie poszłam, a dopiero po przespaniu kilku godzin wybrałam się do teatru.

W poniedziałek biłam sobie strasznie nogę. Było b. ślisko, a ja biegłam do szkoły i upadłam. Zbiłam kolano. Jeszcze teraz ropi się ciągle i boli czasami. Początkowo nawet leżałam, ale mi w końcu zbrzydło. W następną niedzielę była u nas jedna pani na obiedzie. Przyszedł też pan Szczuka i Jacek. Pod koniec obiadu Pakarklis zaproponował, żeby pójść do teatru. Ja się zgodziłam b. chętnie i poszliśmy we trójkę. Jacek mnie odprowadził. Noga mnie mocno bolała, ale jakoś dokuśtykałam. Była niezła komedia „Kołyska”. Po przedstawieniu poszliśmy do domu razem z Grzybowskim  i tu trochę tańczyliśmy, a on znowu „przemawiał” jako Hitler. Mimo że był trzeźwy – wyszło wspaniale!

W poniedziałek byłam u Malinowskiej. Posiedziałam trochę, porozmawiałam z nią i pograłyśmy sobie na patefonie. Pożyczyłam od niej kilka płyt, a we środę odniosłam.

W czwartek wieczorem przyszedł do mnie nagle Władek (od Malinowskiej) i koniecznie chciał bym poszła do niej. U niej było już kilka panien i Rysiek i Wacek. Tańczyliśmy i było bardzo wesoło. Te dwie dziewczynki były b. sympatyczne. Aha, był jeszcze jeden chłopak imieniem Tadek. Wysoki i niebrzydki. Strasznie się do mnie podlewał, jak też Władek i Wacek. Odprowadzał mnie Władek z Ryśkiem, a przed samą bramką dogonił Wacek. Staliśmy dłuższą chwilę, oni trochę wariowali, a nawet śpiewali. Władek to nie chciał odejść. Zabawny on, jak zresztą wszyscy. Bez przerwy prawią mi komplementy. Ale ja nie jestem taka naiwna, by im wierzyć!

    

Sobota 13 marca1943 r. Boguciszki

No i proszę – jestem w Boguciszkach. I kto by się to spodziewał? Żebyś zrozumiał – wszystko Ci opowiem.

Więc wtedy, w tamtą sobotę nie byłam ani w teatrze (bo artysta zachorował i wcale nie było przedstawienia) ani u Romka. Przyszły wprawdzie Basia i Oleńka, ale bez jabłek, bo ta baba, która je sprzedawała, tego dnia nie miała. Napisałam więc, za radą Basi, list do Heńka z prośbą by zawiadomił chłopców, że my przyjdziemy w niedzielę. Był u nas kuzyn Wincuś z winem. Ja z Basią piłam, ale Oleńka nie chciała za żadne skarby („kobieta” o niezłomnych zasadach)! Potem odprowadziłam je kawałek i poszłam do Malinowskiej. Zastałam Ryśka, potem przyszedł Władek i Wacek. Tańczyliśmy, przy czym naśmiałam się z nich porządnie: tacy byli zazdrośni! Na zakończenie trochę pili (wódkę, ja – kawę). Potem coś mi strzeliło do głowy i zaczęłam wmawiać im i sobie, że są niezadowoleni, że przyszłam. Śmiać mi się chce, gdy przypomnę ich miny, gdy mi chcieli wyperswadować to. Zresztą wiedziałam doskonale, że to nieprawda! Odprowadził mnie Władek (bo on jeden miał przepustkę, a było już po 9-tej). Był dziwnie cichy i pokorny i z takim jakimś dziwnym wyrazem patrzył na mnie, że mi aż przykro było. Przyrzekłam mu, na jego prośbę, że na pewno przyjdę w następną sobotę na zabawę.

W niedzielę byłam w kościele. Spotkałam Jacka. Mieliśmy iść do „Ali-Baby” (rewia polska) ale mi się nie chciało. Po południu z Basią i Oleńką poszłam do Romka. Ponieważ i tego dnia nie było jabłek, więc Basi mama zrobiła ciasteczka. Zaniosłyśmy je Romkowi pod pozorem imienin, choć wiedziałyśmy doskonale, że on tego dnia nie obchodzi. Bawiliśmy się bardzo fajno w różne gry towarzyskie. Gdy już wychodziliśmy przyszła mama Romka. Bardzo sympatyczna pani. Zaproponowała nam, byśmy się zaczęli uczyć tańczyć. Oczywiście przyjęłam ten projekt z przyjemnością i ofiarowałam się na nauczycielkę.  

W poniedziałek wieczorem byli u mnie: Andrzej, Romek i Rysiek. Przynieśli mi „Lalkę” Prusa. Romek powiedział mi, że jego mamusi ja się najbardziej podobam.

W czwartek nie byliśmy w szkole, bo to dzień „Kaziuka” (jarmark podobno był, ale ja nie widziałam). Stałam kilka godzin w kolejce po mięso, a potem poszłam do domu pogrzać się. W tym czasie zaszedł do mnie Jacek. Umówiłam się z nim na piątek do kina. Odprowadził mnie do kolejki i poszedł. Gdy dostałam mięso, po południu o 5-tej przyszła Basia i poszłyśmy do Romka i Andrzeja na lekcję tańca. Romek nie chciał, ale Andrzej uczył się z zapałem i już prawie zna tango. Rysiek i Basia już z biedy umieli, więc cały prawie czas „pracowałam” z Andrzejem. Potem kupą odprowadziliśmy Basię (nie do końca – bo dalej puściliśmy ją tylko z Ryśkiem, który się w niej na zabój kocha). Romek i Andrzej odprowadzili mnie do samego domu.

Idąc flirtowali na wyścigi, a ja pękałam ze śmiechu (w duchu) z tych ich prób. Ale mimo wszystko bardzo było fajno i bardzo był m z nich (i z siebie!?) zadowolona. Umówiliśmy się, że pójdziemy w poniedziałek na koncert Szpinalskiego.

We wtorek też miałam iść z Dziuńką i Pakarklisem na operę „Faust”, a po operze miała być u nas wielka zabawa „śledziowa” bo to Zapusty. Już od paru tygodni o niej mówili. Był to pomysł pana Szczuki (finanse też jego). Strasznie się na ten bal cieszyłam bo oprócz pysznego żarcia, tortu, ciastek i innych fajności miało być bardzo sympatyczne towarzystwo: między innymi Bielicka i Duszyński (artyści). Miało być, ze mną, 14 osób. Hm… miało! O to chodzi, że miało, ale nie było, a właściwie było, ale mnie nie było. No, ale o tym potem! Więc w sobotę wieczorem przyszedł Rysiek z Mietkiem i poszliśmy do Malinowskiej. Nie było tu jeszcze żadnej panny. Potem jednak się znalazły (jedna nawet znajoma – Irka, uczyłam się z nią w powszechnej budzie).

Wszyscy byli w dosyć poważnych nastrojach, ale ja za to byłam w melodii, co się zwie! Wariowałam za wszystkich! Dopiero tego wieczora zobaczyłam, że jednak Władek naprawdę kocha się we mnie, a nie w Bożence. Cały czas wodził za mną oczyma, a gdy dłużej niż kilka tańców tańczyłam z kim innym, smutniał, „nos zwieszał na kwintę”… Wacek też zalecał się na potęgę. Przy kolacji siedziałam między Władkiem a Wackiem. Władkowi popsułam trochę humor docinając Bożenie. Przy stole Mundek (brat Wacka – b. miły chłopczyk), Rysiek i Wacek śpiewali różne piosenki (podczas śpiewania „Jedną tylko znam na cały świat” Wacek cały czas zerkał znacząco na mnie!?). Ponieważ to były urodziny (22-gie) Wacka, więc wypiłam parę kieliszków, ale dlatego właśnie zupełnie straciłam humor. Władek usiłował mnie rozruszać, tkliwie patrząc mi w oczy i wciąż dopominając się o uśmiech, lecz mu się nie udało i do końca już byłam ponura. Na zakończenie umówiłam się z Wackiem na niedzielę, u Malinowskiej.

A trzeba Ci wiedzieć, pamiętniczku, że tego wieczora wyglądałam naprawdę dobrze: miałam błękitną spódniczkę, różową – wyszywaną w kwiaty – bluzeczkę, francuskie loki i kwiaty we włosach. Dodać do tego wieczny uśmiech i humor to całość wcale niezła, co?

Wróciłam do domu o 5-tej i od razu lu! – spać! Spałam do jakiejś 11, a potem przyjechał Tatuś. Zawiadomił nas, że Mama b. chora już cały tydzień. Coś jest z ręką. Rozbeczałam się jak głupia, napisałam kartkę do Władka (kartkę poznaczoną łzami), spakowałam książki, oddałam list Andrzejowi i… i pojechałam do Boguciszek.

Opera, bal, kino z Jackiem, koncert Szpinalskiego, randka z Władkiem – wszystko diabli wzięli! Muszę się przyznać, że mi było okropnie żal tego wszystkiego, ale cóż robić? Mama ważniejsza od miliona takich balów, koncertów, randek!

Przyjechaliśmy po zachodzie słońca. Mama b. źle się czuła, nie mogła nawet ruszyć ręką. Nacierałam ją przywiezionymi lekarstwami, dawałam krople. W nocy kilka razy wstawałam (całą siłą woli trzymałam się na nogach bo przecież poprzednią noc też nie spałam!) i nacierałam. I tak co dzień. We wtorek było już lepiej, a wczoraj Mama nawet chodziła.

Resztę napiszę Ci innym razem, bo trzeba robić już obiad!

 

Czwartek 23 września 1943 r. Wilno    

Już wrzesień! Tyle, tyle miesięcy minęło od czasu, gdy pisałam ostatni raz. A dzisiaj jestem w nie lada kłopocie; Bo tyle mam do pisania, że już sama nie wiem od czego zacząć.

  Kiedy, jeszcze w lutym, wróciłam (po powrocie Mamy do zdrowia) do Wilna zaczęły się awantury. Dziuńka coś powiedziała, że ja powiedziałam, że p. Hanka powiedziała itd. w tym stylu. W końcu doszło do tego, że p. Hanka rozstała się z Dziuńką (ogromnie dramatycznie – z krzykami i przy świadkach!). Ta ostatnia zamieszkała najpierw u koleżanki biurowej (Soni Hanstejnówny) a potem zajęła pokój na Kasztanowej (nie bardzo mi się podoba i jej też, ale cóż zrobić – innego nie było!). To było na początku maja. Wielkanoc, jeszcze w kwietniu, spędziłam w Boguciszkach z Mamą, Tatem i Dziuńką. Aha, przed Wielkanocą jeszcze przyjechali: Jasiek i Paweł. Włóczyliśmy się razem dużo, a potem się okazało, że Jasiek ma poważnie rozwiniętą gruźlicę. Poszedł do szpitala. Paweł miał jechać 8-go (byłam na imieninach jego siostry. Paweł i Jasiek przyrzekli (ja też), że spotkamy się za rok w tym dniu) ale wyjechał po 15-tym. Całe wieczory spędzaliśmy razem.

Chodziliśmy na spacer, bo Ali-Baby albo siedzieliśmy w domu i rozmawialiśmy, czasem nawet poważnie. Przekonałam się, że jest on bardzo poczciwy i fajny. Zdaje się, że mnien bardzo lubi, a nawet nie zdaje się, tylko na pewno! Potem wyjechał razem z Jankiem, który wybrał się do wuja, na Litwę. Oburzył (Janek) tym strasznie Tatusia i Mamę. Potem Dziuńka też pojechała na Litwę. Myśleliśmy, że dostanie coś od wuja, ale wyszła z tego, niestety, figa z makiem! Ten wuj to swoją drogą wielka świnia pomimo tego, że jest proboszczem!

Jasiek leżał w szpitalu 2 miesiące. Parę razy go nawet odwiedziłam. Wrócił do domu na swoje imieniny. Od pewnego czasu stosunki między nami bardzo się pogorszyły. Stale i stale się kłócimy. I właściwie, sama nie wiem, od czego to poszło?  Ot, zaczęliśmy się wygłupiać i przez tę swoją głupotę zniszczyliśmy przyjaźń, która była wtedy między nami. Na moje imieniny niby to pogodziliśmy się, ale też zdążyliśmy się pokłócić. Od tego czasu parę razy już żeśmy się tak kłócili i godzili. Może kiedyś pogodzimy się na stałe, ale już przyjaźni między nami nie będzie. A szkoda!

Wakacje spędziłam w Boguciszkach… Aha, byłabym zapomniała! W lipcu były egzaminy. Zdałam dobrze. Przed wakacjami szalałam. Ze swoją kamandą z kompletu wariowaliśmy z aparatem (fotograficznym) i narobiliśmy kupę zdjęć. Bardzo się przy tym zaprzyjaźniłam z Basią. Potem jakoś się ta przyjaźń rozlazła, ale początkowo było bardzo miło. Poza tym bawiłam się doskonale na plaży dzięki Jackowi, który mnie tam siłą zaciągnął. Poznałam tam chyba z 20 chłopców, bardzo zresztą miłych i wesołych. Na pamiątkę zostało mi kilka zdjęć. Najbardziej zbliżyłam się ze Zbyszkiem; nasze przekonania zgadzają się: oboje ubóstwiamy muzykę, poezję i słońce! Stosunki z tą „plażową paczką” przerwały się przez to, że wyjechałam na wakacje. Poza tym parę razy byłam z p. Hanką w Kolonii, u jej znajomych, państwa Ferenców. Bardzo mili i sympatyczni ludzie. Zwłaszcza miła jest Janka, jedna z siostrzenic tych państwa. Tam również spędziłam bardzo mile czas. Poznałam tam „czarnego Jasia” (nadzwyczaj przystojny), Luniusia itd. całą kamandę. Jeden z nich (ale niestety nie z tych, których poznałam osobiście), Leszek, bardzo mi się podobał. Zresztą ze wzajemnością, bo podobno mówił Jance, że mu się podobam. Miałam go zresztą poznać, ale już nie pojechałam więcej do kolonii, a dlaczego, opowiem później.

Janek po powrocie od wuja przyjechał do Boguciszek i tam była piekielna awantura. Tatuś po prostu szalał, przez parę momentów myślałam, że zwariował, a ja w tym zamieszaniu zgubiłam sztuczny ząb i to z samego przodu; tak że jestem teraz „szczerbata” i nie mogę się śmiać. Janek poszedł z domu… Zamieszkał z p. Hanką… (!?) Potem dostał posadę sadownika w majątku odległym od Wilna o 60 km. Kilka dni temu wrócił.

Ja przyjechałam na naukę 1 września. Mieszkam teraz u siebie w domku. Urządziłam sobie pokoik i jakoś żyję.

8-go były moje imieniny. Dostałam mnóstwo kwiatów (coś 5 czy 6 bukietów i 3 doniczki), poza tym krzyżyk na szyję (od Hermanowej), grzebyki i inne drobiazgi od Ninki i Nadźki i butelkę wina od Pakarklisa!

Aha, już p. Malinowska tu nie mieszka. Wyobraź sobie – jestem bardzo zadowolona, bo nowi lokatorzy są bardzo, bardzo mili i fajni.

W czasie wakacji byłam parę razy w Wilnie. Bawiłam się u Malinowskiej, parę razy byłam na meczu piłki nożnej (!?) bo okazało się, że Władek (jeden z „paczki Malinowskiej”) jest graczem. On się we mnie na potęgę buja (a raczej bujał bo nie wiem czy jest tak nadal, bo go dawno nie widziałam  [dalej tekst się urywa, wyrwane chyba ze 2 strony na końcu]       


      

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wspomnienie po moim ojcu Janie Kilińskim.

Był inzynierem rolnikiem i całe życie przepracował w NIK. Przeczytał mi setki ksiazek. Nauczył mnie, żeby nigdy nie dawać ani brać łapówek. Posłuchałem. Był dobrym i wrażliwym człowiekiem. Robił świetne zdjęcia i ten talent rozwija się w rodzinie .Umiał wszystko zrobić, choć nie był perfekcjonistą. Myślę, że miał duszę artysty. Odszedł od nas w lipcu ubiegłego roku po długim, szczęśliwym życiu otoczony kochającą rodziną.

Czarna Kura - księga wiedzy magicznej. (The Black Pullet, La poule noire )

  Listed below are the twenty talismans and Black Pullet rings with their descriptions in English, Polisch and German. Poniżej wymieniono dwadzieścia talizmanów i pierścieni Black Pullet z ich opisami w języku angielskim, polskim i niemieckim. Nachfolgend sind die zwanzig Talismane und Black Pullet-Ringe mit ihren Beschreibungen in Englisch, Polisch und Deutsch aufgeführt. The Black Pullet (La Poule noire) The author and the name of Grimoire are known under this name, and he intends to teach "the science of magic talismans and rings", including the arts of necromancy and Kabbalah. The books are believed to have been written in the 18th century by an anonymous French officer who served in Napoleon's army. During his peregrinations in Egypt, he learns the secrets of the manuscripts saved from the burned library of Alexandria. He manages to recreate a set of 20 amulets, rings and spells on the basis of ancient messages. Czarna Kura (the Black Pullet, la poule noire